Страница 70 из 103
CZĘŚĆ IV. W oblężeniu
44
– Uciekli! – krzyknął Hiram Yaeger, wpadając jak bomba do gabinetu Sandeckera; za nim wszedł Rudi Gu
Sandecker, zajęty planowaniem budżetu nowego projektu badawczego, popatrzył na nich nieprzytomnie.
– Kto uciekł, skąd?
– Dirk i Al; są już w Algierii.
Sandecker rozpromienił się jak dziecko, któremu oznajmiono przybycie Świętego Mikołaja.
– Skąd wiecie?
– Dzwonili z lotniska w Adrarze; to miasto na południu Algierii, prawie na pustyni – wyjaśnił Gu
– Mówili coś jeszcze?
Gu
– On odebrał telefon.
– Strasznie słabo słyszałem – podjął relację Yaeger. – Zdaje się, że technika telefoniczna w tej części świata niedaleko wyszła poza system puszek po konserwach połączonych drutem. Ale, jeśli dobrze pojąłem, Pitt domaga się, by mu pan przysłał oddział komandosów.
– Chce z nimi wrócić do Mali.
– Nie mówił, po co? – spytał Sandecker, zaintrygowany.
– Coś mówił, ale nie zrozumiałem: były straszne zakłócenia. To, co do mnie dotarło, brzmiało dość idiotycznie.
– Idiotycznie? Co masz na myśli? – dopytywał się Sandecker.
– Mówił coś o kobietach i dzieciach, które trzeba uwolnić z kopalni złota. Był strasznie wzburzony.
– To rzeczywiście nie ma sensu – powiedział Gu
– Czy Dirk wyjaśnił, jak uciekli z Mali?
Na twarzy Yaegera odmalowało się zakłopotanie.
– Głupio mi to powtarzać, admirale, ale powiedział, że żeglowali przez pustynię jachtem, z jakąś kobietą. Wymienił nawet jej nazwisko.Kitty Ma
Sandecker usiadł i zamyślił się.
– Jak ich znam, to nie lekceważyłbym tego… Zaraz! – wykrzyknął po chwili. – Czy to nazwisko nie brzmiało przypadkiem Kitty Ma
– Nie słyszałem wyraźnie, ale… tak, myślę, że tak.
– Kitty Ma
– O ile pamiętam.
– Ale co to może mieć wspólnego z Pittem i Giordino? – spytał Yaeger.
– Tego już rzeczywiście nie wiem – przyznał Sandecker.
Gu
– Obejrzałem sobie mapę: z tego Adraru do Algieru jest w linii prostej tylko tysiąc dwieście kilometrów. Jeśli już są w samolocie, za półtorej godziny mogą się znowu odezwać.
– Zadzwoń do sekcji łączności; niech nam zapewnią stały kontakt z ambasadą w Algierii – polecił Gu
Kiedy z głośnika w centrali łączności NUMA odezwał się głos Pitta, był tu już admirał Sandecker i jego główni współpracownicy, łącznie z doktorem Chapmanem. Każdy miał do dyspozycji mikrofon, aby móc bezpośrednio rozmawiać z odległym o tysiące mil dyrektorem Wydziału Badań Specjalnych.Przez ponad półtorej godziny Pitt odpowiadał na stawiane pytania. Jego relacja była wyczerpująca i precyzyjna. Wszyscy z uwagą i napięciem słuchali opowieści o dramatycznych wydarzeniach, jakie nastąpiły po rozstaniu z Gu
– Czy ma pan pewność, że to Fort Foureau jest źródłem skażenia stymulującego czerwony zakwit? – zapytał Chapman.
– Giordino i ja nie jesteśmy ekspertami podziemnej hydrologii- odparł Pitt – ale nie mamy wątpliwości, że to właśnie toksyny magazynowane pod Fort Foureau przenikają do wód gruntowych, zatruwając pustynię i Niger.
Prawdopodobnie docierają do niego podziemnym strumieniem, pod korytem wyschniętej rzeki, która wpadała do Nigru w okolicach Bourem.
– Jak to się stało, że międzynarodowe inspekcje przeoczyły drążenie podziemnych składowisk? – spytał Yaeger.
– I że satelity też tego nie zauważyły? – dodał Gu
– Kluczem do zagadki jest kolej, a ściślej kontenery, przewożące odpady do Fort Foureau – stwierdził Pitt. – Na początku była tam rzeczywiście tylko spalarnia: reaktor, zasilające go kondensory i baterie słoneczne, budynki administracyjne. Potem jednak wybudowano dużą halę i pod nią rozpoczęto wykopy. Od tego momentu kontenery kolejowe nie wracały już do Mauretanii puste, ale z ładunkiem ziemi i kruszywa z wykopów. A gdy już porobili te podziemne magazyny
– mam wrażenie, że wykorzystali przy tym stare, naturalne jaskinie zaczęli tam zrzucać większość przywożonych odpadów, zamiast je spalać.
Przez chwilę trwało ciężkie milczenie.
– To jest skandal stulecia! Musimy to ujawnić! – odezwał się Chapman.
– Ale czy mamy mocne rzeczowe dowody? – spytał ostrożnie Gu
– Tylko to, co widzieliśmy na własne oczy i co usłyszeliśmy od Massarde'a – odparł Pitt. – Na razie, niestety, niczym konkretnym jeszcze nie dysponujemy.
– Jak to, nic konkretnego? – obruszył się Chapman. – Zrobiliście wspaniałą robotę. Dzięki wam wiemy już, gdzie jest źródło skażenia, i możemy podjąć konkretne przeciwdziałania.
– Nie tak szybko – ostudził go Sandecker. – W istocie odkrycie Dirka i Ala otwiera dopiero cały worek problemów.
– Admirał ma rację – przyznał Gu
– Massarde'em możemy się zająć w dalszej kolejności – przerwał Pitt. – Najważniejsza sprawa to uwolnić tych nieszczęsnych ludzi z Tebezzy, póki jeszcze żyją.
– Czy są wśród nich Amerykanie? – spytał Sandecker.
– Doktor Eva Rojas jest obywatelką USA.
– Tylko ona?
– O ile wiem, tak.
– Jeśli żaden prezydent nie ruszył tyłka w obronie tylu naszych zakładników w Libanie, trudno oczekiwać, że obecny wyśle siły specjalne dla uratowania jednej Amerykanki.
– Nigdy nie zawadzi spróbować – rzucił Pitt.
– Już próbowałem: prosiłem go o pomoc w ratowaniu ciebie i Ala. Odmówił.
– Może zwróci się pan ponownie do Hali Kamil? – zasugerował Gu
– Tak – przyznał Sandecker. – Pani Kamil to kobieta wielkich zasad. Jest im wierna bardziej niż większość znanych mi polityków mężczyzn. Myślę, że na nią można liczyć.
– Niech pan się do niej zwróci jak najszybciej, admirale; liczy się każda godzina! – nalegał Pitt. W jego głosie wyraźnie czuło się wzburzenie i rozpacz. – W tej kopalni ludzie giną jak muchy. Bóg wie, ilu zamordowano od dnia naszej ucieczki.
– Skontaktuję się z Sekretarzem Generalnym natychmiast – obiecał Sandecker. – Jeśli pułkownik Levant będzie działał równie szybko jak w przypadku Rudiego, to myślę, że zgłosi się do ciebie w Algierze już jutro rano.
Półtorej godziny później Sandecker miał już za sobą rozmowy z Halą Kamil i generałem Boćkiem. Pułkownik Levant pakował się z ludźmi i sprzętem do samolotu, który miał ich przewieźć przez Atlantyk do francuskiej bazy lotniczej pod Algierem.Generał Hugo Bock rozłożył na biurku mapy i zdjęcia satelitarne i sięgnął po swoją staroświecką lupę. Dostał ją jeszcze w dzieciństwie, od dziadka, jako niezbędne akcesorium kolekcjonera znaczków. Nie zbierał ich już od dawna, ale z lupą nigdy się nie rozstawał. Służyła mu przez całą karierę w armii jako swego rodzaju talizman – ale nie tylko. Miała bowiem wielkie zalety użytkowe: po mistrzowsku szlifowana soczewka powiększała obraz bez żadnych zniekształceń, nawet przy krawędziach.Wypił łyk kawy i zaczął uważnie badać obszar, który przedtem zakreślił kółkami na mapach i zdjęciach jako przypuszczalny rejon lokalizacji kopalni złota zwanej "Tebezza". Choć opis okolic kopalni, przekazany przez Pitta za pośrednictwem Sandeckera, był pobieżny i lakoniczny, generał już po chwili rozpoznał pas startowy pusty
Im dłużej jednak Bock oglądał przez lupę sąsiadujące z kopalnią tereny, tym mniej mu się to wszystko podobało. Akcja zapowiadała się na trudną, dużo trudniejszą, niż wyprawa do Gao po Rudiego Gu