Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 11 из 108

Munro wrócił do grupy cokolwiek zaskoczony. “Mistrz” było poufałym, a zarazem pełnym szacunku określeniem samego dyrektora generalnego Firmy. A więc…

Ktoś ze słuchaczy przerwał tok jego myśli, odpowiadając na zadane przed minutą pytanie:

– Chodzi o to, żebyś mógł podejść do łącznika i wziąć towar poza zasięgiem wzroku ogona.

Munro pokręcił głową.

– Niezupełnie. Po moim wyjściu z lokalu można wziąć na spytki kelnerów. Jeśli podszedłbym od drzwi wprost do łącznika, ktoś mógłby zapamiętać jego twarz i łatwo byłoby go odnaleźć, choćby na podstawie opisu. I

– Zguba albo posterestante w lokalu – zaproponował gorliwy. Munro znów pokręcił głową.

– Nie będzie na to czasu. Ogon wejdzie do lokalu kilka sekund po mnie. Możliwe też, że łącznik, który zgodnie z umową był tu wcześniej, nie znalazł odpowiedniej wolnej kabiny w toalecie albo odpowiedniego stolika. Za dużo w tym loterii. Nie, tym razem zastosujemy mijankę. Wiecie, jak to się robi? Więc notujcie:

Po odebraniu w punkcie pierwszego odwrotu sygnału, że jestem pod obserwacją, mój łącznik przystępuje do uzgodnionej przedtem procedury. Zaczyna od tego, że synchronizuje z dokładnością do jednej sekundy swój zegarek z wiarygodnym zegarem publicznym, a jeszcze lepiej z zegarynką telefoniczną. Ja robię to samo. Tuż przed umówioną godziną on siedzi już w danym barze czy kawiarni. Ja w tym momencie zbliżam się do drzwi. Jeśli przyszedłem za wcześnie, zwlekam z wejściem, na przykład zawiązując sobie sznurowadło albo oglądając sąsiednią wystawę. Należy jednak unikać ostentacyjnego patrzenia na zegarek. Punktualnie, co do sekundy, wchodzę do lokalu. Drzwi zamykają się za mną. W tej samej sekundzie łącznik, już z zapłaconym rachunkiem, wstaje od stolika czy baru i rusza w stronę drzwi. Mamy co najmniej pięć sekund, zanim drzwi otworzą się ponownie i wejdzie ogon. Kiedy po zrobieniu paru kroków mijamy się z łącznikiem, upewniam się jeszcze raz, czy drzwi są zamknięte i czy nas nie widać z ulicy, nie zatrzymując się odbieram towar i siadam przy jakimś wolnym stoliku lub przy bufecie. Po chwili wchodzi ogon. Łącznik mija go w drzwiach, wychodzi i znika. Później personel baru potwierdzi, że z nikim nie rozmawiałem, z nikim się nie kontaktowałem. Nie zatrzymałem się przy żadnym stoliku ani nikt nie zatrzymał się przy moim. A tymczasem towar mam już w kieszeni. Dopijam swojego drinka i wracam do ambasady. Oni tymczasem z satysfakcją złożą raport, że w czasie całej mojej przechadzki żadnych kontaktów nie było.

To właśnie jest mijanka… a to dzwonek na przerwę obiadową. No dobrze, dosyć na dzisiaj.

Późnym popołudniem Adam Munro zamknął się w tajnym archiwum pod główną kwaterą Firmy i zaczął przekopywać się przez stos pożółkłych teczek. Miał tylko pięć dni, by poznać i utrwalić w pamięci cały materiał niezbędny do przejęcia od Harolda Lessinga funkcji głównego rezydenta Firmy w Moskwie. 31 maja odleciał z Londynu do Moskwy, by objąć nową posadę.

Przez pierwszy tydzień Munro oswajał się z nowym otoczeniem. Dla wszystkich pracowników ambasady, z wyjątkiem paru wtajemniczonych, był po prostu zawodowym dyplomatą, ściągniętym tu pospiesznie na miejsce Harolda Lessinga. Tylko ambasador, szef kancelarii, główny szyfrant i radca handlowy wiedzieli, jakie jest jego prawdziwe zadanie. Fakt, że w stosunkowo poważnym wieku 46 lat jest tylko pierwszym sekretarzem radcy biura handlowego, tłumaczono późnym wstąpieniem do służby dyplomatycznej.

Kierownik biura zatroszczył się o to, by trafiające na biurko nowego pracownika sprawy handlowe zabierały mu jak najmniej czasu. Odbyło się krótkie, formalne powitanie w prywatnym gabinecie ambasadora i drugie, mniej oficjalne, u szefa kancelarii. Munro szybko zaznajomił się z większością personelu ambasady, zaliczył też całą turę przyjęć oficjalnych, gdzie poznał wielu dyplomatów z zachodnich ambasad. Odbył też roboczą konferencję w cztery oczy ze swoim odpowiednikiem w ambasadzie amerykańskiej; jak to określił człowiek z CIA, w “interesach” panował spokój.

Pracownik ambasady brytyjskiej w Moskwie nie mówiący w ogóle po rosyjsku niebezpiecznie by się wyróżniał; toteż Munro używał rosyjskiego, ale tylko w topornej wersji, z cudzoziemskim akcentem – zarówno wobec swych kolegów, jak na oficjalnych przyjęciach u Rosjan. Na jednym z takich przyjęć dwaj urzędnicy tamtejszego Ministerstwa Spraw Zagranicznych rozmawiali o dwa kroki od niego szybkim, potocznym rosyjskim. Zrozumiał wszystko, a ponieważ rozmowa była w jakiejś mierze interesująca, przekablował jej treść do Londynu.

Dziesiątego dnia swego pobytu siedział na ławce w bardzo rozległym parku Wystawy Osiągnięć Gospodarki Narodowej, na północnych peryferiach rosyjskiej stolicy. Czekał na pierwsze spotkanie z agentem z Armii Czerwonej, którego przejął po Lessingu.





Munro urodził się w 1936 roku w rodzinie edynburskiego lekarza. Jego dzieciństwo, mimo toczącej się wojny, było spokojne i szczęśliwe – typowe dzieciństwo chłopca z brytyjskiej klasy średniej. Do trzynastego roku życia uczył się w miejscowej szkole powszechnej; następne pięć lat spędził w Fettes College, jednej z najlepszych szkockich średnich szkół. Tutaj właśnie po raz pierwszy nauczyciele stwierdzili, że chłopak ma niezwykły talent do języków. W roku 1954 – służba wojskowa była wciąż jeszcze obowiązkowa – stanął do poboru i po krótkim szkoleniu zapewnił sobie miejsce w dawnym pułku swojego ojca, First Gordon Regiment. Wysłany na Cypr, tego samego lata wziął udział w akcjach przeciwko partyzantom EOKA w górach Troodos.

To było dawno – ale jeszcze teraz, siedząc w moskiewskim parku, wyraźnie widział oczami duszy tamten wiejski dom. Niemal pół nocy czołgał się wtedy przez wrzosy, by okrążyć farmę, na którą skierował ich donos konfidenta. O świcie Munro czuwał samotnie pod stromą skarpą na tyłach domu, wzniesionego na pagórku. Główna część plutonu zaatakowała farmę od frontu, wspinając się po łagodniejszym stoku od strony wschodzącego słońca.

Gdzieś spoza wzgórza usłyszał Munro terkot stenów. Osłaniając oczy przed pierwszymi promieniami słońca, dojrzał dwie postaci, które wyskoczyły z tylnych okien domu i popędziły na złamanie karku w dół skarpy. Biegli wprost na niego, zaczajonego za złamanym drzewkiem oliwnym, w cieniu gałęzi. Biegli śmiesznie przebierając nogami jak człowiek balansujący na linie. Kiedy zbliżyli się, dostrzegł w ręku jednego z nich coś w rodzaju krótkiej czarnej laski. Nawet gdyby krzyknął, nie zdołałby ich zatrzymać – tak mówił sobie później. Ale wtedy wcale o tym nie myślał: zadziałał po prostu nabyty w trakcie szkolenia odruch. Gdy znaleźli się piętnaście jardów od niego, wstał i oddał dwie krótkie śmiertelne serie. Impet pocisków zatrzymał ich w biegu, poderwał w powietrze i odrzucił na mur okalający wzgórze. Kiedy z lufy stena wydobywała się już tylko smuga dymu prochowego, Munro podszedł, by przyjrzeć się im z bliska. Spodziewał się, że dostanie torsji lub zemdleje.

Nic z tych rzeczy; była tylko chłodna ciekawość. Zajrzał im w twarze. To byli chłopcy, młodsi od niego – a on miał osiemnaście lat. Jego dowódca, sierżant, przedzierał się z trzaskiem przez gaj oliwny.

– Dobra robota, mój chłopcze! – krzyknął. – Załatwiłeś ich. Munro popatrzył jeszcze raz na ciała chłopców, którzy nigdy już nie ożenią się i nie będą mieli dzieci, nigdy nie zatańczą buzuki, nie poczują słonecznego ciepła ani smaku wina. Jeden nadal ściskał w ręku ów ciemny, podłużny przedmiot: to była kiełbasa. Jej kawałek zwisał jeszcze z ust ofiary. Zaskoczyli ich przy śniadaniu. Munro odwrócił się do sierżanta w nagłym wybuchu:

– Nie jestem żadnym twoim chłopcem! Jestem tylko i wyłącznie swój, rozumiesz? Należę tylko do siebie!

Sierżant wytłumaczył sobie ten wybuch jako zrozumiałą reakcję nerwową kogoś, kto pierwszy raz zabił – i nie złożył raportu o tym zdarzeniu. Być może źle zrobił. Bo przełożeni nie dowiedzieli się już wtedy, że posłuszeństwo Adama Munro nie jest bezgraniczne.

Sześć miesięcy później przekonano go, że jest dobrym materiałem na oficera i że powinien przedłużyć swój pobyt w armii do trzech lat w celu uzyskania patentu. Zmęczony Cyprem, przyjął tę propozycję i wrócił do Anglii, do korpusu kadetów w Eaton Hali. Trzy miesiące później dostał gwiazdkę podporucznika.

Wypełniając kwestionariusze w Eaton Hali, wpisał biegłą znajomość francuskiego i niemieckiego. Któregoś dnia zrobili mu wyrywkowy test z obu języków i okazało się to zgodne z prawdą. Tuż po uzyskaniu patentu zaproponowali mu naukę w Wojskowej Szkole Języka Rosyjskiego, w Bodmin w Kornwalii. A ponieważ alternatywą były nudne obowiązki garnizonowe w Szkocji – łatwo się zgodził. Po sześciu miesiącach nie tylko biegle opanował rosyjski, ale mógł wręcz uchodzić za Rosjanina.

W roku 1957, mimo silnych oporów ze strony pułku, który pragnął go zatrzymać, Munro porzucił armię. Doszedł bowiem do wniosku, że wolałby być korespondentem zagranicznym. Spotkał przedtem paru takich na Cyprze i doszedł do wniosku, że to ciekawsze zajęcie niż praca oficera. W wieku 21 łat został młodszym reporterem “Scotsmana” w rodzi

Ktoś usiadł obok niego i odkaszlnął. Munro został wyrwany z marzeń. “Wykładam podstawy rzemiosła dla nowicjuszy – pomyślał – a dwa tygodnie później zapominam o elementarnej zasadzie: nigdy nie rozpraszać uwagi przed spotkaniem”.

Sąsiad zerkał nań niepewnie, a przecież Munro miał umówiony krawat w groszki. Rosjanin włożył powoli papierosa do ust i ponownie spojrzał na sąsiada. Staromodny trik, ale wciąż przydatny. Munro wyjął zapalniczkę i podał sąsiadowi ogień.

– Ronald ciężko się rozchorował dwa tygodnie temu – powiedział cicho. – Choroba wrzodowa. Ja jestem Michael. Polecono mi przejąć jego sprawy. Aha, może pan mógłby mi powiedzieć, czy to prawda, że wieża telewizyjna Ostankino jest najwyższą budowlą w Moskwie?