Страница 96 из 103
– Wolisz, żebym ja to zrobił? – spytał spokojnie Giordino. – Tylko pamiętaj, że u mnie dwa razy bardziej boli.
Vere
– Napiszę ten raport – powiedział słabym głosem.
– Powtórz, bo nie dosłyszałem – zażądał Pitt.
– Wszystko, co wiem o działalności Entreprises Massarde. Wszystko panu przekażę i podpiszę.?
– Łącznie z informacjami o działaniach nielegalnych i czynach przestępczych?
– Wszystko. Na piśmie albo na dyskietkach.
Nastąpiła chwila ciszy. Pitt popatrzył przez okno na Massarde'a.
Biała skóra Francuza zdążyła już spurpurowieć, Podszedł do Giordina i położył mu dłoń na ramieniu.
– To twoja działka, AL Wyciśnij z tego dupka wszystko, co wie.
Giordino chwycił Vere
– Chodź, przyjacielu; musisz zaraz zabrać się do pracy – powiedział Amerykanin ciepło.
– Zacznij od listy ofiar Massarde'a – przypomniał Pitt. – To jest najważniejsze.
– Właściwie dlaczego? – spytał Giordino, zaintrygowany.
– Jeśli znajdziemy to, co Massarde schował na Wyspie Clippertona, podzielę to między ofiary i ich rodziny.
– Pan Massarde nigdy na to nie pozwoli – zabełkotał Vere
– Aha, skoro już mówimy o tym łajdaku – rzekł Pitt – myślę, że wystarczająco się przypiekł.
Massarde wyglądał z przodu jak dobrze ugotowany rak. Musiał zapewne bardzo cierpieć; na skórze pojawiły się wielkie bąble. Stał jednak prosto, bez niczyjej pomocy, między dwoma milczącymi gorylami Brunone'a, naprzeciw swojego własnego biurka, za którym teraz urzędował Dirk Pitt.
– Nie ujdzie ci to na sucho – sykną! z wściekłością – nawet gdybym umarł. Mam swój sposób, żeby cię dosięgnąć i zza grobu.
– A więc masz także organizację tajnych mścicieli! Trzeba przyznać, że jesteś bardzo przewidujący – rzekł Pitt z fałszywym podziwem. – Ale może jakoś cię przebłagam: pewnie chce ci się pić po tym solarium. Zaraz dostaniesz coś do picia. Al, daj wody panu Massarde'owi.
Giordino wyjął z lodówki dwie butelki francuskiej wody mineralnej i podał jedną Massarde'owi. Ten osunął się na krzesło, chwycił butelkę i opróżnił ją w ciągu paru sekund.
Giordino bez pytania podał mu następną.
Pitt z zainteresowaniem obserwował zachowanie Massarde'a. Ten człowiek sprawiał wrażenie, jakby w pełni panował nad sytuacją. Wypił do dna drugą butelkę, po czym rozejrzał się po swoim gabinecie.
– Gdzie jest Vere
– Nie żyje – odparł spokojnie Pitt.
Po raz pierwszy Massarde był zaskoczony. Najwyraźniej tego się nie spodziewał.
– Zamordowaliście go?!
– Przesada – mruknął Pitt, wzruszając ramionami. – Raczej zabiliśmy w obronie własnej. Rzucił się na Giordina z nożem do rozcinania kartek. Przyznasz, że to głupota atakować w ten sposób człowieka uzbrojonego w pistolet maszynowy.
– Nie wierzę, żeby Vere
Pitt i Giordino wymienili porozumiewawcze spojrzenia. W rzeczy-wistości Vere
– Mogę ci pokazać jego zwłoki, jeśli chcesz. Ale mam lepszą propozycję.
– A co ty mi możesz zaproponować? – Massarde uśmiechną] się ironicznie.
– Zmieniłem zdanie. Mogę cię wypuścić bez spełniania dalszych warunków. Wystarczy, że obiecasz poprawę, a możesz stąd wyjść, zapakować się do swojego śmigłowca i odlecieć, gdzie ci się żywnie podoba.
– To ma być dowcip?
– Bynajmniej. Po prostu mam cię szczerze dosyć, a im szybciej znikniesz mi z oczu, tym lepiej.
– Pan chyba nie mówi serio – wtrącił się Brunone. – Ten człowiek jest cholernie niebezpieczny. Będzie się mścił.
– Wiem, to przecież "Skorpion". Tak cię nazywają, Massarde, prawda?
Francuz milczał.
– Zastanów się, czy dobrze robisz – odezwał się Giordino.
– Nie ma się nad czym zastanawiać – odparł Pitt stanowczo. – Chcę się pozbyć tego łajna, i to natychmiast. Kapitanie Brunone, niech pan go zapakuje do śmigłowca i dopilnuje, żeby jak najszybciej odleciał.
Massarde podniósł się z krzesła wolno i niepewnie. Spalona skóra ściągnęła się i przy każdym ruchu sprawiała nieznośny ból. Mimo to zdobył się na uśmiech. Postanowił być grzeczny, by zyskać trochę na czasie.
– Niech mi pan da parę godzin na spakowanie rzeczy osobistych i notatek.
– Masz dokładnie dwie minuty na opuszczenie zakładu.
Massarde zaklął szpetnie, widząc że jego uprzejmość na nic się nie zdała.
– Człowieku, chyba nie wyrzucisz mnie tak jak stoję, bez ubrania.- Miejże odrobinę przyzwoitości!
– A co ty wiesz o przyzwoitości? – spytał Pitt beznamiętnie. – Kapitanie Brunone, niech pan zabierze stąd tego skurwysyna, bo go zastrzelę.
Brunone nie musiał nawet powtarzać tego rozkazu swoim ludziom. Skinął tylko głową, a oni natychmiast powlekli przeklinającego i wrzeszczącego z bólu Massarde'a na dziedziniec.Trzej mężczyźni, którzy pozostali w gabinecie szefa Entreprises Massarde, nie odezwali się ani słowem. Po chwili zobaczyli, jak strażnicy wrzucają upadłego potentata do kabiny śmigłowca i zatrzas-kują za nim drzwi. Maszyna niemal natychmiast uniosła się w powietrze i pomknęła nad pustynią.
– Poleciał na północny wschód – zauważył Giordino.
– Podejrzewam, że do Libii – powiedział Brunone. – A potem dalej, do swoich kryjówek, w których trzyma majątek na czarną godzinę.
– Jego dalszy los nie ma już żadnego znaczenia – oświadczył Pitt, ziewając ostentacyjnie.
– Tak pan sądzi? – spytał Brunone, nie przekonany. – A ja myślę, że źle pan zrobił; trzeba było rąbnąć drania.
– Po co? I tak umrze jeszcze w tym tygodniu.
– Dlaczego ma umrzeć? Od oparzeń słonecznych? Ten facet ma końskie zdrowie, nie takie rzeczy już przetrzymał.
– Ale tym razem umrze na pewno – rzekł Pitt i odwrócił się do Giordina. – Chyba że coś spieprzyłeś z tą nalewką.
Giordino roześmiał się.
– Jak mogłem spieprzyć? Robiłem dokładnie według recepty dziadunia.
Brunone patrzył zdezorientowany to na jednego, to na drugiego.
– O czym panowie mówią?
– Wystawiłem Massarde'a na słońce tylko po to, żeby mu się zachciało pić – wyjaśnił Pitt.
– Pić? – Brunone nadal nie rozumiał.
– Al wylał wodę mineralną z dwóch butelek i napełnił je wodą skażoną świństwami z tego podziemnego śmietnika. Taka woda jest we wszystkich studniach, we wszystkich oazach stąd aż do Nigru.
– Teraz już pan rozumie?
– Tak, wypił chyba trzy litry… To się w języku poetyckim nazywa: wymierzyć sprawiedliwość.
– Ta trucizna atakuje najpierw mózg – ciągnął Pitt chłodnym, naukowym tonem, z kamie
Brunone nie wyglądał na zmartwionego ani wstrząśniętego.
– I nie ma żadnej szansy, że przeżyje? – upewnił się.
Pitt pokręcił stanowczo głową.
– Umrze przywiązany do łóżka, wyjąc z bólu, jak zwierzę dotknięte wścieklizną. Szkoda tylko, że jego ofiary tego nie zobaczą.