Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 22 из 73

– Tam wszystko żyje – powiedziała z radosnym zdziwieniem.

– Tak. Jest żywe, silne, swobodne. Swobodniejsze niż my – przytaknęła Czarownica.

I od tej pory przy każdej okazji Czarownica uczyła Panienkę, jak należy szanować Matkę Naturę. Tłumaczyła jej, że tylko życie w zgodzie i w harmonii z Nią przynosi ludziom szczęście i dobrobyt. Wszystkie zaś niepowodzenia zaczynają się od zakłócenia tej harmonii. Próba niszczenia lub zmieniania Matki Natury przynosi ludzkiemu gatunkowi jedynie klęski.

– Ludzie w swej pysze i poczuciu siły, rozumu, techniki pragną Matkę Naturę zmieniać. Chcą nad nią zapanować. Próbują odwracać bieg rzek, wycinać lasy, osuszać bagna mówiła Czarownica. – Po upływie czasu okazuje się zawsze, że działali wyłącznie na własną szkodę. Zapomnieli, że to oni, ludzie, są jedynie malutką cząsteczką Matki Natury, a nie Ona jest cząsteczką ich. Skoro tak, oni – wi

Czarownica uwrażliwiła Panienkę, by stąpając wśród traw uszanowała nie tylko rozległe trakty mrówek, ale by starała sienie rozdeptać dżdżownicy, nie stratować ślimaka, nie stłamsić stopą świeżo kiełkującego kwiatu. Sama nie wiedząc kiedy, Panienka przestała bezmyślnie obrywać wątłe gałązki krzewów, oduczyła się ranić drzewa, zrywając z nich kawałki kory; zanim wymiotła pajęczynę z kąta pokoju, najpierw delikatnie wynosiła żywego pająka na dwór.

Pewnego dnia rozpoczęły obie – wychowanka i Opiekunka – długie wędrówki wśród pól, by tam – przycupnąwszy wśród gęstych krzewów – obserwować codzie

– I oni tak co roku…? W kółko to samo? I nie mają dość? Ach, mówisz, że nie mogą mieć dość… I że kochaliby swoją pracę, gdyby jej plony były dla nich, ale nie są dla nich, lecz przede wszystkim dla Najeźdźców…

Pewnego dnia, gdy już rozpoczął się powolny letni zmierzch, Wieśniacy wyprostowali zmęczone plecy i zasiedli wokół rozpalonego przez siebie małego ogniska. Po chwili uszu ukrytych w krzewach Czarownicy z Panienką zaczęła dobiegać cicha, dziwaczna lecz wpadająca w ucho, melodia.

– Pieśń Jedyna…? – szepnęła Panienka, a Czarownica cicho skinęła głową.

Słowa Pieśni snuły się wśród ustawionych półkoliście, świeżo zżętych snopków, dumne choć melancholijne i pełne jakiegoś utajonego smutku, a ogień rozświetlał zmęczone, lecz dziwnie uroczyste twarze Wieśniaków.

“… dwudziestu czterech było tych królów w Wielkim Królestwie,

herosów istnych, władców rozumnych jak nigdzie w świecie.

Sprzyjał im wicher, sprzyjała woda, miłował ogień.

Każdy poddany oddał im serca, umysły, pracę.

Błogosławiła Wielkie Królestwo Matka Natura,

błogosławiły Gwiazdy, Księżyc i Słońce…”

Słowa Pieśni dobiegały do Panienki niewyraźne, mgliste jak dym z ogniska, który najpierw gęsty, potem rozsnuwa się po polach rzadką, ledwo uchwytną mgiełką.

“… nie ma litości dla tych nieszczęsnych kobiet i dzieci,

już okrutnego Urgha żołnierze tratują wszystko.

Drewniane miecze nie chronią granic, nie bronią życia.

Z bolesną dumą ginie bezbro

Już konie włóczą królewskie szczątki po Wielkim Placu,

by nikt nie wiedział, gdzie składać kwiaty nieznaną ręką,

I tylko Luelle znika w ciemnościach, jedyna z rodu.

Próżno Najeźdźca szuka jej śladów w pomroce dziejów…”





Słowa stawały się coraz bardziej niewyraźne i ciche. Głowy niektórych Wieśniaków opadały na piersi, jakby w drzemce, i już tylko mała, drobna Wieśniaczka śpiewała sama, wątłym głosikiem, a wiatr, który nagle się zerwał, rozpraszał słowa Pieśni po mrocznych polach. Do nasłuchującej w napięciu Panienki dobiegały już tylko jej strzępy:

“… za siedem setek, siedem dziesiątek i siedem lat

…będzie wśród nas ale…

…a Święty Kamień…

Bezkrwawo, bez broni, bez wojny…”

– Idziemy – powiedziała Czarownica.

– Kiedy usłyszę wreszcie całą Pieśń? – spytała Panienka.

– Wtedy gdy Los tego zechce – odparła mgliście Opiekunka. – Skoro wiatr zagłuszył słowa Pieśni, widać wie, co czyni.

– A może to był twój wiatr. Wiatr Magiczny – szepnęła sama do siebie Panienka.

Gdy nadeszła jesień i poła stały już opustoszałe, Czarownica udała się do Wsi, skąd powróciła z kołowrotkiem i krosnami. Wcześniej zapadające wieczory Panienka spędzała teraz na żmudnej początkowo nauce przędzenia i tkania. Pierwszy metr uprzędzionej własnoręcznie wełny sprawił jej wielką radość, zaś pierwszy metr utkanego materiału – jeszcze większą. Wydawało się to nawet ciekawsze niż wyczarowanie małego kłębuszka włóczki z bezradnego pajączka wówczas, gdy znajdowała się jeszcze pod opieką Czarownicy Pierwszej.

– Poznajesz radość pracy – powiedziała jej Opiekunka. Zapamiętaj jednak, że praca to także zmęczenie i porażki, niepowodzenia i klęski. Szczęśliwi są ci, którym dane jest kochać swoją pracę. Są jednak tacy, którzy jej nienawidzą.

– Kto nienawidzi swojej pracy? – zdziwiła się Panienka, patrząc z upodobaniem na kolejne centymetry gładko utkanego wełnianego materiału. – Zapewne leniwi?

– Och, nie tylko oni. Pomyśl o swoich rodakach – niewolnikach, zatrudnianych przymusowo w kopalniach, za których plecami stoi nadzorca z batem… Są też tacy, którzy na przykład kochają muzykę lub pięknie malują, a życie skazało ich na szycie butów lub pracę rolnika. Nie dało im szansy. A gdy praca nie daje satysfakcji, rzadko bywa dobrze wykonana.

Wraz z nadejściem jesie

Niektóre ptaki odlatywały daleko, na południe, zaś i

Co rano Panienka, czując się o wiele starsza i bardziej samodzielna, wyruszała na długie spacery. Mając jednak w pamięci przestrogi Opiekunki, unikała zbliżania się do Wsi.

Pewnego ranka ujrzała na pobliskiej łące pasterkę z owcami. Panienka, schowana za grubym pniem drzewa, obserwowała ją z ciekawością. Przypomniało się jej nagle pierwsze w życiu spotkanie z i

– Nigdy nie kończyły się dobrze takie spotkania – westchnęła sama do siebie, nie odrywając oczu od pasterki. Ta tymczasem rozpalała właśnie nieduże ognisko i głośno podśpiewywała. – Cóż mi może grozić, jeśli tylko porozmawiam z tą dziewczynką? – rozmyślała dalej Panienka, patrząc z tęsknotą na dziewczynkę, której owce spokojnie skubały wątłą i coraz bardziej żółknącą trawę. – Zawsze jestem tylko z nią, Czarownicą. Nigdy nie miałam żadnej koleżanki, nigdy z nikim się nie bawiłam – rozmyślała dalej Panienka buntowniczo i powoli, powolutku, wychylała się zza pnia. Pasterka długo nie dostrzegała jej, skupiona na swych czy

– Hej! Podejdźże bliżej! – zagadnęła wesoło. – Jeszcze cię nie znam! Mieszkasz tu gdzieś?

– Tak – odparła Panienka. – O, tam… – i ruchem brody wskazała widniejący w oddali wśród drzew dach ich obecnego domu.

– Tam mieszkała przed wami rodzina Bradoków, ale nie spodobała się wójtowi – powiedziała Pasterka.

– Dlaczego?

– Nie wiem. Nikt nie wie, kto i dlaczego nie podoba się wójtowi. Zaś wójt słucha tylko Najeźdźców i dobrze z nimi żyje, więc nie ma się komu poskarżyć, gdy komuś dzieje się krzywda – powiedziała dojrzale pasterka. – Więc Bradokowie poszli do więzienia, a ich krowy, owce i gęsi do wójta. A jak masz na imię? Boja Agna.