Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 12 из 48

Poszłam do kasy. Nie zagrałam jeszcze w tej czwartej gonitwie, bo szły tu dwa faworyty, które po prostu nie mogły przegrać. Musiały przyjść razem w przedzie i nie było na to siły. Ręka mi drętwieje i język, kiedy mam zagrać taką potworną pierwszą grę, ale mimo wysiłków nie umiałam wymyślić absolutnie nic i

– No dobrze – powiedziałam niechętnie do kasjerki. – Zagram te dwa cztery, ze wstrętem.

Za mną już stał jakiś facet, w napięciu wpatrzony w program.

– Wstręt nie idzie? – powiedział podejrzliwie i z nagłym niepokojem.

Wyraz jego twarzy wyraźnie świadczył, że wpadł w straszliwy popłoch, przeoczywszy konia imieniem Wstręt. Zlitowałam się.

– Nie, wstręt nie idzie – rzekłam, odbierając bilety. – Wstręt to jest takie uczucie. Może pan tego nie grać.

Łypnął okiem nieufnie, na ustach miał wątpliwość,,a jak to przyjdzie…?”, ale brak Wstręta w programie jakoś go uspokoił. Właściwie nie dziwiłam się mu, imiona koni bywały tak niezwykłe, że i Wstręt mógł się zdarzyć. Etażerka na przykład biegała, Wieżowiec, Frak, jeśli są to elementy ruchliwe, to ja jestem kardynał, już widzę, jak pędzi przed siebie taki Tympanon albo tez i

Te dwa cztery ze wstrętem wygrałam tak samo, jak cały tor. Rozzłościło mnie to do tego stopnia, ze postanowiłam włączyć się w dochodzenie. Złapałam panią Zosię, zwlokłam na dół i pokazałam podejrzanego faceta.

– Chcę wiedzieć, jak on się nazywa – zaparłam się. – Zna go pani?

– Z twarzy tak – odparła pani Zosia. – Z nazwiska tez, ale nie pamiętam.

– Niech mi pani zrobi grzeczność i obejrzy jego wejściówkę. Może pani udawać, ze chodzi pani o numer, dwa jednakowe się znalazły i musi pani sprawdzić, albo co.

– Po co to pani?

– Interesuje mnie on, a głupio pytać, jak się pan nazywa. Szczególnie, jeśli się przedstawiał, a ja zapomniałam. Mam do niego prywatną sprawę i chciałabym dyplomatycznie.

Pani Zosia z mojej strony nie dziwiła się już niczemu. Uczyniła mi uprzejmość, po piątej gonitwie uzyskałam informację, że facet nazywa się Błażej Figat. O resztę się nie czepiałam, niech się o nią martwi Józio Wolski. Tuż przed szóstą gonitwą komunikatem o Derczyku posłużył pan Edzio.

– Brał za spuszczanie gonitw – oznajmił. – Dlatego go nigdy nie było. Brał, brał, wzbogacił się i podobno pożyczał na procenty, jeden taki był mu winien półtora miliarda. Derczyk mu zagroził komornikiem, bo miał weksle i ten dłużnik w nerwach go zabił. Nie wiadomo kto to jest, bo on różnym pożyczał, ale przez te weksle może go znajdą.

Informacja była tak niezwykła, że wszyscy od tego zbaranieli. Pośpiesznie usiłowałam obliczyć, za ile gonitw Derczyk musiałby wziąć pieniądze, żeby wyszło z tego półtora miliarda, dojechałam mniej więcej do czterech sezonów, przypomniałam sobie, ze jeszcze w poprzednim stawki i ceny były przeszło dwa razy niższe, zaczęłam liczyć na nowo, zgubiłam się w tym doszczętnie i dałam spokój. Uświadomiłam sobie za to, że przecież Derczyk był dżokejem, więc musiał wygrać co najmniej sto razy w życiu, z pewnym wysiłkiem odtworzyłam początki jego kariery i przypomniało mi się, ze większość tych zwycięstw uzyskał we Wrocławiu. We Wrocławiu na wyścigach nigdy nie byłam, ale opinia o ustawianiu tam wszystkich gonitw co do jednej, od lat panowała niepodzielnie. Diabli wiedzą, może i rzeczywiście puszczali go do przodu z tajemniczych przyczyn, może się im opłacał i potem zaczął to odbijać… Wspomniałam jego jazdy, nie, niemożliwe, jeździć to on najzwyczajniej w świecie nie umiał, tylko kretyn mógłby mu płacić, bez żadnej zachęty finansowej też byłby z tyłu. Poza tym, co ten trener…? U Glebowskiego Derczyk jeździł ostatnie trzy lata, przedtem pracował w i

Pan Edzio nadal dzielił się swoją wiedzą.

– Camargo wygrywa i dali mi szóstkę, trzy sześć ma przyjść. Camargo to już wisi. Wiśniaka nie będzie, a Kujawski tu się nie liczy, tak mi powiedzieli. Gram te trzy sześć za dwieście, bo ja im nie wierzę, chociaż tam jeden od nich zagrał za półtora balona. Ale ja się boję Sarnowskiego, dograłem go po sto, tak delikatnie…

– Jak Camargo wisi, to ja też się powieszę – oznajmił z politowaniem pułkownik. – Tu Bolek wygrywa…

– Gram tego Bolka, chociaż mówił, że się nie zmieści – wyznał z troską Waldemar. – Ale ja tam nie wiem, mówi, że go nie będzie, a potem przychodzi, mówi, że przyjdzie, a potem go nie ma, trafić za nim nie można, co tam, gram na wszelki wypadek!

– Szóstkę mu dali? Co on, zwariował? Ta szóstka nie ma żadnych szans! – mamrotał Jurek przede mną. – Ja się założę, że nie będzie bliżej, niż przedostatnia!

– Kujawski ma małą wagę – zauważył z powątpiewaniem pan Marian.

Zdenerwowali mnie nieco. Camargo do ręki nie wzięłam, Sarnowskiego na Deborze również, grałam Malwinę na Bolku Kujawskim z dwójką. Pasjonata, na uczniu Osice, pamiętna wczorajszego gadania dziewczyny za mną. Ściśle biorąc, pod uczniem Osiką, uczeń Osika znajdował się na wierzchu, a koń pod spodem, ale dość uporczywie wychodziło nam odwrotnie. Też miał małą wagę. Wygrywałam w dniu dzisiejszym w kratkę, co drugi raz, teraz mi wypadało na tak. Szóstka to był Harcap i jechał na nim Skórek, któremu się wyraźnie nie chciało, a Harcap przez cały sezon w charakterze największego osiągnięcia miał czwarte miejsce i nie było powodu do zmiany. Liczył się do starszych koni i wagę miał odpowiednio podwyższoną, skąd, u diabła, wziął się im ten Harcap…!

– A jedynka to co? – spytał ktoś kąśliwie. – Padnie na starcie?

– Jedynka poprowadzi i zdechnie – zaopiniował ktoś za moimi plecami.

– A jak dociągnie…?

– E tam, dociągnie…

– W ostatniej chwili rzucili się na dwójkę pojedynczo…

– Grasz Deborę? – spytał mnie Jurek niespokojnie.

– Grać gram, ale w nią nie wierzę. Nie pora jeszcze na Sarnowskiego, chociaż na drugie miejsce może się wplątać. Grają go ludzie, musi konia schować co najmniej ze dwa razy. – A powinien wygrać! Najlepszy koń!

– No to co, że najlepszy? Ty patrz, kto jedzie! Czego się nim spodziewasz?

Znów Derczyk, razem ze swoimi wekslami, poszedł w zapomnienie. Przyleciała z dołu Maria i powiadomiła mnie, ze jeden] łysy, który przeważnie wygrywa, uczepił się dwójki, grał z wszystko. Uczeń Osika, może ten łysy coś wie…

– Ja tez wiem – zniecierpliwiłam się. – Osika podobno: chce zostać dżokejem. Też go gram, z Sarnowskim i z Bolkiem.

– Bolek ma szansę. Zobaczymy, jak pojedzie.

– Waldemarowi mówił, że go nie będzie.

– Mówić to on może dużo, różne głupoty opowiada. Bomba wylazła, konie weszły do maszyny grzecznie i bez przedstawienia.

– Poszły! – wrzasnął Jurek.





– Ruszyły – oznajmił głośnik. – Prowadzi Derkacz, druga Malwina, trzeci Harcap…

– Który został?!

– Sam widzisz Sarnowskiego – powiedziałam do Jurka. – Cztery długości stracił, bliżej niż trzeci nie będzie, cholery można z nim dostać…

– Gdzie Camargo? – dopytywał się niespokojnie pan Edzio.

– Który on tam idzie?

– Czwarty, za Harcapem…

– Na prostą wyprowadza Derkacz – informował głośnik. – Druga Malwina, Harcap słabnie, na trzecim miejscu Camargo, do przodu wychodzi Pasjonata. Prowadzi Malwina, na drugim miejscu walka, Camargo Pasjonata. Malwina, Pasjonata, Camargo…

– Dawaj, Camargo! – darł się pan Edzio.

– Dawaj, Bolek! – przekrzykiwał go Waldemar.

– I masz pan swojego Harcapa, ostatni, mówiłem, że będzie ostatni…!

– Dawaj, Pasjonata! – wrzasnęłam z całego serca.

– Dawaj, Bolek! – zaprotestowała Maria z szaloną energią.

– Oszalałaś, na co ci ta Pasjonata, mam Bolka w tripli!

– Malwina Pasjonata – powiedział głośnik i umilkł.

– Też mam Bolka w tripli, ale porządek grałam z Pasjonata, o co ci chodzi? Ja jej nie pchałam na pierwsze miejsce, tylko na

drugie!

– A, na drugie może być. Porządku nie grałam.

– Mam! – oznajmił Jurek z ulgą. – Grałem Camargo, Deborę i Malwinę. Cholera, już się batem, ależ ta Pasjonata poszła…! Pół długości brakowało! Ty, to fuks? Nie grali jej chyba?

– Słyszałeś przecież, był napust na Camargo, a w ostatniej chwili na dwójkę. Tripla wzrośnie trzy razy. Mnie nic z tego, bo dopiero zaczęłam, ale głupi napust na dwójkę obniży porządek.

– Tylko górą grali – przypomniała Maria.

Pan Edzio był pełen głębokiego rozgoryczenia, a zarazem satysfakcji, ze nie grał drożej. Waldemar wyrzekał nad Kujawskim.

– I przez to jego całe głupie gadanie grałem go tylko z Camargo! Trzeba było ze wszystkim! l czego leci, jak mówi, że go nie będzie, gdzie się pcha?! Z dwójką, pięćdziesiąt tysięcy porządek. Tripla dwa miliony!

– Dwa miliony to nie, ale milion może dadzą – powiedział Jurek z nadzieją.

– Puknij się – zganiłam go. – Od faworyta? W czwartej

przyszedł Fajerwerk!

– Ale nie grali samego Fajerwerka, tylko dwa konie, dwójkę i czwórkę. A w piątej był fuks. Może dojść do miliona.

Za triplę dali 980 tysięcy, Jurek był średnio zadowolony. Wzbogaciłam się na porządku, za Malwinę z Pasjonata zapłacili 42 tysiące. Kujawski zaczął triplę, stwarzającą wielkie nadzieje.

– Teraz kończysz? – spytałam Marię.

– Teraz. Dwoma końmi. Czwórką i piątką.

– Czwórka pierwsza gra.

– No to co? Wolę pierwszą grę, niż zero.

– Zgadzam się z tobą, też mam tę czwórkę i to w postaci jednego konia. Pewnie znów przyjdzie jakiś idiotyzm.

– Nie przyjdzie. Włóczka się pcha.

– A daj mu Boże zdrowie…

Dżokej Włóczka nie nazywał się wcale Włóczka, tylko Włóczkij i był obcokrajowcem, jak sama nazwa wskazuje, ale przerobiono go na Włóczkę i tak już zostało. U Kapulasa jeździł, Kapulas, obecnie trener, niegdyś był świetnym dżokejem, dość wprawdzie fanaberyjnym, ale niewątpliwie utalentowanym. Jako trener też był z początku nierówny, potem wybuchła w nim ambicja i już sześć razy po sezonie znalazł się na pierwszym miejscu. Włóczka mu nie nawalał, szedł do przodu jak maszyna, a konie mieli dobre. W tym roku jakoś sobie zlekceważył początek sezonu i teraz doganiał, ale szansę na pierwsze miejsce stracił już bezpowrotnie i robiło to takie wrażenie, jakby niekiedy zniechęcał się i rezygnował z sukcesów. Włóczka leciał zawsze i nie chował koni, teraz zaś siedział na najlepszym w stawce. Można było wierzyć, że przyjdzie.