Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 8 из 61



Przyjąłem więc zasadę, że będę cytował tylko tyle, ile jest niezbędne. Zainteresowani całością tekstów (jeśli takowi się znajdą, choć wątpię) bez trudu znajdą je sami. Wystąpienie, o którym tu mowa, potraktuję wyjątkowo obszernym omówieniem z uwagi na jego szczególną rolę w historii owej choroby umysłowej, nazywanej tutaj michnikowszczyzną.

Zaczyna je poseł Michnik od sprawy rent i emerytur – bo akurat kwestie majątku byłej PZPR oraz nowej ustawy emerytalno-rentowej omawiano dzień po dniu. Nawiasem mówiąc, podczas dyskusji o emeryturach i rentach poseł Michnik, wespół z Jackiem Kuroniem, bardzo aktywnie (i skutecznie) bronił byłych funkcjonariuszy przed próbą odebrania im emerytalnych przywilejów.

Zwróćcie Państwo uwagę: chodziło o odebranie PRZYWILEJÓW. Nikt nie postulował, by aparatczykom, milicjantom czy ubekom zabrać emerytury w ogóle – a tylko, by zrównać je z i

Ale teraz, wracając do tamtej dyskusji, Michnik nie wspomina o meritum sprawy. Przypomina tylko głosy bo i takie się w niej odezwały, głównie ze strony działaczy reżimowego OPZZ – domagające się radykalnego podniesienia wypłacanych rent i emerytur od zaraz. Bez trudu wykazując, że takie żądania, nieliczące się z realnymi możliwościami ledwie zipiącego państwa, są nieodpowiedzialne, stawia je na jednej płaszczyźnie z żądaniem nacjonalizacji mienia po PZPR stwierdzeniem, że w jednym i drugim nie chodzi o prawo, ale o zdobycie taniej popularności. „To podoba się ludziom… Jest to klasyczny zastępczy konflikt. Jest to klasyczny sposób zdobywania dla siebie popularności tam, gdzie o tę popularność jest trudno”.

Odnotujmy tę retoryczną sztuczkę, jedną z tych, którą Michnik i jego totumfaccy będą stosować z zamiłowaniem przez wiele lat. Na zdrowy rozum – cóż niby ma piernik do wiatraka? Populistyczne żądanie posła X z OPZZ, żeby od zaraz podnieść wszystkie emerytury i renty dwukrotnie, z żądaniem posła Y z OKP, żeby odebrać postkomunistom nieprawnie zgromadzony majątek, w oczywisty sposób nie mają przecież ze sobą nic wspólnego. Ale to nieważne. Ważne, że porównanie z tym pierwszym od razu skutecznie deprecjonuje tego drugiego. Nie sposób zliczyć, ile razy w ten prosty sposób będzie zniesławiać „Gazeta Wyborcza” polityków czy publicystów, którzy czymś się jej narażą. Jeśli ktoś, powiedzmy, zaprotestuje przeciwko nazywaniu Auschwitz „polskim obozem śmierci”, to dyżurny moralista „Gazety Wyborczej” odpowie w jednym tekście jemu i Bernardowi Tejkowskiemu, głoszącemu, że Żydzi są wszędzie i zajadle knują przeciwko Polsce. Jeśli kto i

„Gdybym ja, poseł, występując wczoraj, optował za podwyższeniem rent i emerytur i obniżeniem wieku emerytalnego, podobałoby się to moim wyborcom. I gdybym dziś przemawiał za całkowitą likwidacją majątku po byłej PZPR – też spodobałbym się moim wyborcom”, konkluduje Michnik. Po tej ekspozycji sytuacja jest jasna, przynajmniej z punktu widzenia etyki. Z jednej strony populiści, którzy szukają łatwej popularności, z drugiej – Michnik, który na takie pokusy nie idzie.

Czas na kolejną retoryczną sztuczkę, również ze stałego Michnikowego repertuaru: „Co tyczy się rzeczywiście wstrząsających przykładów, o których mówili koledzy posłowie: jestem zdania, że w każdej konkretnej sprawie powi

Przypomina mi się, gdy to cytuję, czytana w dzieciństwie powieść, w której stary oszust wyjaśniał młodemu, że aby ukraść z kościelnej tacy talara, trzeba najpierw rzucić na nią denara. Deklarowanie się ogólnie po stronie tej właśnie idei, którą zwalcza, powtarza się w polemikach Michnika i jego ludzi regularnie. Oczywiście, komunistyczne zbrodnie trzeba rozliczyć, oznajmia Michnik, by potem na czterech pełnych kolumnach mnożyć trudności, które to uniemożliwiają, etyczne wątpliwości i argumenty praktyczne przeciwko takiemu rozliczeniu przemawiające. Ludzie, którzy dopuszczali się nieprawości, powi

Jacek Kuroń, mistrz i przyjaciel Michnika, podobną zasadę ujął w głośnym później powiedzonku o stadzie mustangów. Stada mustangów, miał powiedzieć, nie można zatrzymać, stając mu na drodze – trzeba zręcznie wskoczyć jak największemu mustangowi na kark, i pędząc wraz z całym stadem, z wolna, od środka, zmieniać kierunek, w którym ono biegnie. Widziano w tym powiedzonku metaforę strategii politycznej, jaką grupa Kuronia i Michnika zastosowała wobec „Solidarności”. Ale oddaje ono także szerszą, nie tylko polityczną filozofię działania „lewicy laickiej”; w minionym piętnastoleciu zaznaczyła ona zresztą wyraźnie istotną mentalną odmie

„Wstrząsającym przykładom” niesprawiedliwości, podawanym przez goniących za tanim poklaskiem przeciwników, zaprzeczyć w oczy nie sposób i poseł ziemi bytomskiej nawet tego nie próbuje. Bierze je w nawias, i gdyby był mówcą mniej w retoryce wyćwiczonym, odsunąłby po prostu na bok: wymierzeniem sprawiedliwości… – przepraszam, nasz mówca wspomina tylko, arcyostrożnie, o „otwarciu drogi” do sprawiedliwości – w konkretnych sprawach zajmiemy się osobno. Ale Michnik poczyna sobie sprytniej. Oto, oznajmia, że właśnie nacjonalizując majątek po byłej PZPR ową drogę do sprawiedliwości zamykamy.

Dlaczego?

A bo tak.

Michnik nie fatyguje się, żeby swą zdumiewającą tezę jakoś uargumentować. Po prostu, istnienie „jednego aktu”, jeśliby prawodawca taki przyjął, zamyka drogę do rozwiązań szczegółowych. Tak Michnik mówi i musicie mu wierzyć. Po pierwsze dlatego, że jeśli nie wierzycie, to jesteście po stronie prymitywnego populizmu, przeciwko szlachetnej wielkoduszności – to już zostało wyjaśnione na wstępie i zostanie jeszcze dobitniej wykazane za chwilę.

A po drugie dlatego, że jeśli nie uwierzycie i zaczniecie sprawę brać na rozum, dojdziecie nieuchro



To znaczy, dojdziecie wtedy do jedynego logicznie możliwego wniosku, że Adam Michnik po prostu bredzi.

Ale może bredzi szczerze, spyta ktoś. Może naprawdę uważa, że jedną ustawą nie można załatwić spraw skomplikowanych, że to by było za proste… Wątpię, by takie pytanie padło, ale na wszelki wypadek wspomnijmy, że jeszcze w tym samym roku 1990, w numerze „Gazety Wyborczej” z 13 grudnia, Adam Michnik zaapeluje o uchwalenie – oczywiście, że „jednym aktem”, bo jakże by inaczej – ustawy o abolicji dla wi

Więc logicznie dochodzimy do wniosku, że redaktor naczelny „Gazety Wyborczej” nie tylko bredzi, ale bredzi cynicznie.

O nie, kochani. Do takiego wniosku oczywiście dojść nie możemy, stop, w tył zwrot! Adam Michnik bredzić nie może, a już zwłaszcza cynicznie. Adam Michnik jest wielkim człowiekiem, autorytetem moralnym, bohaterem podziemia, laureatem niezliczonych tytułów honorowych, nagród i medali, et cetera, et cetera. Więc jeśli zastanowienie nad tym, co mówi, ma kogoś doprowadzić do takich wniosków – to znaczy, że nie wolno się zastanawiać. Wyłączcie swoje mózgi, złóżcie ręce do oklasków – tak się właśnie rodzi michnikowszczyzna – i słuchajcie dalej.

Dalej Michnik wraca do kwestii etycznych. Przypomina, że jedno z haseł głoszonych przez Lenina brzmiało „grab zagrabione” – przy okazji wzmiankując, że Lenina czytał, siedząc w więzieniu. Aż trudno uwierzyć, że syn dwojga ideowych komunistów, sam w dzieciństwie zafascynowany pismami klasyków tej ideologii i szukaniem w niej, czy raczej pomiędzy nią, a praktyką jej realizowania, sprzeczności, do czytania pism Lenina wziął się dopiero wtedy, kiedy go za owe wyszukiwanie sprzeczności zamknięto. Więc nawet w takim na pozór przypadkowym napomknieniu widziałbym raczej przemyślaną retorykę, jeszcze jeden sposób na zaznaczenie, że oto w osobie Adama Michnika – między i