Страница 112 из 116
– Naprawdę? Gdzie miał zacząć? W Marsylii, gdy ten człowiek usiłował go zabić? Na rue Saracin? Kiedy ścigaliście go w Zurychu? Kiedy strzelali do niego w Paryżu? I przez cały czas nie wiedział dlaczego. Co miał robić?
– Wycofać się! Wycofać się, do cholery!
– Zrobił to. I wtedy pan usiłował go zabić.
– Przecież pani z nim była. Cały czas. I nie cierpiała pani jak on na zanik pamięci.
– Przyjmując nawet, że wiedziałabym, do kogo się zwrócić, czy zgodziłby się pan mnie wysłuchać?
Conklin odpowiedział spojrzeniem na jej spojrzenie.
– Nie wiem – odparł i odwrócił się do Crawforda. – Co się dzieje?
– Za dziesięć minut mam mieć odpowiedź z Waszyngtonu.
– Ale co się dzieje?
– Nie sądzę, by ucieszyła cię ta wiadomość. Naruszenie przez władze federalne prawa stanowego i lokalnego. Czekają nas weryfikacje.
– O Boże!
– Spójrz! – Wojskowy nagle wychylił się przez okno. – Odjeżdża stąd ta ciężarówka.
– Ktoś to załatwił – powiedział Conklin.
– Ale kto?
– Dowiem się. – Funkcjonariusz CIA skoczył do telefonu; na stole leżały świstki papieru, na których w pośpiechu zapisywano numery telefonów. Wybrał i nakręcił jeden z nich.
– Proszę z Schumachem… Schumach? Tu Conklin z Centralnej Agencji Wywiadowczej. Kto panu wydał polecenie?
Głos rozmówcy słychać było prawie w całym pokoju.
– Jakie polecenie? Odczep się pan ode mnie. My się tym zajmujemy i my zakończymy tę sprawę! Prawdę mówiąc uważam, że jest pan namolny…
Conklin rzucił słuchawkę.
– Boże… o Boże! – Jego ręka drżała, gdy ponownie podniósł słuchawkę i nakręcił numer, patrząc na kolejny skrawek papieru. – Z Petrocellim. Z reklamacją – zażądał. – Petrocelli? Tu jeszcze raz Conklin.
– Rozłączyło cię. Co się stało?
– Nie mam czasu na wyjaśnienia. Bądź ze mną szczery. Chodzi o główną fakturę z Biura Kontroli Agencji. Kto ją podpisał?
– Jak to kto? Ważniak, który zawsze to robi. McGivern.
Conklin nagle zbladł.
– Tego się właśnie obawiałem – wyszeptał, gdy odłożył słuchawkę. Zwrócił się do Crawforda; głowa mu drżała, gdy mówił. – Rozkaz dla służb ogólnych podpisał człowiek, który dwa tygodnie temu przeszedł na emeryturę.
– Carlos…
– O Boże! – krzyknęła Marie. – Ten człowiek niosący koce i pasy! Sposób, w jaki pochylał głowę, szyję, naprawo. Przecież to był on! Kiedy boli go głowa, przechyla ją w prawo. To był Jason! Wszedł do środka!
Aleksander Conklin odwrócił się od okna i stanął na wprost czarnych drzwi, utkwił w nich nieruchomy wzrok. Były zamknięte.
Ta ręka! Skóra… ciemne oczy w wąskiej smudze światła. Carlos!
Bourne odrzucił gwałtownie głowę do tyłu, gdy ostry jak brzytwa nóż rozciął mu skórę pod brodą; krew trysnęła na rękę trzymającą ostrze. Zaatakował prawą nogą trafiając niewidocznego napastnika w kolano, po czym odwrócił się i kopnął go lewą piętą w krocze. Carlos wykonał półobrót i ostrze znów wyłoniło się z ciemności, zbliżało się w kierunku brzucha Bourne’a. Jason odskoczył w tył i z całej siły uderzył skrzyżowanymi nadgarstkami w ciemnoskórą dłoń, która była niejako przedłużeniem rękojeści noża, zablokowując ją skutecznie. Zacisnął palce do środka, złożył gwałtownie ręce i trzymając przedramię napastnika w silnym uchwycie poniżej swej zakrwawionej szyi, szarpnął gwałtownie do góry. Nóż zahaczył o kurtkę Jasona i gdy tylko znalazł się powyżej piersi, Bourne pociągnął rękę Carlosa w dół, wykręcając ją w nadgarstku i z całej siły wbił się łokciem w ciało mordercy. Jeszcze raz szarpnął ją mocno, gdy Carlos stracił równowagę, wyciągając rękę prawie ze stawu.
Jason usłyszał, jak nóż uderza o podłogę. Pochylił się w kierunku tego dźwięku, sięgając jednocześnie za pasek od spodni po pistolet. Zawadził o materiał. Przetoczył się po podłodze, lecz zbyt wolno. Stalowy czubek buta uderzył go w bok głowy, w skroń – trzepnęło jakby prądem elektrycznym. Znów zaczął toczyć się po podłodze, coraz szybciej i szybciej, aż wpadł na ścianę. Wstawał z wysiłkiem opierając na kolanie, próbując coś dostrzec wśród falujących, niewyraźnych kształtów w całkowitych niemal ciemnościach. Nagle wąska smuga światła padającego przez okno oświetliła rękę. Bourne rzucił się na nią, jego dłonie zamieniły się w szpony, a ramiona w bijące niemiłosiernie cepy. Pochwycił dłoń Carlosa i odgiął ją mocno do tyłu wyłamując w nadgarstku. W pokoju rozległ się przeraźliwy krzyk.
Krzyk i głuchy, złowieszczy odgłos wystrzału. Bourne poczuł lodowate ukłucie powyżej lewej piersi; kula utkwiła gdzieś w okolicach łopatki. Wijąc się z bólu przykucnął i znowu rzucił się naprzód. Zadawał uzbrojonemu mordercy cios za ciosem, przyparł go do ściany. Zawadzili o kant jakiegoś mebla. Carlos rzucił się w bok; rozległ się stłumiony odgłos dwóch dalszych, oddanych na ślepe strzałów. Jason uskoczył w lewo i wydobył pistolet mierząc w ciemność, w stronę, z której dobiegały odgłosy. Pociągnął za spust; wystrzał był ogłuszający i… niepotrzebny. Usłyszał, jak drzwi zamykają się i z hukiem i morderca wybiega na korytarz.
Próbując złapać oddech, Bourne podczołgał się do wyjścia. Tu jednak instynkt kazał mu ułożyć się z boku i uderzyć silnie pięścią w dolną część drewnianych drzwi. Wkrótce zapanowało istne piekło. Rozległa się seria z karabinu maszynowego i z drzwi posypały się drzazgi na cały pokój. Gdy tylko karabin zamilkł, Jason wymierzył i zaczął strzelać na ukos przez drzwi. Znów odezwał się karabin maszynowy. Bourne uskoczył gwałtownie w bok i przywarł plecami do ściany: Ponownie zaczął strzelać z chwilą, gdy ucichła broń Carlosa. Dzieliła ich odległość zaledwie paru kroków, a obaj mieli tylko jedno pragnienie – zabić przeciwnika. Kain to Charlie, a Delta to Kain. Znajdź Carlosa, Złap Carlosa w pułapkę. Zabij Carlosa!
Wtem odległość między nimi zaczęła się zwiększać. Jason usłyszał tupot na schodach, cichnący, w miarę jak uciekający zabójca się oddalał. Carlos uciekał, dzikie zwierzę potrzebowało pomocy, było ra
– Człowieku, co robisz, do cholery? Pete! Pete! Rozległy się dwa strzały.
– Joey! Joey!
Potem usłyszał pojedynczy strzał gdzieś na dole i odgłos padających ciał.
– Boże! O Boże! Matko…
O znowu dwa strzały, a po nich chrapliwy krzyk konającego. Trzeci człowiek został zabity.
Jak to on powiedział? „Dwóch cwaniaczków i cztery ofermy”. A więc ta ciężarówka należała do planu Carlosa. Carlosa! Zabójca przywiózł ze sobą dwóch swoich żołnierzy – to były właśnie te pierwsze trzy ofermy. Trzej uzbrojeni mężczyźni i Carlos, który miał tylko jeden karabin. Bourne został osaczony na najwyższym piętrze budynku. Ale Carlos wciąż jest w środku. W środku! Gdyby Jasonowi udało się stąd wydostać, wówczas Carlos byłby osaczony! Gdyby tylko mógł się stąd wydostać! Wydostać!
Na końcu korytarza, w ścianie frontowej było okno zasłonięte czarną storą. Jason, utykając, zaczął iść w tamtą stronę. Trzymał się za szyję i przyciskał mocno ramię do boku, żeby złagodzić ból w piersi. Zerwał storę. Okno było małe; także i tutaj zobaczył grubą, pryzmatyczną taflę szkła, przez którą wpadało purpurowe i niebieskie światło. Nie tłukące się szkło i framuga wzmocniona specjalnymi okuciami. Wtem jego uwagę przykuła Siedemdziesiąta Pierwsza ulica. Ciężarówka znikła! Ktoś musiał odjechać, jeden z żołnierzy Carlosa! Zostało więc dwóch. Tylko dwóch. A on, Bourne, jest na górze, gdzie zawsze ma się przewagę.
Z grymasem bólu na twarzy, pochylony, Bourne dotarł do pierwszych drzwi z lewej strony naprzeciwko schodów. Otworzył je i wszedł do środka. Na pierwszy rzut oka pokój wyglądał na zwykłą sypialnię z lampami, ciężkimi meblami i obrazami. Chwycił najbliższą lampę, wyrwał sznur z gniazdka i podszedł z nią do poręczy. Uniósł wysoko nad głowę i cisnął w dół; odskoczył, gdy tylko usłyszał brzęk metalu i szkła. Nastąpiła nowa seria strzałów; kule cięły sufit, tworząc w tynku bruzdę. Jason wydał z siebie przeraźliwy krzyk, który przeszedł w wołanie, a to z kolei w długi, rozpaczliwy jęk, po czym zapadła cisza. Ostrożnie przesunął się do końca poręczy. Czekał. Wszędzie panowała cisza.
Udało się. Usłyszał powolne, ostrożne kroki; zabójca był na pierwszym piętrze. Kroki stawały się coraz bliższe, coraz głośniejsze, na czarnej ścianie pojawił się niewyraźny cień. Teraz! Bourne wyskoczył z ukrycia i oddał cztery szybkie strzały do postaci na schodach. Rany od kul i krew utworzyły ukośną linię na kołnierzu mężczyzny. Zatoczył się i wrzeszcząc z bólu i wściekłości spadał pochylony ze schodów. Nagle jego ciało znieruchomiało; leżał rozciągnięty na trzech ostatnich stopniach twarzą do góry. W rękach trzymał śmiercionośną broń – automatyczny karabin maszynowy z podpórką.
Teraz! Jason rzucił się w stronę szczytu schodów i przytrzymując się poręczy zaczął zbiegać w dół, próbując utrzymać resztki równowagi. Nie wolno mu stracić ani chwili, okazja może się już nie powtórzyć. Jeżeli ma się dostać na pierwsze piętro, to tylko teraz, po zabiciu tego człowieka. Bourne wiedział, że to nie Carlos, gdy przeskakiwał nad ciałem. Ten człowiek był wysoki, miał białą, bardzo białą skórę i nordyckie lub północnoeuropejskie rysy, na pewno nie przypominały rysów południowca.
Jason wbiegł na korytarz pierwszego piętra; wypatrywał cieni, przywierając raz po raz do ściany. Zatrzymał się i zaczął nasłuchiwać. W oddali, gdzieś w dole, rozległo się ostre zgrzytnięcie. Wiedział, co robić dalej. Morderca jest na parterze. Nie hałasował rozmyślnie; dźwięk nie wydawał się na tyle głośny ani wystarczająco długi, by oznaczać pułapkę. Carlos był ra