Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 44 из 46



Byłem tam około czwartej rano. HRT obsadził trzy główne wejścia przy Central Park, między ulicami 62. i 63. To był największy kocioł, w jakim uczestniczyłem, i niewątpliwie najbardziej skomplikowany. W operacji brali udział wszyscy: policja nowojorska, FBI, CIA i Secret Service. Mieliśmy zwinąć ważnego Rosjanina. Przewodniczącego delegacji handlowej w Nowym Jorku. Biznesmena, podobno poza wszelkimi podejrzeniami. Pomyłka groziła poważnymi reperkusjami. Ale jak mogliśmy się mylić? Nie tym razem.

Cały poprzedni tydzień ja i mój partner badaliśmy Century. Ned Mahoney okazał się pracowitym, rzetelnym, nieustępliwym facetem. Szef HRT odwiedził mnie w domu i zyskał nawet aprobatę Nany, głównie dlatego, że wychowywał się na ulicach Waszyngtonu.

Poszliśmy schodami na samą górę, Ned, ja i kilkunastu i

– Będę się cieszył, kiedy to się skończy – powiedział Mahoney, pokonując schody. Nawet się nie zasapał.

– Po co taka gigantyczna operacja? – spytałem. – Tu jest za dużo ludzi.

– To normalne, FBI zależy, żeby dobrze wypaść w mediach. Lepiej przywyknij do tego. W takim świecie żyjemy. Za wielu gości w garniturach, za mało gości do roboty.

Wreszcie dotarliśmy na dwudzieste piętro. Ned, ja i czterech i

W słuchawce, którą miałem w uchu, usłyszałem napięty głos:

– Podejrzany wyskakuje przez okno! Mężczyzna w bieliźnie skacze z nadbudówki! Jezu Chryste! Zeskoczył na łącznik między nadbudówkami. Jest na dachu głównego budynku. Biegnie.

Mahoney i ja pędem cofnęliśmy się na dziewiętnaste piętro. Wyrastały z niego dwie nadbudówki.

Wbiegliśmy na dach i natychmiast dostrzegliśmy bosego mężczyznę w bieliźnie. Był otyły, łysiejący, brodaty. Odwrócił się i strzelił do nas z pistoletu. Wilk? Łysiejący? Otyły? Czy to mógł być on?

Trafił Mahoneya!

Trafił mnie!

Padliśmy jak dłudzy. Obaj dostaliśmy w tors! Bolało jak diabli. Odebrało mi oddech. Na szczęście mieliśmy na sobie kamizelki kuloodporne.

Ale człowiek w bieliźnie nie.

Mahoney odpowiedział strzałem, który załatwił jego rzepkę w kolanie. Mój pierwszy strzał trafił grubasa w brzuch. Upadł, tryskając krwią i wyjąc.

Pobiegliśmy ramię w ramię do Andrieja Prokopiewa. Mahoney odkopnął w bok jego broń.

– Jesteś aresztowany! – krzyknął w twarz ra

Między nadbudówkami Century pojawił się helikopter. W jednym z okien nad nami stała jakaś kobieta i krzyczała przeraźliwie. Helikopter lądował. Co to miało znaczyć, u diabła?!

Jakiś człowiek wyskoczył z okna nadbudówki, lądując na dachu.

Potem kolejny. Wyglądał na zawodowego strzelca. Ochrona?

Wyciągnęli broń i zaczęli strzelać ledwo poczuli dach pod nogami. HRT odpowiedział ogniem. Wymiana strzałów trwała krótko. Obaj strzelcy dostali i upadli. Żaden już się nie podniósł. Ludzie z HRT znali się na swojej robocie.

Helikopter usiadł na dachu. To nie byli dzie

Przez kilka sekund rozlegał się tylko przenikliwy łoskot wirników śmigłowca.

– Niebezpieczeństwo zażegnane! – krzyknął w końcu jeden z agentów. – Ci w helikopterze załatwieni!

– Jesteś aresztowany! – krzyknął do Rosjanina w bieliźnie Mahoney. – Jesteś Wilkiem. Zaatakowałeś dom dyrektora, jego rodzinę!

Mnie jednak przyszło do głowy coś i

– Kyle Craig się o to postarał. – Chciałem, by to wiedział, by może kiedyś odpłacił się Kyle’owi. I może zrobił mu zamoczit.

Rozdział 114

Modliłem się, żeby to był koniec. Wszyscy się o to modliliśmy. Ned Mahoney odleciał rano do Quantico, ja jednak spędziłem resztę dnia w kwaterze głównej FBI na Dolnym Manhattanie. Rząd rosyjski słał protesty, gdzie się tylko dało, ale Andriej Prokopiew pozostał w areszcie i w biurowcach FBI było pełno ludzi z Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Nawet kilka firm z Wall Street kwestionowało sensowność aresztowania.

Na razie nie mogłem rozmawiać z Rosjaninem. Miał planowaną operację, ale jego życiu nie zagrażało niebezpieczeństwo. Ktoś właśnie przyciskał go do muru, lecz to nie byłem ja.

Około czwartej zadzwonił do mnie Burns. Siedziałem w pokoju, z którego korzystałem, będąc w sprawach służbowych w Nowym Jorku.

– Alex, wracaj do Waszyngtonu – rozkazał. – Transport załatwiony. Czekamy na ciebie.

Odłożył słuchawkę, więc nie miałem szansy o nic go zapytać. Wyraźnie o to mu chodziło. Przybyłem do Hoovera około wpół do ósmej i powiedziano mi, że mam jechać na czwarte piętro, do sali konferencyjnej SIOC. Czekali tam na mnie. Może nie całkiem czekali, ponieważ – nieformalne spotkanie było już w toku. Przewodniczył Ron Burns, co nie wróżyło niczego dobrego. Wszyscy wyglądali na spiętych i wyczerpanych.

– Pozwólcie, że zapoznam Alexa z najświeższymi doniesieniami – powiedział Burns, kiedy wszedłem do sali. – Siadaj i jak chcesz, wywal nogi na stół. Mamy nowe przyjemności.



Pokręciłem głową, czując lekkie mdłości, kiedy siadałem. Zakosztowałem już dość „przyjemności”, nie miałem sił na nowe.

– Rosjanie tym razem są skło

Odchrząknąłem i powiedziałem:

– Ale…

Burns kiwnął głową.

– Tak. Rosjanie mówią teraz, że Prokopiew nie jest tym człowiekiem, którego szukamy. Są tego pewni.

Poczułem całkowity odpływ energii.

– Bo…? – spytałem.

Burns pokręcił głową.

– Wiedzą, jak wygląda Wilk. Przecież był w KGB. Prawdziwy Wilk celowo podsunął nam Prokopiewa. Był jednym z jego rywali w czerwonej mafii.

– Chce zostać rosyjskim ojcem chrzestnym?

– Ojcem chrzestnym… rosyjskim albo i

– Czy Rosjanie wiedzą, jak naprawdę nazywa się Wilk?

Burns zmrużył oczy.

– Jeśli nawet wiedzą, nie powiedzą nam tego. W każdym razie nie teraz. Może też się go boją.

Rozdział 115

Wieczorem tego samego dnia siedziałem przy pianinie na werandzie. Po głowie chodził mi tekst jednego z wierszy Billy’ego Collinsa. Nosił tytuł The Blues. Tak mnie zainspirował, że usiadłem do pianina i skomponowałem melodię. Przegraliśmy z Wilkiem. Przegrana to częsty przypadek w pracy policyjnej, chociaż rzadko kto się do tego przyznaje. Ale uratowano wielu ludzi. Znaleziono Elizabeth Co

Następnego dnia pojechałem wcześnie na lotnisko imienia Reagana, odebrać Jamillę Hughes. Jak zwykle przed spotkaniem z Jamillą czułem łaskotanie w brzuchu. Ale nie mogłem się jej doczekać. Nana i dzieci uparły się, by jechać ze mną. W ten sposób okazywali poparcie Jamilli. I mnie. Tak naprawdę sobie nawzajem też. Nam wszystkim.

Hala lotniska była zatłoczona, wydawała się jednak stosunkowo cicha i spokojna, zapewne dlatego, że miała sufity na niebotycznej wysokości. Moja rodzina i ja staliśmy przy wyjściu z terminalu A, w pobliżu bramek. Dostrzegłem Jam, dzieci również i zaczęły mnie szturchać. Ubrana od stóp do głów w czerń, wyglądała lepiej niż kiedykolwiek, a zawsze wyglądała świetnie.

– Jest piękna i ma niesamowitą klasę – powiedziała Ja

– Masz rację, jest piękna – zgodziłem się z nią i spojrzałem na córkę, zamiast na Jamillę. – Poza tym zna się na wszystkim. Tylko chyba nie na mężczyznach.

– Naprawdę się nam podoba – mówiła dalej Ja

– Wiem. Mnie też się podoba.

– Ale kochasz ją? – spytała Ja

Nic nie odpowiedziałem. Na ten temat rozmawiałem wyłącznie z Jamillą.

– No jak, kochasz ją? – przyłączyła się Nana. Jej też nie odpowiedziałem, a ona pokręciła głową i przewróciła oczami.

– Co myślicie, chłopaki? – spytałem Damona i małego Alexa. Mój wielkolud klaskał i uśmiechał się, więc znałem jego zdanie.

– Jest w porzo, tato – powiedział Damon i uśmiechnął się szeroko. W towarzystwie Jamilli zawsze bywał trochę nieporadny.

Podszedłem do niej; moja rodzina dała nam chwilę sam na sam. Zerknąłem na nich. Uśmiechali się do mnie jak cała gromada kotów z Cheshire. Czułem kluchę w gardle. Bóg wie dlaczego. Byłem trochę ogłupiały i miałem miękkie kolana. Też nie wiem dlaczego.

– Niewierze! Wszyscy przyjechali – powiedziała Jamilla, przytulając się do mnie. – Jestem taka szczęśliwa. Nie umiem ci powiedzieć, jak bardzo szczęśliwa, Alex… Chyba się rozpłaczę, chociaż jestem twardym jak skała tajniakiem z wydziału zabójstw. U ciebie wszystko gra? Chyba nie bardzo. Widzę to.

– Och, nic mi nie jest. – Przytuliłem ją do siebie tak mocno, że uniosłem ją w górę, po czym postawiłem z powrotem na podłodze.

Przez chwilę milczeliśmy.

– Będziemy walczyć o małego Alexa – oświadczyła.