Страница 5 из 173
Rozdział 2
Aleksander Conklin ścisnął mocniej laskę i utykając, wszedł do sali konferencyjnej w kwaterze głównej Centralnej Agencji Wywiadowczej w Langley. Ujrzał przed sobą długi, imponująco duży stół, przy którym mogło się jednocześnie pomieścić co najmniej trzydzieści osób, lecz teraz siedziały tylko trzy, wśród nich siwowłosy dyrektor CIA. Ani on, ani towarzyszący mu dwaj najwyżsi rangą zastępcy nie wydawali się zadowoleni ze spotkania z Conklinem, Po ograniczonym do niezbędnego minimum powitaniu Conklin nie zajął przeznaczonego najwyraźniej dla niego miejsca przy zastępcy siedzącym po lewej stronie dyrektora, lecz usiadł na krześle przy drugim końcu stołu i z donośnym stuknięciem oparł laskę o drewnianą krawędź mebla.
– Skoro już się przywitaliśmy, panowie, proponuję, żeby nie tracić czasu na głupoty – powiedział.
– Nie jest to ani uprzejmy, ani przyjazny sposób zaczynania rozmowy, panie Conklin – zauważył dyrektor CIA.
– Bo nie mam teraz głowy do takich rzeczy, sir W tej chwili interesuje mnie wyłącznie to, dlaczego zignorowano tak absolutnie jednoznaczne ustalenia i dopuszczono do powstania przecieku, w wyniku którego życie kilku ludzi, w tym także moje, znalazło się w bardzo poważnym niebezpieczeństwie!
– To nieprawdopodobne, Aleks! – wybuchnął jeden z zastępców.
– Całkowicie niemożliwe! – zawtórował mu drugi. – Nic takiego nie mogło się zdarzyć i ty doskonale wiesz o tym.
– Wiem tylko tyle, że jednak się zdarzyło, i zaraz wam dokładnie opowiem co – odparł z gniewem Conklin. – Człowiek, wobec którego zarówno ten kraj, jak i większa część świata mają dług wdzięczności, musi ukrywać się wraz z żoną i dziećmi, przerażony, że on i jego rodzina znowu stanowią dla kogoś cel. Wszyscy tutaj obecni dali mu kiedyś słowo, że nawet najdrobniejszy fragment oficjalnej dokumentacji na jego temat nie ujrzy światła dzie
– Strzela pan z dział wielkiego kalibru, panie Conklin – zauważył bez barwnym tonem siwowłosy dyrektor.
– Mam ku temu wy starczające powody.
– Chciałbym w to wierzyć. Jeden,z najcięższych pocisków doleciał aż do mnie.
– Bo był w pana wymierzony. A teraz przechodzimy do sprawy odpowiedzialności: muszę wiedzieć, w jaki sposób doszło do przecieku, a przede wszystkim, do kogo dotarł.
Obaj zastępcy zaczęli jednocześnie mówić podniesionymi głosami, lecz zostali uciszeni przez dyrektora, który dotknął ich ramion dłońmi; w jednej trzymał fajkę, w drugiej zapalniczkę.
– Proponuję, żebyśmy nieco zwolnili tempo i zaczęli od początku, panie Conklin – powiedział spokojnie, zapalając fajkę. – Oczywiście zna pan moich obydwu współpracowników, ale my dwaj chyba jeszcze nie mieliśmy okazji się spotkać, prawda?
– Nie. Odszedłem ze służby cztery i pół roku temu, a pan został mianowany w rok później.
– Czy podobnie jak wielu i
– Jasne, że tak, ale nie miałem nic przeciwko temu, bo dysponował pan przy okazji odpowiednimi kwalifikacjami. Z tego, co wiedziałem, był pan admirałem z A
– Dziękuję panu. Czy określenie "nie ma sprawy" odnosi się także do moich dwóch zastępców?
– To już wszystko historią, ale nie mogę powiedzieć, żeby agenci biorący udział w akcjach uważali ich za najlepszych przyjaciół, jakich mieli kiedykolwiek. To teoretycy.
– Nie uważa pan, że gra tu rolę naturalna awersja i wynikająca z konwencji wrogość?
– Oczywiście, że tak. Dokonywali analizy sytuacji tysiące mil od nas za pomocą komputerów, które nie wiadomo kto programował, i wykorzystując dane, których nie my dostarczaliśmy. Ma pan całkowitą rację: to naturalna awersja. My mieliśmy zawsze do czynienia z żywymi ludźmi, oni zaś z rzędami zielonych literek na monitorze, a w dodatku często podejmowali z gruntu niewłaściwe decyzje.
– To dlatego, że takich jak wy trzeba bezusta
– Czy w takim razie nie powi
– A gdzie, twoim zdaniem, kończą się granice "zarysu"? – zapytał drugi zastępca. – W którym miejscu powi
– Nie wiem. To ty jesteś teoretykiem, nie ja. Powi
– Nie starałem się zmienić tematu, panie Conklin, chciałem tylko przez chwilę spojrzeć na sprawę z i
Aleks obrzucił przelotnym spojrzeniem obu mężczyzn.
– Tylko wtedy, kiedy musieli, ale to nie miało nic wspólnego z działaniem operacyjnym.
– Przyznam się, iż nie bardzo rozumiem…
– Czyli nie powiedzieli panu o tym, a powi
– Dla pańskiej wiadomości poinformuję pana, że jedyne, co od nich usłyszałem, to to, że pod koniec swojej służby poważnie pan zachorował i już nie odzyskał swojej poprzedniej sprawności.
Conklin ponownie spojrzał na zastępców dyrektora i skinął lekko głową.
– Dziękuję ci, Casset, i tobie, Valentino, ale nie musieliście tego robić. Byłem pijakiem i dla nikogo nie powi
– Sądząc z tego, co słyszeliśmy o Hongkongu, odwaliłeś tam kawał dobrej roboty – odparł cichym głosem Casset. – Nie chcieliśmy psuć tego obrazu.
– Odkąd tylko pamiętam, zawsze byłeś najboleśniejszym wrzodem na dupie, ale nie mogliśmy pozwolić, żeby wspominano cię jako starego moczy- mordę – dodał Valentino.
– Dobra, nieważne. Wracajmy do Jasona Bourne'a, bo właśnie w tej sprawie tutaj jestem.
– A ja właśnie w związku z nią pozwoliłem sobie na tę dygresję, panie Conklin. W przeszłości wielokrotnie różnił się pan poglądami od moich zastępców, lecz rozumiem, że nie kwestionuje pan ich uczciwości?
– I
– To mi wystarczy – powiedział dyrektor CIA, podnosząc słuchawkę stojącego przed nim telefonu. – Proszę poinformować pana DeSole'a, że oczekuję go w sali konferencyjnej. – Odłożył słuchawkę i zwrócił się do Conklina: – Przypuszczam, że zna pan Stevena DeSole'a? Aleks skinął głową.
– DeSole, niemy mol – mruknął.
– Proszę?
– To taki stary dowcip – wyjaśnił swemu szefowi Casset. – Steve zna wszystkie tajemnice, ale nie wyjawiłby ich nawet Panu Bogu, chyba że ten pokazałby mu odpowiednie upoważnienie.
– Rozumiem, że wszyscy trzej, nie wyłączając pana Conklina, uważacie pana DeSole'a za profesjonalistę?