Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 56 из 103

– Przygotujcie się, panowie, na najgorsze. Bo jeśli nie zdołamy zatrzymać ekspansji glonów, zanim dotrą do północnego Atlantyku i do Oceanu Indyjskiego, zagłada jest pewna.

Odwrócił się i w milczeniu opuścił owalny gabinet.

Tom Greenwald siedział w swojej pracowni w Pentagonie przed wielkim ekranem. Komputer powiększał kolejne zdjęcia, przekazane przez satelitę szpiegowskiego Pyramider. Wczoraj Greenwald zmienił nieznacznie jego orbitę, tak aby przebiegała nad tą częścią Sahary, gdzie przedtem na zdjęciach ze starego GeoSata zauważył samochód i dwóch ludzi. Nikt z przełożonych nie dał mu zgody na tę kosmiczną interwencję, ale nie przejmował się tym; jeśli tylko zdoła skierować Pyramidera z powrotem na starą orbitę – nad Ukrainę, gdzie trwa wojna domowa – nikt się nie połapie. Zresztą na Ukrainie nie dzieje się nic ciekawego. Ot, małe lokalne potyczki z powstańcami. Chyba tylko wiceprezydent interesuje się zdjęciami z tamtych okolic. Prezydencka Rada Bezpieczeństwa ma dziś całkiem i

– Halo? – odezwał się już po drugim sygnale głos Webstera.

– Cześć, Chip. Mówi Tom Greenwald.

– Masz coś dla mnie?

– Złe wiadomości. Złapali twoich chłopaków.

– Cholera! Nie to chciałem usłyszeć.

– Załadowali ich do helikoptera, w kajdankach. Prowadziło ich co najmniej dziesięciu uzbrojonych ludzi.

– Dokąd poleciał ten helikopter?

– Dokładnie nie wiem. Mój satelita opuścił tę strefę zaledwie minutę po starcie śmigłowca. Wiem tylko, że ruszyli na północ.

– Jeszcze dalej na pustynię?!

– Na to wygląda.

– Admirał Sandecker nie będzie tym zachwycony.

– Domyślam się – rzekł Greenwald. – Będę dalej śledził tę sprawę. Jak zobaczę coś nowego, natychmiast zadzwonię.

– Dziękuję ci, Tom. Mój dług wdzięczności coraz bardziej rośnie.

Greenwald odłożył słuchawkę i jeszcze raz spojrzał na monitor.

– Nieszczęśni głupcy – mruknął. – Nie chciałbym być w ich skórze!

36

Na pusty





Furgonetka zatrzymała się przed wejściem do jasno oświetlonego tunelu. Strażnicy zeskoczyli na ziemię. Posłuszni ich wymownym gestom, pod lufami pistoletów Pitt i Giordino szybko opuścili skrzynię pojazdu, choć łańcuchy, krępujące ręce i nogi, nie ułatwiały im ruchów. Strażnicy popchnęli ich w głąb tunelu. Poszli, nie stawiając oporu. Panujący w tunelu chłód podziemi wydawał się rajem po zewnętrznym upale.Tunel przeszedł w wąski korytarz; ściany były otynkowane, podłoga wyłożona terakotą. Minęli długi szereg łukowatych wejść, zamkniętych staroświeckimi, kasetonowymi drzwiami. Ostatnie drzwi były szersze od i

W odległym kącie pokoju stał niezwykle wysoki mężczyzna, zajęty przeglądaniem książki. Miał na sobie długą, powłóczystą, fioletową szatę pusty

– Ładnie tutaj – odezwał się głośno zniecierpliwiony Giordino; jego głos odbił się od ścian twardym echem. – Musiało to pana kosztować majątek.

– Chociaż przydałyby się jakieś okna – dodał Pitt, przebiegając wzrokiem długie szeregi książek na półkach. – Albo jeszcze lepiej świetlik z witrażem w suficie.

Mężczyzna odstawił książkę na półkę i popatrzył na nich z rozbawieniem.

– Świetlik? Trzeba by przewiercić sto dwadzieścia metrów litej skały, żeby dostać się na powierzchnię. Chyba szkoda pieniędzy.A i moi pracownicy mają bardziej użyteczne zajęcia.

– Chciał pan powiedzieć: niewolnicy – rzekł Pitt.

Olbrzym wzruszył ramionami.

– Co za różnica – robotnicy, niewolnicy, więźniowie? Tu, w Tebezzy, wszystkie te słowa znaczą to samo. – Ruszył wolno ze swego miejsca w kącie i podszedł do nich.

Nigdy jeszcze Pitt nie widział z bliska człowieka, który przerastałby go prawie o dwie głowy. Musiał odchylić się mocno do tyłu, by popatrzeć mu prosto w oczy.

– A my – powiedział – jesteśmy najnowszym uzupełnieniem tej armii termitów?

– Pan Massarde z pewnością poinformował panów, że praca w kopalni jest mimo wszystko mniej bolesna niż tortury, jakie niewątpliwie zafundowałby wam generał Kazim. Powi

– Nie sądzę, abyśmy mieli tu dużo większe szansę, panie…

– O'Ba