Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 23 из 103

– Na pewno zawiadomiłby natychmiast pułkownika Mansę.

– Moglibyśmy ich oszukać – rzekła Eva.

– Oszukać? – zdziwił się Hopper. – Po co?

– Żeby przestali się nami interesować.

– Ale jak chcesz to zrobić?

– Powiemy kapitanowi, że niczego nie wykryliśmy i kończymy badania. Zwijamy namioty, wracamy do Timbuktu, i do domu.

– I co ma z tego wyniknąć?

– Jak zobaczą, że odlatujemy – wyjaśniała dalej Eva – uznają, że mają nas z głowy. A my rzeczywiście odlecimy, ale wcale nie do Kairu. Wylądujemy na pustyni i nareszcie będziemy mogli spokojnie popracować, bez lokalnych aniołów stróżów.

– To bez sensu – rzekł Grimes. – Mówisz: wylądujemy. Przecież taki pasażerski odrzutowiec musi mieć co najmniej tysiąc metrów równego pasa, żeby wylądować.

– Na Saharze są rejony, gdzie idealnie płaski teren ciągnie się setkami kilometrów – upierała się Eva.

– To strasznie ryzykowne – ostrzegł Grimes. – Jeśli Kazim coś zwącha, drogo za to zapłacimy.

Eva spojrzała wyczekująco na Hoppera, który zwlekał z zabraniem głosu.

– Słuchaj, to naprawdę da się zrobić. – nie rezygnowała.

– Wszystko da się zrobić, ale nie wszystko ma sens. – Hopper zacisnął dłoń na plastikowej poręczy fotela tak mocno, że omaljej nie złamał. – Chociaż… Może rzeczywiście warto spróbować?

– Mówisz serio? – Grimes spojrzał na niego zdumiony.

– Tak. Oczywiście ostatnie słowo należy do naszych pilotów. Ale myślę, że przy odpowiedniej zachęcie finansowej dadzą się przekonać.

– O czymś chyba zapomniałeś – rzekł Grimes.

– O czym?

– Jeśli nawet wylądujemy bez szwanku na pustyni, to czym będziemy tam jeździć?

Eva zwróciła głowę w stronę niedużego terenowego mercedesa, który pożyczył im w Timbuktu pułkownik Mansa.

– Ten mercedes powinien się zmieścić w luku ładunkowym.

– Luk jest na wysokości dwóch metrów nad ziemią – przypomniał jej Grimes. – Jak chcesz podnieść samochód?

Eva stropiła się nieco, ale Hopper przyszedł jej z pomocą.

– Komora bagażowa ma własną opuszczaną pochylnię. Po prostu wjedziemy po niej.

– I zrobicie to pod nosem Batutty?

– Batutta też musi kiedyś spać.

– Przecież ten pojazd jest własnością armii malijskiej – nie poddawał się Grimes. – Jak wytłumaczysz jego zniknięcie?

– O, to już drobiazg – Hopper wzruszył ramionami. – Powiemy Mansie, że ukradziono go nam w Timbuktu, gdy wybraliśmy się na bazar, by nakupić pamiątek.

– To szaleństwo… – mruknął Grimes.

Ale Hopper był już całkowicie przekonany do pomysłu Evy.

– Postanowione – powiedział wstając. – Zaczynamy jutro rano. Eva, poinformuj resztę kolegów z zespołu o naszych planach. Ja biorę na siebie Batuttę. Będę mu się użalał nad naszą porażką.

– Skoro już o nim mowa – rzekła Eva – gdzie on znowu zniknął?

– Siedzi w swoim samochodzie radiowym – odparł Grimes – on tam już prawie mieszka.

– Zawsze grzecznie znika, kiedy zaczynamy dyskusję – zauważyła Eva. – Trochę to dziwne ale, trzeba przyznać, wygodne dla nas.

– Podejrzana jest ta jego grzeczność – rzekł Grimes; wstał i popatrzył w stronę samochodu radiowego. – Pewnie siedzi tam i ogląda w telewizji europejskie pornosy.

– Albo przekazuje pułkownikowi Mansie najnowsze plotki o naszych badaniach.

– Niewiele ma do przekazania – roześmiał się gorzko Hopper. – Miałby jeszcze mniej, gdyby wiedział, jak marne mamy wyniki.

Kapitan Batutta niczego swemu zwierzchnikowi nie przekazywał w każdym razie nie w tej chwili. Siedział w samochodzie radiowym ze słuchawkami na uszach. Miał tu aparaturę podsłuchową o wielkiej czułości. Ukryty w lesie anten na dachu pojazdu mikrofon skierowany był w stronę kampingowego piecyka w środku obozowiska. Batutta pochylił się nad wzmacniaczem, by wyostrzyć dochodzące głosy. Teraz każde słowo rozmawiającej trójki docierało do niego czysto i wyraźnie i w takiej postaci było nagrywane. Słuchał aż do chwili, kiedy tamci skończyli rozmowę i rozeszli się. Doktor Rojas poszła zawiadomić kolegów o postanowieniach szefa, a Hopper i Grimes zabrali się do studiowania map pustyni.

Kapitan sięgnął po telefon komórkowy, działający w panafrykańskim systemie satelitarnym, i wystukał numer.

– Dowództwo Sił Bezpieczeństwa, okręg Gao – odezwał się ospały, jakby ziewający głos.

– Kapitan Batutta do pułkownika Mansy!

Głos po tamtej stronie natychmiast stał się energiczny i służbisty.

– Tak jest, już łączę.





Minęło jednak dobre pięć minut, zanim w słuchawce odezwał się Mansa:

– Słucham, kapitanie.

– Naukowcy z ONZ mają zamiar odwrócić naszą uwagę – zameldował Batutta.

– W jaki sposób?

– Chcą złożyć raport, w którym oświadczą, że nie natrafili na żadne ślady choroby ani na jej ofiary…

– A więc genialny plan generała Kazima dał właściwe rezultaty!

– Na razie tak – rzekł Batutta. – Ale oni chyba przejrzeli plan generała. Doktor Hopper zamierza ogłosić koniec poszukiwań, zabrać ludzi do Timbuktu i wrócić swoim samolotem do Kairu.

– Generał będzie na pewno zadowolony.

– Nie bardzo, kiedy się dowie, że Hopper i jego ludzie wcale nie mają zamiaru opuścić Mali.

– Jak to?

– Chcą przekupić pilotów, wylądować na pustyni i prowadzić badania w obozowiskach nomadów.

Mansa poczuł się, jakby go już pogrzebano.

– To może nas drogo kosztować, Batutta! Generał będzie wściekły, jak się dowie.

– Przecież to nie nasza wina!

– I co z tego? Zna pan gniew generała. Może spaść równie dobrze na wi

– Jest teraz chyba w Timbuktu?

– Nie. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności jest właśnie w Gao, na statku tego Francuza, Massarde'a. Dotrę tam za pół godziny.

– Życzę powodzenia, pułkowniku.

Mansa odłożył słuchawkę i jeszcze raz przeanalizował rewelacje Batutty. Jeśli wypuszczą Hoppera spod kontroli, a on znajdzie na Saharze ofiary zarazy – katastrofa jest nieunikniona. Miał świadomość, że Batutta ocalił go od ciężkich kłopotów, może nawet od plutonu egzekucyjnego. Tak właśnie generał Kazim traktował oficerów, na których się zawiódł, a to niewątpliwie byłby ten przypadek. Jeśli jednak natychmiast zawiadomi generała, a trafi na jego dobry humor, to może nawet liczyć na rychły awans.

Kazał przygotować galowy mundur i podstawić samochód. Czuł dreszcz emocji. Katastrofa, jaką szykowali mu cudzoziemscy natręci, obróci się w ich ostateczną klęskę.Kiedy Mansa wysiadał z samochodu, przy nabrzeżu nieopodal meczetu czekała już duża wojskowa motorówka. Sternik w marynarskim mundurze zasalutował, zdjął cumę z pachołka i wskoczył do kokpitu. Przekręcił kluczyk startera; zadudnił potężny ośmiocylindrowy silnik.Statek Massarde'a stał na kotwicy na środku rzeki; jaskrawe oświetlenie pokładów i kabin odbijało się w lustrze wody. Był to w istocie wielki, trzypiętrowy pływający dom. W porze deszczowej jednak, przy wysokiej wodzie, mógł żeglować nawet bardzo daleko w górę Nigru. Pozwalało na to płaskie dno i niewielkie zanurzenie.

Mansa nigdy jeszcze nie był na pokładzie statku, ale słyszał o nim wiele. W Gao opowiadano cuda o wielkiej, luksusowej kabinie właściciela, o fantazyjnych szklanych schodach prowadzących na lądowisko helikopterów na górnym pokładzie, o dziesięciu kajutach dla gości umeblowanych francuskimi antykami, o salonie z wysokim sufitem, na który przeniesiono w całości fresk z okresu Ludwika XIV z któregoś z zamków nad Loarą, o krytym basenie, saunie i cocktail-barze, a także o wspaniałej aparaturze elektronicznej, umożliwiającej Massarde'owi błyskawiczną łączność z rozrzuconymi po całym świecie filiami jego imperium gospodarczego. Wszystko to składało się na istny pałac na wodzie, niepodobny do jakiejkolwiek i

Wchodząc na pokład, pułkownik Mansa miał nadzieję, że zobaczy coś z tych luksusów. Zawiódł się jednak. Kazim powitał go tuż przy trapie. Trzymał w ręku kieliszek z szampanem, nie zaproponował jednak pułkownikowi nic do picia.

– Mam nadzieję, że nie przerywasz mojej ważnej konferencji z panem Massarde bez powodu – rzekł lodowatym tonem.

Mansa zasalutował, po czym pospiesznie, ale dokładnie, zaczął opowiadać generałowi to, czego dowiedział się od Batutty; ani razu jednak nie wspomniał nazwiska kapitana.

Kazim słuchał z zainteresowaniem. Jego ciemne oczy pociemniały jeszcze bardziej. Stał nieporuszony, wpatrując się w refleksy świateł na wodzie. Jego twarz przybrała na chwilę wyraz gniewu, po chwili jednak rozjaśniła się.

– Kiedy Hopper i jego ludzie zamierzają wrócić do Timbuktu? – spytał, gdy Mansa skończył swoją relację.

– Jeśli ruszą jutro rano, w Timbuktu będą pod wieczór.

– Mamy więc aż nadto czasu, by pokrzyżować plany zacnego doktorka. – Popatrzył twardo w oczy pułkownika. – Mam nadzieję, że potrafisz wyrazić nasz głęboki żal z powodu niepowodzenia ich poszukiwań.

– Postaram się być dobrym dyplomatą – zapewnił Mansa.

– Czy samolot ONZ z załogą czeka cały czas w Timbuktu? Mansa skinął głową.

– Piloci mieszkają w hotelu Azalai.

– I mówisz, że Hopper chce im dodatkowo zapłacić, żeby wylądowali na pustyni?

– Tak powiedział swoim współpracownikom.

– Musimy przejąć kontrolę nad tym samolotem.

– Czy mam zaproponować pilotom więcej niż daje Hopper?

– Nie, po co marnować pieniądze ¦- żachnął się Kazim. – Trzeba ich po prostu zlikwidować.

Mansa spodziewał się takiej odpowiedzi.

– Tak jest, panie generale! – powiedział i nadal wyprężony na baczność czekał na dalsze instrukcje, Potem zastąpisz ich naszymi ludźmi. Znajdź jakichś podobnych, żeby Hopper się nie zorientował.

– Znakomity plan! – wtrącił pochlebcze Mansa.

– A Hoppera zawiadom, że bardzo mi zależy na tym, aby kapitan Batutta poleciał z nimi do Kairu, jako mój osobisty łącznik w WHO. Tobie powierzam nadzór nad całą operacją.

– Jakie będą instrukcje dla naszych pilotów?