Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 51 из 61

– Egzekucja na miejscu jako mandat za złe przejście ulicy to raczej srogie, nie uważasz? - spytał Doktor.

– Dlaczego usiłujesz wszystko obracać w nonsens?

– Ponieważ w dalszym ciągu twierdzę, że zobaczyliśmy akurat tyle, co mogliby zobaczyć ślepi.

– Czy ktoś jeszcze ma coś do powiedzenia - spytał Koordynator - poza wyznaniami agnostycznego credo?

– Ja - powiedział Fizyk. - Wygląda na to, że dubelty poruszają się pieszo raczej w okolicznościach wyjątkowych, na co zresztą wskazywałaby ich wielka tusza - i dysproporcja kończyn, zwłaszcza rąk, w stosunku do masy ciała. Wydaje mi się, że próby naszkicowania możliwego drzewa ewolucyjnego, które wydało tak ukształtowane osobniki, byłyby niezmiernie instruktywne. Zauważyliście wszyscy ich żywą gestykulację - tymi swoimi rączkami żaden z nich nie podnosił ciężaru, nie ciągnął nic, nie dźwigał, obrazy takie są przecież w mieście ziemskim na porządku dzie

– Do jakich? - z zainteresowaniem spytał Doktor.

– Nie wiem, to twoja dziedzina. Jest tu w każdym razie wiele do zrobienia. Może zbyt pochopnie usiłowaliśmy od razu zrozumieć architektonikę ich społeczeństwa - zamiast wziąć się do uczciwego badania poszczególnych jego cegiełek.

– To racja - powiedział Doktor. - Ręce - tak, to na pewno bardzo ważny problem. Drzewo ewolucyjne też. Nie wiemy nawet, czy są ssakami. Podjąłbym się w ciągu kilku dni odpowiedzieć na takie pytania, tylko się boję, że nie wyjaśnię tego, co mnie w tym całym widowisku najbardziej zafrapowało.

– A mianowicie? - spytał Inżynier.

– Mianowicie to, że nie widziałem ani jednego samotnego przechodnia. Ani jednego. Nie zwróciliście na to uwagi?

– Owszem, był jeden - na samym końcu - powiedział Fizyk.

– Tak, właśnie.

Po tych słowach Doktora nikt się przez dłuższą chwilę nie odezwał.

– Będziemy musieli jeszcze raz obejrzeć ten film - powiedział, jakby wahając się, Koordynator. - Zdaje mi się, że Doktor ma słuszność. Samotnych pieszych nie było - poruszali się co najmniej parami. Chociaż, na samym początku, tak! Jeden stał na przystani.

– Siedział w tym stożkowatym aparacie - powiedział Doktor. - W tarczach też siedzą pojedynczo. Mówiłem o pieszych. Tylko o pieszych.

– Nie było ich wiele.

– Kilka setek na pewno. Wyobraź sobie widzianą z lotu ptaka ulicę ziemskiego miasta. Procent samotnych przechodniów na pewno będzie spory. W niektórych godzinach tacy stanowią nawet większość, a tu brak ich w ogóle.

– Co to ma znaczyć? - spytał Inżynier.

– Niestety - potrząsnął głową Doktor - teraz ja pytam.

– Jeden - samotny - przyjechał z wami - powiedział Inżynier.

– Ale znasz okoliczności, jakie temu towarzyszyły? - Inżynier nie odpowiedział.





– Słuchajcie - odezwał się Koordynator - taka dyskusja natychmiast staje się jałowym sporem. Nie prowadziliśmy systematycznych badań, bo nie jesteśmy ekspedycją naukowo-badawczą, mieliśmy raczej i

– Tak - powiedział Fizyk.

– Nie! - prawie równocześnie odezwał się Chemik.

– Jeszcze nie - rzucił Cybernetyk. Nastała chwila ciszy. Inżynier ani Doktor jeszcze się nie wypowiedzieli.

– Myślę, że powi

Gdy milczenie przedłużało się, jakby oczekiwali od niego jakichś wyjaśnień, powiedział:

– Uważałem przedtem inaczej. Chodzi jednak o cenę. Po prostu o cenę. Moglibyśmy się bez wątpienia wiele jeszcze dowiedzieć, ale koszt zdobycia tej wiedzy mógłby być - zbyt wielki. Dla obu stron. Po tym, co zaszło, pokojowe próby porozumienia, nawiązania kontaktu, uważam za nierealne. Poza tym, cośmy sobie mówili, każdy chyba, czy tego chciał, czy nie, ma jakąś własną koncepcję tego świata. Ja też miałem taką koncepcję. Wydawało mi się, że zachodzą tu rzeczy potworne i że w związku z tym powi

– Gdybyśmy mieli lepsze rozeznanie w tym, co naprawdę się tu dzieje… - powiedział Chemik. Inżynier potrząsnął głową.

– Wtedy okaże się pewno, że każda ze stron ma jakąś swoją rację…

– I co z tego, że zabójcy mają „swoją rację”? - rzucił Chemik. - Nie będzie nam szło o ich rację, lecz o ocalenie.

– Ale co możemy im ofiarować prócz anihilatora Obrońcy? Powiedzmy, że obrócimy pół planety w perzynę, ażeby wstrzymać te jakieś akcje eksterminacyjne, tę niezrozumiałą „produkcję”, obławy, trucie - i co dalej?

– Odpowiedź na to pytanie znalibyśmy, gdybyśmy posiadali większą wiedzę - z uporem powiedział Chemik.

– To nie jest takie proste - wmieszał się w spór Koordynator. - Wszystko, co się tu dzieje, jest jednym z ogniw długotrwałego procesu historycznego. Myśl o pomocy wypływa z przekonania, że społeczeństwo dzieli się na „dobrych” i „złych”.

– Wcale nie - przerwał mu Chemik. - Powiedz: na prześladowanych i prześladujących. To nie jest to samo.

– Dobrze. Wyobraź sobie, że jakaś wysoko rozwinięta rasa przybywa na Ziemię, w czasie wojen religijnych, kilkaset lat temu, i chce się wmieszać w konflikt - po stronie słabych. W oparciu o swoją potęgę zakazuje palenia heretyków, prześladowania i

– Jak to, naprawdę uważasz, że żadna pomoc nie jest możliwa?! - oburzył się Chemik.

Koordynator patrzał na niego długo, zanim odpowiedział.

– Pomoc, mój Boże, cóż znaczy pomoc? To, co się tu dzieje, co tu widzimy, to owoce określonej konstrukcji społecznej, należałoby ją złamać i stworzyć nową, lepszą - i jakże my to mamy zrobić? Przecież to są istoty o i

– Tak - powiedział Doktor. - Obawiałem się, że w przystępie szlachetności zechcecie zrobić tu „porządek”, co przetłumaczone na praktykę będzie oznaczało terror.