Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 79 из 103

Nerwy Willovera też były na granicy wytrzymałości.

– Jeszcze słowo, admirale, a wezwę ochronę i każę pana zamknąć.

– Człowieku, wielu niewi

– Słyszę takie historyjki po pięć razy dzie

– I oczywiście nie przejmuje się pan, że to może być prawda? Że gdzieś tam cierpią i umierają ludzie?

Willover nie wytrzymał.

– Nie będę odpowiadał na aroganckie pytania. To ja decyduję, kiedy skończyć rozmowę – i właśnie skończyłem. Zrozumiał pan?

Sandecker podszedł do urzędnika tak blisko, że poczuł zapach mięty z jego ust.

– Słuchaj, Willover! Któregoś dnia kadencja prezydenta się skończy i będziesz zwykłym, prywatnym człowiekiem. A wtedy przyjdę do twojego domu i flaki ci wypruję!

– Jestem pewien, że byłby pan do tego zdolny, admirale – odezwał się trzeci głos.

W progu stał prezydent, ubrany w piżamę i szlafrok. Trzymał w ręku tacę z kanapkami.

– Obudziłem się głodny i zszedłem do kuchni, żeby poszperać w lodówce – wyjaśnił. – A tu słyszę jakieś rozgorączkowane głosy… o co chodzi?

Willover podszedł szybko do prezydenta, całkowicie zasłaniając Sandeckera.

– Przepraszam, sir, ale to naprawdę nic ważnego.

– Pozwól, Earl, że sam to ocenię. No więc, admirale, niech pan mówi.

– Najpierw chciałbym zapytać, sir, czy przekazano panu najnowsze wiadomości dotyczące operacji Fort Foureau?

Prezydent spojrzał niepewnie na Willovera.

– Tak, wiem że pańscy pracownicy, Pitt i Giordino, zdołali uciec do Algierii i dostarczyli ce

– Podjął pan jakieś decyzje w tej sprawie?

– Powołaliśmy międzynarodową komisję z udziałem przedstawicieli Europy i Afryki, która oceni sytuację i omówi dalsze plany.

– A więc nie ma pan zamiaru… Przecież powiedział pan, dobrze pamiętam: "będziemy musieli zająć się tym zakładem na własną rękę"…

– Tak, ale w końcu przeważyły bardziej umiarkowane głosy- prezydent wskazał spojrzeniem na Willovera.

– Nawet teraz, gdy mamy już niezbite dowody, że chemikalia wyciekające z Fort Foureau powodują ekspansję czerwonego zakwitu? Nawet teraz całe działanie ma się ograniczyć do rozmów, dyskusji i ocen sytuacji? – Sandecker ledwie panował nad nerwami.

– O tym chyba rzeczywiście możemy porozmawiać kiedy indziej- rzekł prezydent, ruszając w stronę schodów prowadzących do sypialni. – Earl wyznaczy panu termin spotkania.

– A czy pański Earl poinformował pana o kopalni złota w Tebezzy? – strzelił Sandecker.

Prezydent stanął, zaskoczony, i odwrócił głowę.

– Nie, Tebezza… Nic mi nie mówi ta nazwa.

– Po aresztowaniu w Fort Foureau – mówił szybko Sandecker – przewieziono ich do i

Prezydent przeniósł wzrok na Willovera.

– Zdaje mi się, że ktoś tu ukrywa przede mną ważne sprawy!

– Och, nic podobnego! – pospieszył z wyjaśnieniem szef urzędu. – Po prostu spraw jest za dużo, żeby o wszystkim mówić. Muszę zachować jakąś hierarchię.

Prezydent spojrzał znowu na Sandeckera.

– Dobrze, co dalej?

– Wiedząc, że nie zdecyduje się pan na użycie naszych sił specjalnych, pani Kamil jeszcze raz wysłała do Mali grupę taktyczną ONZ. Oddział pułkownika Levanta, z Pittem i Giordinem w charakterze przewodników, wylądował na pustyni w pobliżu kopalni, przeprowadził skuteczny atak, uwolnił i zabrał ze sobą dwudziestu pięciu obcokrajowców – w tym kobiety i dzieci…

– Dzieci?! – przerwał prezydent. – Zmuszano dzieci do pracy w kopalni?

Sandecker przytaknął.





– To są dzieci francuskich techników, o których mówiłem. Wśród kobiet jest Amerykanka, doktor Eva Rojas; członek ekipy Światowej Organizacji Zdrowia.

– Jeśli akcja była skuteczna, to o co chodzi – włączył się agresywnie Willover.

– Samolot, którym przylecieli z Algierii, został zniszczony na ziemi przez lotnictwo malijskie. W ten sposób wszyscy znaleźli się w pułapce. To tylko kwestia godzin, zanim żołnierze Kazima znajdą ich i zaatakują.

– Nie wygląda to dobrze – przyznał prezydent. – Nie mają szansy dotrzeć jakoś do Algierii?

– Nawet gdyby dotarli, nie będą wcale bezpieczni – odparł Sandecker. – Kazim zrobi wszystko, żeby nie wypuścić świadków tego, co dzieje się w Tebezzy i Fort Foureau. Nie cofnie się nawet przed konfliktem międzynarodowym; jego ludzie wejdą na terytorium Algierii i tam wykończą wszystkich – jeśli nie uda im się tego zrobić wcześniej.

Prezydent wpatrywał się w milczeniu w leżące na tacy kanapki, ale nie jadł ich. Być może, myślał, Willover ma trochę racji twierdząc, że sprawa nie jest aż tak ważna dla bezpieczeństwa Stanów Zjed-noczonych. Nie można jednak siedzieć bezczy

– Toż to taki sam łajdak jak Saddam Hussein – mruknął pod nosem, po czym głośno już zwrócił się do Willovera: – Nie mam zamiaru chować głowy w piasek, Earl. Tu naprawdę chodzi o życie wielu ludzi, w tym trojga Amerykanów. Musimy im pomóc.

– Ale, panie prezydencie… – próbował protestować Willover.

– Skontaktuj się z generałem Halversonem z dowództwa sil specjalnych w Tampie. Niech będzie gotów do natychmiastowego podjęcia operacji. – Prezydent spojrzał na Sandeckera. – Kto, pańskim zdaniem, mógłby koordynować tę akcję?

– Generał Bock, dowódca UNICRATT, Taktycznej Grupy Szybkiego Reagowania ONZ. Jest w stałym kontakcie z pułkownikiem Levantem; może natychmiast przekazać generałowi Halversonowi wszystkie aktualne dane.

Prezydent odstawił tacę z kanapkami na komodę, podszedł do Willovera i położył dłonie na jego ramionach.

– Cenię twoje rady, Earl, ale tym razem muszę działać. Mamy szansę trafić dwa ptaki jedną strzałą. Jeśli tego nie zrobimy, jeśli pułkownik Levant i jego ludzie zginą – tracimy wszystko. Dlatego chcę, żeby nasze siły specjalne weszły nawet na teren Mali, oczywiście możliwie dyskretnie, i wyciągnęły stamtąd grupę taktyczną ONZ razem z uratowanymi więźniami. A przy okazji porachują się z Kazimem i Massarde'em. Potem łatwiej już będzie wymyślić jakiś sposób neutralizacji Fort Foureau.

– W pełni się z panem zgadzam – oświadczył Sandecker, uśmiechając się z satysfakcją.

– A nie boi się pan – Willower patrzył na prezydenta karcącym wzrokiem – że to się nie spodoba wyborcom?

– Nie, Earl, nie masz racji. Przeciwnie, możemy mieć poważne kłopoty z wyborcami, jeśli przymkniemy oczy na tę sprawę.

– A jeśli akcja się nie uda?

– Musi się udać!

– Skąd ta pewność, sir?

Prezydent uśmiechnął się równie promie

– Stąd, że to ja rozdaję karty. A przy tym mam całkowite zaufanie do naszych sil specjalnych. Na pewno potrafią wymieść taką szumowinę jak Kazim i Massarde do rynsztoka – bo tam jest ich miejsce.

Parę mil na wschód od Waszyngtonu, w stanie Maryland, na rozległej równinie wśród pól wznosi się niespodziewanie samotne wysokie wzgórze. Przejeżdżający pobliską autostradą kierowcy, jeśli w ogóle zauważają tę anomalię, skło

Perlmutter, który nie prowadził samochodu, przyjechał do pobliskiego miasteczka Forestville taksówką. Czekał dobre pół godziny na przystanku autobusowym, zanim zatrzymała się przy nim niepozorna furgonetka.

– Pan Julien Perlmutter? – spytał kierowca. Przepisowe lustrzane okulary zdradzały agenta jakiejś tajnej służby rządowej.

– Tak, to ja.

– Proszę wsiadać.

– Nie chce pan żadnego dowodu tożsamości? – spytał Perlmutter, którego bawiła trochę ta dzieci

Kierowca, Murzyn o jasnej skórze ale silnie afrykańskich rysach, pokręcił głową.

– Po co? Na pewno nie kręci się tu nikt i

– A pan? Ma pan jakieś nazwisko?