Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 3 из 61

– Rakieta?

– Obliczona jest na dwudziestokrotne przeciążenie, a zanim ekran pękł, na własne oczy widziałem, jak strzałka wyskoczyła ze skali. Skala ma rezerwę do trzydziestu.

– A my?

– Co my?

– Jak mogliśmy wytrzymać - chcesz powiedzieć, że trwała deceleracja wyniosła trzydzieści g?

– Nie trwała. W szczytach na pewno. Przecież hamownice dały wszystko. Dlatego przyszło do pulsacji.

– Ale automaty wyrównały i gdyby nie sprężarki… - powiedział z odcieniem przekory w głosie Cybernetyk. Urwał, w głębi statku coś potoczyło się z brzękiem, jakby żelazne koła po blasze. Ucichło.

– Co chcesz od sprężarek? - powiedział Inżynier. - Jak pójdziemy do maszynowni, to pokażę ci, że zrobiły pięć razy więcej, niż mogły. To przecież tylko agregaty pomocnicze. Najpierw rozchwiało im łożyska, a jak przyszła pulsacja…

– Myślisz, że rezonans?

– Rezonans swoją drogą. Właściwie powi

– Wcale nie palę się, żeby zobaczyć maszynownię. Co u licha, czemu oni tak długo nie wracają? Ciemno, aż oczy bolą.

– Światło będziemy mieli, nie bój się - powiedział Inżynier.

Wciąż, jakby niechcący, trzymał końce palców oparte o stopę Koordynatora, który nie ruszał się i milczał.

– A do maszynowni pójdziemy tak, z nudów. Co i

– Na serio myślisz, że się stąd nie wydostaniemy?

– Nie, żartuję. Lubię takie żarty.

– Przestań - odezwał się Koordynator. - Po pierwsze, jest rezerwowy właz.

– Człowieku! Rezerwowy właz jest akurat pod nami. Statek musiał się porządnie worać, nie jestem pewny, czy nawet ta klapa wystaje nad ziemię.

– Więc co z tego? Mamy narzędzia, możemy wykopać tunel.

– A ciężarowy? - powiedział Cybernetyk.

– Zalany - wyjaśnił lakonicznie Inżynier. - Zaglądałem do studzienki kontrolnej. Musiał pęknąć któryś z głównych zbiorników - tam jest co najmniej dwa metry wody. Prawdopodobnie skażonej.

– Skąd wiesz?

– Stąd, że tak jest zawsze. Chłodzenie reaktora puszcza pierwsze - nie wiesz o tym? Zapomnij lepiej o ciężarowym włazie. Musimy wyjść tym - jeżeli…

– Wykopiemy tunel - powtórzył cicho Koordynator.

– Teoretycznie to jest możliwe - nieoczekiwanie zgodził się Inżynier. Zamilkli. Dały się słyszeć coraz bliższe stąpania, w korytarzu pod nimi zajaśniało, zmrużyli oślepione oczy.

– Szynka, suchary, ozorki czy co tam jest w tym pudle - wszystko z żelaznej racji! Tu czekolada, a tu termosy.

– Dajcie na górę! - zwrócił się Doktor do pozostałych, gramoląc się jako pierwszy na klapę. Świecił im latarką, gdy wchodzili do komory i rozstawiali puszki. Przynieśli też aluminiowe talerze.

Przy świetle latarki jedli w milczeniu.

– Termosy są całe? - zdziwił się naraz Cybernetyk. Nalewał sobie kawy do kubka.

– Dziwne, ale tak. Z konserwami nie jest źle. Ale zamrażalnia, lodówki, piekarniki, mały syntetyzator, aparatura oczyszczająca, filtry wody - wszystko w proszku.

– Aparatura oczyszczająca też? - zaniepokoił się Cybernetyk.

– Też. Może dałaby się naprawić, gdyby było czym. Ale to błędne koło; żeby uruchomić choćby najprostszy półautomat naprawczy, trzeba prądu, żeby mieć prąd, trzeba naprawić agregat, a do tego znów potrzebny jest półautomat.

– Naradziliście się tu, uczeni w technice? I co? Gdzie promyk nadziei? - spytał Doktor, smarując grubo suchary masłem i nakładając z wierzchu płaty szynki. Nie czekając odpowiedzi, ciągnął:

– Jako szczeniak przeczytałem chyba więcej książek o kosmonautyce, niż waży nasza nieboszczka, a jednak nie znalazłem ani jednej opowieści, żadnej historii, anegdotki nawet o czymś podobnym do tego, co nas spotkało. Dlatego - nie pojmę!

– Bo to nudne - wyjaśnił z szyderczą intencją Cybernetyk.

– Tak - to coś nowego - Robinson międzyplanetarny - powiedział Doktor. Zakręcał termos. - Jak wrócę, postaram się to opisać, o ile talent pozwoli.





Zapadła nagła cisza. Zbierali puszki, aż Fizyk wpadł na myśl, żeby je schować do szafki ze skafandrami, ustąpili więc pod ścianę, bo inaczej nie dało się otworzyć drzwi w podłodze.

– Wiecie, słyszeliśmy jakieś dziwne odgłosy, jakeśmy grzebali w magazynie - powiedział Chemik.

– Jakie odgłosy?

– Takie stękania i potrzaskiwania, jakby nas coś prasowało.

– Myślisz, że oberwała się na nas jakaś skała? - spytał Cybernetyk.

– To całkiem co i

Zamilkli. Tylko twarze oświetlała latarka, leżąca na płaskim kole nad włazem. We wnętrzu statku rozległo się przeciągłe stęknięcie, seria krótkich, słabnących potrzaskiwań i nastała cisza.

– A może to któryś automat? - powiedział z nadzieją w głosie Cybernetyk.

– Widziałeś przecież sam.

– Tak, ale nie zaglądaliśmy do luki rezerw. Cybernetyk wychylił się w ciemność korytarza i stając na samym brzegu klapy krzyknął:

– Automaty rezerwy!!

Głos zadudnił w zamknięciu. Odpowiedziała cisza.

– Chodź tu, zbadamy porządnie właz - powiedział Inżynier. Przykląkł przed zaklęśniętą łagodnie płytą i zbliżając oczy do obrzeża oświetlał je centymetr po centymetrze. Wodził tak plamą światła wzdłuż uszczelnień, które porysowała drobniutka siateczka spękań.

– Od wewnątrz nic stopionego, zresztą nie dziwota - ceramit bardzo źle przewodzi ciepło.

– Może spróbujemy jeszcze raz? - zaproponował Doktor, kładąc rękę na korbie.

– To nie ma sensu - zaprotestował Chemik. Inżynier przyłożył dłoń do klapy i zerwał się na równe nogi.

– Chłopcy, potrzebna woda! Dużo zimnej wody!

– Po co?

– Dotknijcie klapy - gorąca, co!?

Dotknęło jej kilka wyciągniętych jednocześnie rąk.

– Prawie parzy - powiedział ktoś.

– To nasze szczęście!

– Jak to?

– Korpus jest rozgrzany, rozszerzył się, i klapa też. Jeżeli będziemy chłodzili klapę, skurczy się i może da się otworzyć.

– Woda to mało. Może jest jeszcze lód. Powinien być w zamrażalniach - powiedział Koordynator.

Jeden po drugim zeskakiwali na dno korytarza, który zadudnił od kroków biegnących.

Koordynator został przy włazie z Inżynierem.

– Puści - powiedział cicho, jakby do siebie.

– O ile się nie zatopiła - mruknął Inżynier. Rozłożonymi rękami wodził płasko po obrzeżu, badając jego temperaturę. - Ceramit zaczyna płynąć powyżej trzech tysięcy siedmiuset stopni. Nie zauważyłeś, ile miała na ostatku powłoka?

– Na ostatku wszystkie zegary pokazywały daty z zeszłego roku. Kiedy zastopowaliśmy na hamownicach, było ponad dwa i pół, jeżeli się nie mylę.

– Dwa i pół tysiąca stopni to jeszcze nic takiego!

– Tak, ale potem!

Tuż nad poziomo wywichniętą klapą ukazała się zgrzana twarz Chemika. Latarkę miał przypiętą na szyi, chwiała się, blask skakał w kawałach lodu, które sterczały z wiadra. Podał je Koordynatorowi.

– Czekaj no… jak my właściwie będziemy chłodzić… - zafrasował się Inżynier. - Zaraz.

Znikł w ciemności. Kroki znów dały się słyszeć, Doktor przyniósł dwa wiadra wody, w której pływał lód. Chemik świecił, Doktor wspólnie z Fizykiem zaczęli polewać klapę wodą. Ściekała na podłogę, na korytarz. Kiedy zlewali klapę dziesiąty raz, wydało im się, że coś w niej słyszą - słabiutkie poskrzypywanie. Wydali okrzyk radości. Pojawił się Inżynier. Niósł spory reflektor od skafandra, przymocowany taśmą na wysokości piersi. Od jego blasku zaraz pojaśniało. Inżynier rzucił na podłogę naręcze plastykowych płyt ze sterowni. Zaczęli stara