Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 42 из 103

Gu

W ślad za pojazdem szturmowym na płytę lotniska wybiegł pluton uzbrojonych po zęby żołnierzy w płowych pusty

Kierowca skręcił w stronę ośmiu myśliwców stojących na skraju lotniska. Nie były rozproszone, jak w okresach zagrożenia woje

– Panie Gu

Zaskoczony Gu

– Panie Gu

Gu

– Zaczekajcie! Jestem tutaj! – krzyczał jak szalony.

Oficer dostrzegł go, zbiegł po schodkach i dreptał niecierpliwie po betonie, jak pasażer zirytowany opóźnieniem rozkładowego lotu. Kiedy wreszcie mocno zdyszany Gu

Odezwał się jednak grzecznie:

– Dzień dobry. Pan Rudi Gu

– Tak, a pan?

– Pułkownik Marcel Levant.

Dopiero teraz, z bliska, Gu

– Co to za jednostka? – spytał niepewnie.

– UNICRATT. Grupa taktyczna Organizacji Narodów Zjednoczonych.

– Skąd pan wiedział, jak się nazywam i jak mnie szukać?

– Admirał James Sandecker dostał wiadomość radiową od niejakiego Dirka Pitta, że ukrywa się pan w pobliżu lotniska, i że trzeba pana stąd jak najszybciej zabrać.

– A więc to admirał was wysłał! – Gu

– Ściślej: Sekretarz Generalny ONZ na prośbę admirała – odparł lekko już zniecierpliwiony Levant. – Ale może i ja o coś zapytam: skąd właściwie mogę mieć pewność, że to pan jest Rudi Gu

Amerykanin powiódł wzrokiem po pustkowiu otaczającym lotnisko.

– A jak pan myśli, u diabła, ilu Rudich Gu

– Nie ma pan żadnego dokumentu, żadnego dowodu tożsamości? – upierał się Levant.

– Nie mam. Wszystko leży już pewnie na dnie Nigru. Musi mi pan uwierzyć.

Levant przekazał tubę przechodzącemu młodszemu oficerowi.

– Zebrać ludzi! – rozkazał krótko. – Wracamy.

Odwrócił się znowu do Gu

– Proszę do samolotu, panie Gu

– Dokąd mnie zabieracie? Levant stłumi odruch irytacji.

– Do Paryża – odparł rzeczowo. – Stamtąd poleci pan do Waszyngtonu, gdzie, jak się zdaje, czeka na pana niecierpliwie całe grono Bardzo Ważnych Osób. Tylko tyle mogę powiedzieć. A teraz proszę na pokład. Najwyższy czas.

– Właściwie dlaczego tak się pan spieszy? – spytał Gu

– Nie całe; tylko jedną eskadrę. Mają trzy i

Tymczasem samochód szturmowy wjechał już do wnętrza Airbusa; za nim wchodzili pospiesznie żołnierze Levanta. Potężnie zbudowana dziewczyna w stroju stewardesy Air Afrique, ta sama, która tak brawurowo rozpoczęła operację na lotnisku, przecinając kable wieży kontrolnej, teraz chwyciła Gu

– Nie mamy tu pierwszej klasy z luksusowymi daniami i szampanem, panie Gu





– Nie ma pani pojęcia, jak to luksusowo dla mnie brzmi – odwzajemnił się uśmiechem Gu

Byłby całkiem szczęśliwy, gdyby nie nowa fala lęku, która nagle go ogarnęła. Pitt i Giordino zapewnili mu pomyślną ucieczkę (ciekawe, skąd wzięli radio, żeby skontaktować się z Sandeckerem), ale sami tam przecież zostali! Ich poświęcenie przekraczało dla niego granice rozsądku. Rozumiał, że zależy im na znalezieniu źródeł groźnego skażenia, ale decyzja, by pozostać na obcym, śmiertelnie wrogim terenie bez żadnych właściwie środków – była szaleństwem. Teraz, zwłaszcza po wydarzeniach na lotnisku, Kazim rzuci przeciwko nim całą swoją jawną i tajną armię. Jeśli nie zniszczy ich pustynia – zrobią to Malijczycy.

Zatrzymał się jeszcze na chwilę na szczycie schodków. Widział stąd bez trudu oddaloną zaledwie o półtora kilometra na zachód rzekę Niger i wąskie pasma rośli

Gdzie są teraz? Czy w ogóle jeszcze żyją?

Oderwał wzrok od posępnego, złowrogiego krajobrazu i wszedł do samolotu. Fala chłodnego, klimatyzowanego powietrza uderzyła go jak wodospad. Po chwili samolot wystartował. Zapylone piaskiem oczy bolały go dokliwie.Siedzący obok pułkownik z zaciekawieniem przyglądał się jego zatroskanej twarzy. W końcu Gu

– Wyrwał się pan z takiego piekła, a nie wygląda pan na specjalnie ucieszonego – zauważył Levant.

– Myślę o ludziach, których tu zostawiłem.

– Pitt i Giordino to pańscy przyjaciele?

– Od wielu lat.

– Dlaczego nie uciekli razem z panem?

– Mają tutaj pewną robotę do skończenia.

Levant pokręcił głową z niedowierzaniem.

– Muszą być albo bardzo odważni, albo kompletnie zwariowani.

– Zwariowani? Nie, ani trochę.

– Przecież to się nie może dobrze skończyć.

Gu

– Nie zna ich pan – rzekł z nagłym przypływem wiary i ufności. – Jeśli jest na świecie ktoś, kto potrafi wejść do piekła i wrócić stamtąd ze szklanką tequili z lodem w ręku, to tym kimś jest właśnie Dirk Pitt.

27

Sześciu żołnierzy osobistej ochrony generała Kazima czekało, aż łódź Massarde'a dobije do przystani. Gdy Francuz znalazł się na nabrzeżu, dowódca oddziału zastąpił mu drogę i zasalutował.

– Monsieur Massarde?

– O co chodzi?

– Generał Kazim chce się natychmiast z panem widzieć.

– Czy generał nie wie, że muszę jechać do Fort Foureau i bardzo się spieszę?

Major skłonił się uprzejmie.

– Chyba chodzi o coś bardzo ważnego.

– Niech pan prowadzi – rzekł Massarde, westchnąwszy w iście francuski sposób.

Ruszyli brudnym nabrzeżem w stronę dużego budynku. Massarde szedł za majorem otoczony przez straż.

– Proszę tędy – major wskazał boczną alejkę okalającą budynek.

Minęli pilnie strzeżoną przez uzbrojonych żołnierzy ciężarówkę mercedes-benz z przyczepą, osobisty pojazd generała Kazima do nadzwyczajnych celów wojskowych. Massarde wszedł po schodach do budynku. Ciężkie, masywne drzwi zamknęły się za nim.

– Generał Kazim jest w swoim biurze – rzekł major, przepuszczając Massarde'a przez następne drzwi i zostając nieco z boku.

W porównaniu z upałem, panującym na zewnątrz, powietrze w biurze wydawało się arktyczne. Klimatyzacja musiała być włączona na maksimum. Zasłony w kuloodpornych oknach sprawiały, że w pomieszczeniu panował półmrok. Massarde przez chwilę przyzwyczajał wzrok do ciemnego wnętrza.

– Usiądź, Yves – rzekł Kazim zza biurka, odkładając jednocześnie słuchawkę jednego z czterech telefonów.

Massarde uśmiechnął się, wciąż na stojąco.

– Po co tu tyle straży? Boisz się zamachu? Kazim uśmiechnął się również.

– Po tym, co zdarzyło się w ciągu ostatnich paru godzin, żadne środki ostrożności nie są przesadne.