Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 63 из 103

Pitt dopił resztę wody z manierki. Spojrzał przez tylną szybę. Związany strażnik ocknął się wreszcie. Siedział na skrzyni oparty o klapę i wściekłym wzrokiem przyglądał się ludziom w kabinie.

– Jak z benzyną?

– Już prawie nie ma – odparł Giordino.

– No, to czas na naszą małą mistyfikację. Zawróć i stań.

– Giordino posłusznie wykonał polecenie.

– Dalej idziemy pieszo? – upewnił się.

– Tak, ale najpierw wpakujemy tego Tuarega do kabiny i przeszukamy porządnie ciężarówkę. Może coś nam się przyda, choćby jakieś szmaty, żeby ochronić głowę przed słońcem.

Kiedy przenosili związanego strażnika do szoferki, w jego oczach malowała się dziwna kombinacja lęku i agresji. Posadzili go na miejscu pasażera i oddartymi z burnusa paskami tkaniny przywiązali mocno do fotela, tak żeby nie mógł dosięgnąć kierownicy ani pedałów.

W samochodzie, mimo stara

W końcu Pitt kawałkiem szmaty przywiązał kierownicę tak, że nie mogła się obracać, uruchomił silnik, włączył drugi bieg i wyskoczył z kabiny. Renault potoczył się wolno naprzód, unosząc mimowolnego pasażera z powrotem na zachód, w kierunku Tebezzy.

Wkrótce zniknął im z oczu w tumanach wirującego piasku.

– Dajesz mu większe szansę przeżycia niż on dawał tobie – rzekł filozoficznie Giordino.

– Nie byłbym taki pewien.

– Jak myślisz, ile mamy do przejścia?

– Około stu osiemdziesięciu kilometrów – odparł Pitt lekko, jakby mówił o krótkiej przechadzce.

– To sto dwanaście mil – przeliczył szybko Giordino. – Z porcją wody, która nie starczy nawet dla kaktusa! Teraz już jestem pewien, że moje biedne, stare kości zostaną na pustyni!

– Ale nasza sytuacja ma też dobre strony – powiedział z uśmiechem Pitt, poprawiając prymitywny turban na głowie. – Możesz oddychać czystym, nie skażonym powietrzem, rozkoszować się ciszą, jednoczyć z naturą. Bez smogu, bez hałasu, bez tłumu. Czy może być coś piękniejszego?

– Tak: butelka zimnego piwa, hamburger i łazienka – westchnął w rozmarzeniu Giordino.

Pitt podniósł w górę cztery palce.

– Cztery dni – i wszystkie twoje marzenia będą spełnione.

– A wiesz, jak przeżyć te cztery dni na pustyni?

– Wiem – odparł Pitt z pewną miną. – Nauczyłem się, jak miałem dwanaście lat. Nasza drużyna skautów spędziła kiedyś cały weekend na pustyni Mojave.

Giordino pokręcił głową z rozpaczą.

– To oczywiście rozwiewa wszystkie moje obawy.

Pitt zabrał się znowu do określania kierunków świata. Potem, używając swego "kompasu" jako laski, ruszył na wschód z pochyloną głową, walcząc z coraz silniejszym wiatrem i wciskającym się w oczy piaskiem. Giordino dogonił go i uczepił się jego paska – aby nie zgubić się w piaskowej burzy.

40

Konferencja za zamkniętymi drzwiami w budynku ONZ w Nowym Jorku zaczęła się o dziesiątej rano, a skończyła grubo po północy. Pięćdziesięciu pięciu wybitnych uczonych z całego świata – badaczy oceanów i atmosfery, ekologów, biologów, toksykologów – z najwyższą uwagą wysłuchało wstępnej informacji Sekretarza Generalnego. Hala Kamil, która zwołała tę konferencję, nie zajmowała jednak długo miejsca na mównicy; oddała głos admirałowi Sandeckerowi. Słowa admirała o możliwych rozmiarach katastrofy ekologicznej natychmiast nadały obradom właściwy, rzeczowy i konstruktywny charakter.

Potem nastąpiła seria raportów szczegółowych. Doktor Darcy Chapman opisał procesy chemiczne, stymulujące czerwony zakwit. Rudi Gu

Ostatnim punktem porządku dzie

Zamykając obrady, Hala Kamil zaapelowała do uczestników, by nie informowali prasy o zagrożeniu, dopóki nie zostaną opracowane środki zaradcze. Powszechna panika – tłumaczyła – byłaby ze wszech miar szkodliwa w tej i tak już trudnej sytuacji. Zdawała sobie jednak sprawę, że jej apel nie będzie skuteczny.

Wyznaczyła termin następnego spotkania i pożegnała zebranych. Obyło się bez protokolarnych formalności i oklasków. Uczeni opuszczali salę małymi grupkami, uzgadniając szczegóły robocze dalszej współpracy.Wyczerpany wielogodzi

– Znakomicie przedstawił pan sprawę – powiedziała siedząca obok Hala Kamil, jakby czytała w jego myślach.

– Mam nadzieję, że odniosło to właściwy skutek – odparł.

– Na pewno. Zainspirował pan uczonych z całego świata, by szukali środków zaradczych, zanim będzie za późno.

– Wątpię, czy ich zainspirowałem. Raczej tylko poinformowałem o zagrożeniu.

– Nie ma pan racji, admirale. Docenili powagę sytuacji. I mają szczerą wolę podjąć walkę z tą plagą. To jest wypisane na ich twarzach.

– Nie osiągnęlibyśmy tego, gdyby nie pani. Tylko pani potrafiła od razu ocenić niebezpieczeństwo. Może to jakiś szczególny dar, właściwy tylko kobietom?

– Może… Rzeczywiście, to co mnie wydawało się od początku oczywiste, i





– Najważniejsze, że mamy już za sobą fazę sporów i kontrowersji.

– Teraz możemy się skupić na działaniu.

– Nie będzie łatwo działać w warunkach paniki – powiedziała poważnym tonem. – A jak znam życie, cała sprawa stanie się pojutrze tajemnicą poliszynela.

– Tak – przyznał Sandecker. – Naukowcy nie słyną z dyskrecji.

– Możemy się spodziewać prawdziwego najazdu ze strony prasy.

Sekretarz Generalny popatrzyła na pustą już salę obrad. Panujący tu przez ostatnie godziny duch rzeczowej współpracy był czymś niezwykłym w budynku ONZ, czymś, czego nigdy nie doświadczyła podczas obrad Zgromadzenia Ogólnego. Więc może jednak jest jakaś nadzieja dla świata, rozbitego na tyle kultur i tyle języków.

– Jakie ma pan najbliższe plany? – spytała.

Sandecker wzruszył ramionami.

– Plany! Muszę wyciągnąć Pitta i Giordino z Mali.

– Ile czasu minęło od ich aresztowania?

– Cztery dni.

– Wiadomo coś o ich losie?

– Niestety, nie. Nasz wywiad jest mało aktywny w tej części świata; nie mamy najmniejszego pojęcia, gdzie ich zabrano.

– Jeśli wpadli w ręce Kazima, obawiam się najgorszego.

Sama myśl o utracie Pitta i Giordino była dla Sandeckera nieznośna. Szybko zmienił temat.

– Czy ekipa śledcza wykryła jakieś ślady spisku w katastrofie samolotu WHO?

Przez chwilę zwlekała z odpowiedzią.

– Nasza ekipa wciąż jeszcze bada szczątki samolotu – odezwała się wreszcie. – Ale dotychczasowe analizy wykluczają możliwość, że przyczyną katastrofy była bomba. Przyczyna wciąż jest nieznana.

– Nikt nie przeżył?

– Nikt. Zginął doktor Hopper, wszyscy jego ludzie i załoga.

– Trudno uwierzyć, że Kazim nie maczał w tym palców.

– Tak, to zły człowiek – potwierdziła. Jej twarz przybrała mroczny, bolesny wyraz. – Ja również myślę, że to on jest za to odpowiedzialny. Prawdopodobnie doktor Hopper odkrył coś ważnego w związku z zarazą, która szerzy się w Mali. Coś, czego ujawnienie byłoby nie po myśli Kazima. Coś, co nie spodobałoby się zachodnim rządom, od których Kazim dostaje pomoc.

– Miejmy nadzieję, że Pitt i Giordino już to wiedzą.

Popatrzyła na Sandeckera z wyrazem szczerego współczucia.

– Musi pan brać pod uwagę najgorszą możliwość, admirale: że oni też już nie żyją, że zostali zamordowani na polecenie Kazima.

Skutek jej słów był nieoczekiwany. Uczucie zmęczenia opadło z Sandeckera jak stary, za luźny płaszcz, a na jego wargach pojawił się dziwny, desperacki uśmiech.

– Nie… – powiedział przeciągle. – Nigdy nie uwierzę w śmierć Pitta, póki sam, na własne oczy nie zobaczę jego zwłok. Nie z takich opresji wracał cały i zdrowy.

Kamil uścisnęła dłoń Sandeckera.

– Módlmy się, żeby i tym razem mu się udało.

Na lotnisku w Gao czekał na Yerlrego Felix Vere

– Witam ponownie w Mali – powiedział, wyciągając rękę. – Podobno był pan tu parę lat temu.

Yerli podał mu rękę, ale nie odwzajemnił powitalnego uśmiechu.

– Przepraszam za spóźnienie, ale samolot Entreprises Massarde, który przysłaliście po mnie, miał w Paryżu jakąś awarię.

– Wiem. Chciałem nawet wynająć i

– Byłem przekonany, że pan Massarde chce mnie tu widzieć jak najszybciej.

Vere

– Bordeaux poinformował pana o zadaniu?