Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 114 из 116



– Tutaj! Jest tutaj! – krzyknął Carlos.

Obłęd! Morderca kieruje tych ludzi prosto do niego, do niego! Rozum oszalał, nic już nie ma sensu!

Drzwi otworzył z hukiem wysoki mężczyzna w czarnym płaszczu; nie był sam, lecz Jason już nic nie widział. Oczy zachodziły mu mgłą, kształty i dźwięki stawały się niewyraźne, zamazane. Toczył się w dal. Coraz dalej i dalej… Wtem jednak zobaczył coś, czego nie chciał widzieć. Postać o sztywnych ramionach, poruszających się pły

– Carlos… – Bourne wiedział, że go nie usłyszą; z jego krwawiącego gardła wydobył się jedynie szept. Spróbował jeszcze raz, wydobywając dźwięk z brzucha. – To on. To… Carlos.

Powstało zamieszanie, wykrzykiwano chaotyczne i zaskakujące rozkazy. Nagle w polu widzenia Bourne’a pojawiła się znajoma postać. Utykając, szedł ku niemu mężczyzna, kaleka, który usiłował go zabić na cmentarzu pod Paryżem. Nie było ratunku! Jason pochylił się do przodu i zaczął się czołgać w kierunku syczącej, oślepiającej rakiety. Pochwycił ją i trzymał, jak gdyby była bronią palną, mierząc w człowieka z laską.

– No dalej! Naprzód! Zbliż się, skurwielu! Wypalę ci ślepia! Myślisz, że mnie zabijesz, co? To ja cię zabiję! Wypalę ci ślepia!

– Nie rozumiesz – powiedział drżącym głosem utykający mężczyzna. – To ja, Delta. Conklin. Myliłem się.

Rakieta przypalała mu ręce, oślepiała go!… Szaleństwo. Wszędzie dokoła słyszał wybuchy, oślepiające, ogłuszające, przerywane niesamowitymi wrzaskami z dżungli, które towarzyszyły każdej eksplozji.

Dżungla? Tam Quan! Wszędzie wilgotny, gorący odór, ale dotarli na miejsce! Obóz-baza należał do nich!

Wybuch z lewej strony! Widzi go! Wysoko nad ziemią wisi między drzewami bambusowa klatka. Zamknięta wewnątrz niej postać porusza się. Żyje! Dostać się do niej, dotrzeć tam!

Usłyszał krzyk z prawej strony. Jakiś człowiek z bronią w ręku szedł utykając w zarośla. Oddychał ciężko i kasłał z powodu dymu. To on. Blond włosy, które nagle oświetliło słońce i stopa złamana przy skoku spadochronowym. Skurwiel! Kawał drania, który razem z nimi przechodził szkolenie, czytał mapy, latał z nimi na północ… zastawiając jednocześnie przez cały czas na nich pułapkę! Zdrajca z nadajnikiem, przez który przekazywał przeciwnikowi informacje, gdzie atakować w dżungli – Tam Quan.



To był Bourne! Jason Bourne. Zdrajca, śmieć!

Złap go! Nie pozwól mu dotrzeć do i

Nie upadł! Wciąż miał przed sobą głowę, która przecież została rozerwana na kawałki. Zbliżała się do niego! Co się dzieje? Obłęd. Tam Quan…

– Chodź z nami – powiedział kaleka wchodząc z dżungli do pokoju. – Nie jesteśmy twoimi wrogami. Chodź z nami.

– Zostawcie mnie w spokoju! – Bourne znów się rzucił, tym razem z powrotem w stronę ściągniętego ekranu. Było to jego sanktuarium, jego całun, okrycie przy narodzinach i obicie trumny. – Jesteś moim wrogiem! Zabiję was wszystkich! Wszystko mi jedno, nieważne! Czy nie rozumiesz? Jestem Deltą! Kain to Charlie, a Delta to Kain! Czego jeszcze chcecie ode mnie? Istniałem i zarazem nie istniałem! Żyję, a zarazem mnie nie ma! Skurwysyny! Dranie! No, dalej! Zbliżcie się!

Nagle usłyszał i

– Pójdźcie po nią. Przyprowadźcie ją tutaj.

Gdzieś w oddali syreny osiągnęły crescendo, po czym ucichły. Zapadła ciemność, fale uniosły Jasona wysoko w nocne niebo, po to tylko, by znów rzucić w dół, cisnąć w przepaść wodnej przemocy. Wkraczał do królestwa lekkiej jak piórko… pamięci. Teraz nocne niebo wypełnił wybuch, nad ciemną wodą wzniósł się ognisty diadem. Nagle z chmur padły słowa i wypełniły ziemię, usłyszał je.

– Jasonie, kochanie moje. Moje jedyne kochanie. Weź mnie za rękę. Ściśnij ją. Mocno, Jasonie. Mocno, kochanie.

Wraz z ciemnością pojawił się spokój.