Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 32 из 103

Mały biolog z NUMA, przytrzymując ciasno zapięte paski plecaka, bez słowa pożegnania zniknął nagle w rzece. Niemal natychmiast Pitt wrócił do dawnej szybkości.

Giordino wyjrzał przez rufę. Gu

Zadowolony Giordino wrócił do rozmowy z generałem Kazimem.

– Jeśli obieca nam pan bezpieczny przejazd przez wasz kraj, jacht będzie wasz, lub raczej to, co z niego zostało.

Kazim najwyraźniej nie zauważył dziwnego manewru Calliope.

– Zgoda – odparł.

– Nie chcemy zginąć w następnej strzelaninie w tej brudnej wodzie.

– Słuszny wybór – powtórzył Kazim. Jego słowa brzmiały rzeczowo, a nawet uprzejmie, choć można było w nich wyczuć połączoną z triumfem wrogość. – Prawdę mówiąc, nie macie i

Pitt miał niejasne wrażenie, że jednak przeszarżowali tę grę. Obydwaj z Giordinem zaczęli podejrzewać, że Kazim chce się ich pozbyć, a ciała rzucić szakalom na pożarcie. Musieli odwrócić uwagę Malijczyków od Gu

20

Giordino trącił Pitta w ramię, pokazując coś na rzece.

– Widzisz te światła? To ten wielki, hałaśliwy statek. Już raz go mijaliśmy. Wygląda na jacht miliardera, z helikopterem i ładnymi dziewczynami na pokładzie.

– Pewnie ma też system łączności satelitarnej. Moglibyśmy połączyć się z Waszyngtonem.

– Nie zdziwiłbym się nawet, gdyby miał teleks.

Pitt uśmiechnął się. – Z braku ciekawszych zajęć moglibyśmy złożyć mu wizytę.

Giordino zaśmiał się także i klepnął Pitta po plecach.

– Zainstaluję detonator.

– Masz na to trzydzieści sekund.

Giordino spuścił się po drabinie do maszynowni. Pitt zaprogramował na komputerze dalszy kurs łodzi i włączył automatycznego pilota. Na szczęście rzeka w tym miejscu była szeroka i prosta. Pozwoli to zdanej na własne siły Calliope przepłynąć spory dystans.

– Gotów? – Pitt spojrzał na Giordina.

– Tak.

– Jeszcze chwilę – Pitt podniósł do ust nadajnik. – Generale Kazim?

– Tak?

– Zmieniłem zdanie. Nie dostanie pan tego jachtu. Życzę przyjemnego wieczoru.

Giordino uśmiechnął się.

– Lubię twój styl.

Pitt odłożył walkie-talkie i w napięciu czekał, aż Calliope zrówna się z wielkim statkiem. Gwałtownie zmniejszył szybkość do dwudziestu węzłów.

– Już!

Giordino tylko na to czekał. Skoczył wielkim susem z tylnego pokładu do wody. Znalazł się tuż za jachtem, w samym środku spienionej fali. Pitt zdążył jeszcze pchnąć manetkę gazu z powrotem do poprzedniego poziomu, po czym zwinięty wpół przeskoczył przez burtę. Poczuł silne uderzenie o powierzchnię wody, która po chwili wchłonęła go w siebie jak miękki dywan. Pilnował, by ani jedna kropla wody z zatrutej rzeki nie dostała mu się do przełyku. I bez tego mieli dość kłopotów. Przez chwilę płynął na plecach, obserwując Calliope pędzącą w ciemność z szybkością ekspresu. W ostatnich momentach swego istnienia była zdana już tylko na siebie. Nie musiał długo czekać na eksplozję rakiet i zbiornika z benzyną. Wybuch był straszny. Mimo ponad kilometrowej odległości poczuł silne uderzenie gorącej fali powietrza. Calliope zmieniła się w olbrzymią pomarańczową kulę, po czym rozprysła się w tysiąc kawałków. W ciągu pół minuty płomienie strawiły to, co z niej zostało.

Piękny sportowy jacht przestał istnieć.

Zapadła przeraźliwa cisza. Słychać było tylko monoto

– Jak ci idzie? Myślałem, że nie umiesz pływać.

– Czasem nie mam i





– Myślisz, że dali się nabrać? – Giordino wskazał ręką w górę.

– Na razie.

– Idziemy na przyjęcie?

Pitt wziął nad wodą głęboki oddech.

– Jasne.

Płynąc obserwowali wspaniały, wielki jak dom statek. Był specjalnie przystosowany do rzecznej żeglugi. Zanurzenie nie przekraczało czterech stóp. Rysunkiem i kształtem przypominał sły

Tymczasem na pokładzie wspaniałego statku tłumnie pojawili się pasażerowie. Rozprawiali między sobą w podnieceniu, wskazując w kierunku miejsca ostatniego spoczynku Calliope. Cały statek był rzęsiście oświetlony. Pitt płynął ostrożnie, pilnując, by nie znaleźć się w zasięgu świateł.

– Nie możemy podpływać bliżej – rzekł cicho do Giordina, który posuwał się o metr za nim.

– Nie robimy wielkiego entree – Giordina nawet teraz stać było na dowcip.

– Zanim zepsujemy im party, chciałbym zdążyć opowiedzieć Sandeckerowi, co się z nami dzieje.

– Jak zwykle masz rację – zgodził się Giordino. – W nocy właściciel mógłby wziąć nas za złodziei, którymi w istocie jesteśmy. W dodatku mogłoby przyjść mu do głowy nas zatrzymać.

– Mamy dwadzieścia metrów do statku. Wytrzymasz tyle pod wodą?

– Potrafię wstrzymać oddech równie długo, jak ty.

Pitt zrobił kilka głębokich oddechów, pozbywając się z organizmu dwutlenku węgla, nabrał pełne płuca powietrza, po czym zanurzył się pod wodą. Giordino dał nurka tuż za nim. Pitt płynął głęboko, prawie metr pod powierzchnią wody. To, że jest już blisko statku, poznawał po coraz silniejszym świetle z góry. Wreszcie tuż nad jego głową zamajaczył cień wielkiego kadłuba. Osłaniając głowę wyciągniętymi rękoma popłynął w górę, aż poczuł palcami przylepione do dna statku wodorosty. Wynurzył się powoli i odetchnął nocnym powietrzem. Z dołu nie mógł dojrzeć pasażerów, choć o dwa metry nad głową widział liczne ręce, ściskające metalową barierkę. Pasażerowie także go nie dostrzegli, mimo że ktoś wychylił się właśnie poza linię relingu. Obaj z Giordinem zdali sobie jednak od razu sprawę, że tędy nie dostaną się na statek niezauważeni.

Pitt podpłynął ostrożnie do samego kadłuba. Obiema rękami badał głębokość zanurzenia statku. Skinął na Giordina, po czym obaj ponownie zaczerpnęli wielkie hausty powietrza i zanurkowali pod dnem statku. Trwało blisko minutę, zanim wypłynęli po drugiej stronie. Lewy pokład był pusty. Wszyscy zgromadzili się przy prawej burcie, zaintrygowani katastrofą. Na szczęście wzdłuż kadłuba wisiały gumowe odbijacze. Bez trudu wdrapali się po nich na pokład.

Pitt przez chwilę badał rozkład statku. Znajdowali się na pokładzie z kabinami pasażerskimi, musieli więc dostać się wyżej. Ostrożnie weszli po schodach na następny poziom. Z daleka zobaczyli wielką salę jadalną w stylu luksusowej restauracji. Ruszyli wyżej, aż znaleźli się tuż pod budką sternika. Tym razem oczom ich ukazał się elegancki salon: skóra, szkło i metal. Jedną ze ścian zdobił bogato zaopatrzony bar. Nie było barmana, przypuszczalnie znajdował się na zewnątrz w tłumie pasażerów. Przy niewielkim pianinie siedziała szczupła, długonoga blondynka o smagłej cerze. W czarnej obcisłej mini wyglądała bardzo atrakcyjnie. Podśpiewując ochrypłym głosem grała stary szlagier I love Paris. Na pianinie stały rzędem cztery szklanki po martini. Wyglądało na to, że popijała przez cały dzień i pewnie dlatego tak kiepsko grała.

Na widok Pitta i Giordina przerwała w środku refrenu. Przyglądała im się z półprzytomnym zdziwieniem przymglonymi zielonymi oczyma.

– Co was tu przyniosło, chłopcy? – wymamrotała.

Pitt kątem oka dostrzegł w lustrze dwóch mężczyzn w mokrych szortach i T-shirtach, nie ogolonych od tygodnia, z mokrymi, lepiącymi się włosami. Przestał się dziwić dziewczynie, że przygląda im się jak dwóm utopionym szczurom.

Przyłożył palec do ust, nakazując ciszę. Podniósł dłoń dziewczyny i ucałował, po czym minął ją na palcach i znikł w drzwiach następnego pomieszczenia.

Giordino, zanim poszedł w ślady Pitta, obrzucił dziewczynę czułym wzrokiem:

– Na imię mi Al – szepnął jej do ucha. – Kocham cię. Zaraz wracam.

Znaleźli się w korytarzu, którego krańce ginęły w mroku. Okazało się, że to istny labirynt, z biegnącymi we wszystkie strony odgałęzieniami. Poruszali się jak we mgle.

Wnętrze statku było jeszcze rozleglejsze, niż wskazywały na to jego zewnętrzne rozmiary.

– Przydałby się motocykl i jakaś mapa – mruknął Giordino.

– Gdybym był właścicielem tej łódki – rzekł Pitt – umieściłbym centrum łączności radiowej na górnym pokładzie z przodu, zyskując jednocześnie wspaniały widok znad dziobu.

– A ja ożeniłbym się z pianistką.

– Może później – mruknął Pitt. – Idziemy dalej. Musimy sprawdzić kolejne drzwi.

Przyszło im to łatwo, ponieważ na drzwiach kabin umieszczone były mosiężne tabliczki. Na jednej z nich widniał napis: "Prywatne biuro Mr. Massarde'a".

– To pewnie właściciel tego pałacu – rzekł Giordino.

Pitt nacisnął klamkę. Każdy dyrektor wielkiej firmy zachodniej zzieleniałby z zazdrości na widok tak luksusowo urządzonego biura w samym sercu pustyni. Środek gabinetu zajmował wielki stół konferencyjny w hiszpańskim, starym stylu, otoczony dziesięcioma krzesłami pokrytymi kosztowną materią, tkaną ręcznie przez Indian Navajo. Większość dekoracji ście