Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 20 из 101

Rozległy się szybkie kroki, drzwi otworzyły się raptownie i stanął w nich zaskoczony Mark. Natychmiast uśmiechnął się radośnie, wciągnął ją do środka, zamknął drzwi, po czym objął ją mocno.

Czuła się tak samo nielojalna wobec niego, jak jeszcze nie tak dawno w stosunku do Mervyna. Pocałowała go, czując w żyłach znajomy, gorący strumień pożądania, lecz mimo to odsunęła się od niego i powiedziała:

– Nie mogę z tobą lecieć.

Zbladł jak ściana.

– Nie mów takich rzeczy!

Rozejrzała się po pokoju. Najwyraźniej Mark właśnie się pakował. Szafa była otwarta, szuflady powysuwane, walizki leżały na podłodze, wszędzie zaś piętrzyły się sterty schludnie poskładanych koszul, czystej bielizny i butów schowanych do papierowych toreb. Był bardzo porządny.

– Nie mogę z tobą lecieć – powtórzyła.

Wziął ją za rękę i zaprowadził do sypialni. Usiedli na łóżku. Sprawiał wrażenie bardzo przygnębionego.

– Chyba nie mówisz serio – powiedział.

– Mervyn mnie kocha i spędziliśmy razem pięć lat. Nie mogę mu tego zrobić.

– A co ze mną?

Spojrzała na niego. Miał na sobie szaroróżowy sweter, błękitnoszare flanelowe spodnie i buty z kurdybanu. Wyglądał jak cukierek.

– Obaj mnie kochacie, ale on jest moim mężem.

– Tak, obaj cię kochamy, ale ja oprócz tego jeszcze cię lubię.

– Myślisz, że on mnie nie lubi?

– Wątpię, czy nawet cię zna. Posłuchaj mnie, Diano: mam trzydzieści pięć lat, kilka razy byłem już zakochany, kiedyś nawet przez całe sześć lat. Nigdy się nie ożeniłem, ale wiem, że to, co robimy, jest słuszne. Jeszcze nic nie wydawało mi się aż tak słuszne. Jesteś piękna, dowcipna, otwarta na świat, inteligentna, uwielbiasz się kochać. Ja jestem przystojny, dowcipny, otwarty na świat, inteligentny i mam ochotę kochać się z tobą teraz, tutaj…

– Nie – szepnęła na przekór temu, co czuła.

Przygarnął ją delikatnie i pocałował.

– Jesteśmy stworzeni dla siebie. Pamiętasz, jak pisałaś do mnie w bibliotece liściki pod tabliczką z napisem: „cisza”? Od razu zrozumiałaś zasady gry, bez żadnych wyjaśnień. I

Musiała przyznać, że Mark ma rację. Kiedy ona z kolei robiła różne dziwne rzeczy – na przykład paliła fajkę, nie zakładała bielizny, chodziła na zebrania faszystów lub bawiła się alarmem przeciwpożarowym – Mervyn wściekał się, Mark natomiast śmiał się jak dziecko.

Pogładziła go po włosach, potem po policzku. Stopniowo panika ustępowała. Położyła głowę na jego ramieniu, dotykając wargami delikatnej skóry na karku. Poczuła na swojej nodze, pod sukienką, dotknięcie jego palców; głaskał wewnętrzną stronę jej uda, tuż nad miejscem, w którym kończyła się pończocha. To nie powi

Pchnął ją delikatnie na łóżko; kiedy kładła się na wznak, kapelusz zsunął się jej z głowy.

– To nie w porządku… – szepnęła słabo. Pocałował ją w usta, pieszcząc lekko jej wargi. Poczuła dotknięcie jego palców przez delikatny jedwab majteczek i zadrżała z podniecenia.

Po chwili dłoń Marka wsunęła się pod cienki materiał.

Doskonale wiedział, co robić.

Pewnego dnia na początku lata, kiedy leżeli nadzy w hotelowej sypialni, a przez otwarte okno wpadał przytłumiony szum morskich fal, powiedział:

– Pokaż mi, co robisz, kiedy sama się dotykasz.

Udała, że nie rozumie.

– Co masz na myśli?

– Przecież wiesz. Kiedy się dotykasz. Pokaż mi. Dzięki temu będę wiedział, co lubisz.

– Nie robię tego – skłamała.

– Ale na pewno robiłaś, kiedy byłaś dziewczynką i jeszcze nie wyszłaś za mąż. Wszyscy to robią. Pokaż mi.

Chciała już odmówić, ale potem uświadomiła sobie, jak bardzo będzie to podniecające.

– Chcesz, żebym się masturbowała, a ty będziesz na mnie patrzył? – zapytała niskim, przepełnionym pożądaniem głosem.

Uśmiechnął się łobuzersko i skinął głową.

– Aż do… końca?





– Aż do końca.

– Nie mogę tego zrobić – powiedziała, ale jednak zrobiła to.

Teraz jego palce dotykały dokładnie tych miejsc, których powi

Wkrótce zaczęła delikatnie pojękiwać, a potem poruszać rytmicznie biodrami w górę i w dół. Mark nachylił się nad nią tak nisko, że twarz Diany owionął jego ciepły oddech. Potem, kiedy niemal przestała już nad sobą panować, nakazał jej kategorycznym tonem:

– Spójrz na mnie!

Podniosła powieki. Pieścił ją dalej w ten sam sposób, tylko nieco szybciej.

– Nie zamykaj oczu – polecił.

Wpatrując się w jego źrenice i czując, co robi, doznawała wrażenia jakiejś szokującej hipernagości; było to tak, jakby Mark wszystko widział i wszystko o niej wiedział, ona zaś stała się zupełnie wolna, ponieważ nie miała przed nim już nic do ukrycia. Wreszcie nadszedł orgazm. Drżąc spazmatycznie na całym ciele i wykonując gwałtowne ruchy biodrami wpatrywała się w dalszym ciągu w jego twarz, on zaś uśmiechał się i powtarzał:

– Kocham cię, Diano. Bardzo cię kocham.

Nic nie powiedziała Mervynowi.

Mark wymyślił rozwiązanie, a Diana w drodze do domu zastanawiała się nad jego pomysłem, spokojna, skupiona i całkowicie zdeterminowana. Zastała Mervyna w piżamie i szlafroku, palącego papierosa i słuchającego muzyki przez radio.

– To była długa wizyta – zauważył.

– Musiałam jechać bardzo wolno – odparła, prawie nie zdenerwowana. Umilkła na chwilę, wzięła głęboki oddech i dodała: – Jutro wyjeżdżam.

Zdziwił się.

– Dokąd?

– Chcę odwiedzić Theę i zobaczyć dziewczynki. Muszę się upewnić, że nic im nie brakuje, a nie wiadomo, kiedy mogę mieć następną okazję. Pociągi już teraz jeżdżą bardzo nieregularnie, a od następnego tygodnia zaczyna się racjonowanie benzyny.

Mervyn skinął głową.

– Masz rację. Lepiej jedź teraz, póki możesz.

– Pójdę na górę spakować walizkę.

– Zapakuj też moją, dobrze?

Przez krótką, okropną chwilę myślała, że postanowił jej towarzyszyć.

– Po co? – zapytała drżącym głosem.

– Nie będę spał w pustym domu – odparł. – Pojadę jutro do klubu. Myślisz, że wrócisz w środę?

– Chyba tak – skłamała.

– To dobrze.

Weszła na piętro. Robię to po raz ostatni – myślała, wkładając do małej walizki bieliznę i skarpetki Mervyna. Złożyła białą koszulę i wzięła z szafy srebrnoszary krawat; stonowane kolory pasowały do jego ciemnych włosów i brązowych oczu. Przyjęła z ulgą fakt, że uwierzył w jej historyjkę, choć zarazem odczuwała lekką frustrację, jakby nie zrobiła wszystkiego, co planowała. Uświadomiła sobie, że choć ogromnie bała się konfrontacji, to jednak bardzo chciała mu wyjaśnić przyczyny, dla których zdecydowała się go opuścić. Pragnęła powiedzieć mu, że ją zawiódł, że stał się apodyktyczny i obojętny, że nie wielbił jej tak jak kiedyś. Teraz jednak wszystko wskazywało na to, że Mervyn nigdy nie usłyszy od niej tych słów, i w związku z tym odczuwała dziwne rozczarowanie.

Zamknęła jego walizkę i zaczęła pakować swoją torbę podróżną. Chowając skarpetki, pastę do zębów i krem myślała, że to dość niezwykły sposób zakończenia pięcioletniego małżeństwa.

Niebawem w sypialni zjawił się Mervyn. Diana zdążyła już prawie skończyć pakowanie i siedziała przed lustrem w swoim najmniej atrakcyjnym peniuarze, ścierając makijaż z twarzy. Podszedł do niej od tyłu i złapał ją za piersi.

Nie – pomyślała rozpaczliwie. – Tylko nie dzisiaj, proszę!

Choć była wręcz przerażona, jej ciało zareagowało tak jak zwykle. Diana oblała się szkarłatnym rumieńcem. Palce Mervyna ściskały jej obrzmiałe sutki, oddychała płytko i szybko, zarówno z powodu odczuwanej rozkoszy, jak i rozpaczy. Wziął ją za ręce, podniósł z taboretu, po czym zaprowadził do łóżka. Po drodze wyłączył światło, więc położyli się w całkowitej ciemności. Natychmiast wszedł w nią i poruszał się ze zdesperowaną wściekłością, jakby wiedział, że postanowiła od niego odejść, a on nie może uczynić nic, by temu zapobiec. Ciało zdradziło ją, drżąc z rozkoszy i podniecenia. Nagle uświadomiła sobie z ogromnym wstydem, że jeśli tak dalej pójdzie, to w ciągu dwóch godzin osiągnie orgazm z dwoma mężczyznami; spróbowała się opanować, ale bez powodzenia.

Kiedy nadszedł orgazm, rozpłakała się. Na szczęście Mervyn niczego nie zauważył.

Diana czuła się wolna i radosna, siedząc w środę rano w eleganckim holu hotelu South-Western i czekając na taksówkę, która miała zabrać ją i Marka do doku numer 108 w porcie w Southampton, gdzie stał przycumowany Clipper linii Pan American.

Wszyscy albo patrzyli na nią, albo starali się tego nie robić. Szczególnie intensywnie przyglądał się jej pewien przystojny mężczyzna w granatowym garniturze, mniej więcej dziesięć lat młodszy od niej. Diana zdążyła się już do tego przyzwyczaić. Działo się tak zawsze, kiedy wyglądała atrakcyjnie, dzisiaj zaś wydawała się wręcz olśniewająca. Jej kremowa sukienka w duże czerwone kropki była świeża i powabna, całość zaś znakomicie uzupełniały również kremowe pantofle i słomkowy kapelusz. Zarówno usta jak i paznokcie pomalowała na jasnoróżowy kolor; zastanawiała się, czy nie włożyć czerwonych pantofli, ale doszła do wniosku, że wyglądałaby zbyt krzykliwie.

Uwielbiała podróże oraz wszystko, co się z nimi wiązało: pakowanie i rozpakowywanie rzeczy, spotkania z nowymi ludźmi, komplementy, wystawne przyjęcia, odwiedzanie nieznanych miejsc. Trochę bała się latać samolotem, ale wyprawa przez Atlantyk zapowiadała się najbardziej podniecająco z jej wszystkich dotychczasowych podróży, gdyż po drugiej stronie oceanu czekała na nią Ameryka. Wyobrażała sobie siebie w supernowocześnie urządzonym apartamencie: pokojówka pomaga jej włożyć białe futro, na ulicy czeka wielki czarny samochód z ciemnoskórym szoferem, by zawieźć ją do nocnego klubu, gdzie będzie popijać wytrawne martini i tańczyć przy dźwiękach muzyki jazz – bandu Binga Crosby'ego. Zdawała sobie sprawę, że to tylko fantazja, lecz mimo to nie mogła doczekać się chwili, kiedy ujrzy rzeczywistość.