Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 31 из 41



– Przecież to c? /ste szaleństwo! – prychnął Aldez. -To nie może być prą/ da! W jaki sposób miody Binx mógłby się tu dostać?

– A ja w jaki sposób się tu dostałem? Miał wyruszyć, jak ja, z ekipą techniczną. Powinien tu być za kilkanaście godzin. W Kosmopolu wiedzą, że żaden z was nie zna młodego Binxa osobiście ani nawet z widzenia. Potraktowalibyście go tak samo jak mnie i dalej szukali po Księżycu. Kosmopol potrzebował tego czasu, tej zwłoki, dla podjęcia jakiejś radykalnej akcji, ale o niej już naprawdę nie potrafię ci niczego powiedzieć.

– Dlaczego zdecydowałeś się mi to zdradzić?

– Mówiłem już: chcę stąd wyjechać, zanim rozegra się finał całej sprawy. Boję się po prostu.

– To prawdopodobne… Gdzie zatem jest obecnie młody Binx?

– Myślę, że w stacji Thais, gdzie byłem poprzednio. Jutro tu będzie.

– Nie bardzo ci wierzę, ale sprawdzić można.

– Jeśli chcesz, przekonam cię zaraz, że to prawda. Aby młody Binx wiedział z całą pewnością, w której stacji nas zastanie, pozostawiałem przed każdą stacją, którą odwiedzałem, pewien znak. Znak ten usuwałem opuszczając stację. Przed Arthemis znak ten pozostał.

– Jak wygląda i gdzie go umieściłeś?

– Około kilometra stąd, na prawym skraju drogi. Kawałek irchowej szmatki.

– Zaraz to sprawdzimy. A poza tym, aby nie dać twojemu majorowi upragnionego czasu, przylapiemy młodego Binxa w Thais, o ile, oczywiście, mówisz prawdę. Moi chłopcy będą tam za kilka godzin.

Do pokoju wszedł Heron i szepnął coś do ucha Aldezowi. Ten w pierwszej chwili żachnął się i kazał mu się wynosić, ale po kilku sekundach dotarło widać do jego świadomości

to, co usłyszał.

– Co mówisz? – warknął. – Jakie szczury? Tu, na Księżycu, szczury?

– Naprawdę, szefie! O, proszę!

Heron wyszedł na chwilę i wrócił niosąc za ogon spasionego rudego gryzonia.

– Przed chwilą go zatłukłem w magazynie przy skrzyniach z żarciem. Jak tak dalej pójdzie, to…

– Dobrze, załatw to jakoś. Zobacz, czy nie ma ich więcej. I powiedz chłopcom, że za chwilę wyjeżdżamy. Niech przygotują oba pojazdy, nasz i ten, którym on przyjechał.

Heron popatrzył ze zdziwieniem na szefa, ale o nic nie pytając wyszedł ze swoim szczurem.

5

– To będzie gdzieś tutaj – powiedział Jan. – Zatrzymaj pojazd.

Aldez zahamował, drugi pojazd zatrzymał się w odległości kilku metrów za nimi. Wysiedli i przeszli kilkanaście metrów wzdłuż kolein drogi.

– Jest – powiedział Aldez schylając się. – Więc jednak… Zaczynam ci wierzyć.

Dał znak bliźniakom, siedzącym w drugim pojeździe. Ruszyli, wymijając pojazd Jana, i pomknęli w kierunku, skąd on tu przybył.

Wracając w kierunku stacji Aldez przejawiał coraz lepszy humor, roztrząsając z ponurym blondynem, który im towarzyszył, szczegóły dalszego postępowania z Moltonem. Był pełen nadziei, że kiedy tylko stary zobaczy wnuka w ich rękach, od razu załamie się i zdradzi tajemnicę. Gdy weszli

ze śluzy do wnętrza stacji, już bez skafandrów, które zostały w pojeździe, Aldez przypomniał sobie o czymś.

– Heron! – zawołał wychylając się za załom korytarza. -Gdzie się podziewasz? Szczury cię zjadły?

Poniew ż nie było odpowiedzi, podszedł kilka kroków w kieruff u wiodących w dół schodów. W następnej chwili Jan i Dag, ten wysoki, ponury blondyn, usłyszeli krótki krzyk. Pobiegli obaj w tamtą stronę. U szczytu kręconych schodów stał Aldez z dłonią przy oczach, wpatrzony w jeden punkt, gdzieś na dole.

– Mówiłem mu… Mówiłem, żeby nie nosił tego ołowiu… Wiedziałem, że będzie z tego jakieś nieszczęście… – powtarzał zduszonym szeptem.

Na dolnych stopniach schodów, głową w dół, leżało ciało Herona. Wokół głowy czerwieniała plama krwi.

– Spadł… Przez te cholerne buty. Pewnie gonił szczura – powiedział cicho Dag i zszedł na dół. Pochylił się nad leżącym, obrócił jego twarz ku górze. – Nie żyje. O, a tutaj leży jego rurka. Pewnie gonił szczura i potknął się na schodach.



– Zabierz go stąd, zrób z nim coś… – wymamrotał Aldez schodząc w dół. Jan zszedł za nimi. Aldez otworzył drzwi magazynu, zapalił światło. W magazynie panował nieopisany bałagan. Skrzynki po konserwach, puszki, paki, metalowe części różnych urządzeń – wszystko przemieszane, porozrzucane, zalegało podłogę. W kącie Jan dostrzegł leżące swoje dwa roboty. W głębi były drzwi, prowadzące, jak się Janowi wydawało, do pokoju, w którym go uwięziono. Zauważył, że były zaryglowane od strony.magazynu. Zbliżył się nieznacznie, ale nie znalazł stosownego momentu, by je spróbować otworzyć z zamka.

– Co za bałagan – burczał Aldez. – Jak można dopuścić do czegoś podobnego! Niczego nie będzie można tu znaleźć… Dag! Zrobisz tu natychmiast trochę porządku!

Był wyraźnie wytrącony z równowagi wypadkiem Herona. Nie zważając na protesty Daga, któremu nie uśmiechała się robota przy porządkowaniu magazynu, wręczył mu pistolet i polecił odprowadzić Jana do jego pokoju, a następnie zająć się magazynem. Dag z ociąganiem wziął broń i gdy Aldez wyszedł, oświadczając, że idzie odpocząć, splunął ze złością i pchnął Jana lufą.

– Nerwowy się zrobił – mruknął, gdy znaleźli się w pokoju. Wyraźnie nie mając ochoty na sprzątanie, przysiadł naprzeciw Jana na krześle. – Wpakował nas w kabałę, a teraz sam nie wie, co z tego wyjdzie. Tak ładnie się mówiło: wycelujemy parę pocisków w ten zgniły arbuz -i cały świat zatańczy, jak mu zagramy… A teraz liczy się, ile to lat można dostać za uprowadzenie rakiety…

– Za samo uprowadzenie niewiele… – powiedział Jan.

– Na szczęście. Aldez ma jeszcze ważną licencję pilota kosmicznego. Wyleli go z tej pracy, ale licencji nie zabrali, nie było podstaw. Dzięki temu nie będzie można nas oskarżyć o narażenie pasażerów na niebezpieczeństwo. Wszystkie manewry zostały wykonane fachowo. Tylko ten cholerny staruch zaciął się i ani rusz… Ja bym z nim porozmawiał! Ale Pedro nie da go ruszyć, boi się, że można by go uszkodzić i wtedy już nic się nie da zrobić!

Dag westchnął z rezygnacją i ruszył do magazynu, zamykając stara

,,Smutny koniec zdobywców" – pomyślał Jan i uśmiechnął się do siebie.

Z półsnu wytrącił go jakiś gwałtowny krzyk. Zorientował się, że to z magazynu.Szarpnął jedne i drugie drzwi, ale byty zamknięte. Po upływie kilkudziesięciu sekund otworzyły się gwałtownie drzwi od strony korytarza.

– Kto krzyczał? – Aldez patrzył na Jana rozszerzonymi oczami. Zupełnie już nie panował pad sobą.

– Chyba Dag, jest tam – Jan wskazał w stronę sąsiedniego pomieszczenia.

Aldez pobiegł dalej korytarzem, nie zamykając pokoju Jana. Korzystając z tego, Jan poszedł za nim.

Gdy stanął w drzwiach magazynu Aldez klęczał na podłodze pod ścianą. Obok leżał Dag. Na jego piersiach spoczywała niewielka skrzynka. Jan poznał ją od razu. Wewnątrz musiał znajdować się uranowy pojemnik do przewozu źródeł radioaktywnych. Skrzynka, mimo małych wymiarów, zawierała dwieście kilogramów metalu, a więc ważyła tu więcej niż masa trzydziestu kilogramów na Ziemi. Twarz Daga zalana była krwią.

– To uran – powiedział Jan. – Dag przeliczył się z siłami. Chciał to widocznie zdjąć z regału i…

– Co ty mi tu głupstwa opowiadasz! – warknął Aldez wściekle. – To musiałoby spadać sześć razy wolniej niż na Ziemi! Zdążyłby uskoczyć! Do diabla! Kto tu jest oprócz nas?!

– Tylko my i Molton.

– Molton! – Aldez obmacał kieszenie Daga, wydobył pistolet i nie oglądając się wybiegł. Jan usłyszał, jak biegnie po schodach, otwiera drzwi śluzy, potem zamyka je z trzaskiem. Znów przeniknął obok otwartych drzwi magazynu w stronę celi Moltona.

Jan ruszył w tym kierunku. W otwartych drzwiach stał Aldez, patrząc na zwiniętą pod pledem postać. Po chwili, uspokojony jakby, podszedł do leżącego, pochylił się nad nim i nagle, odrzucony silnym kopnięciem, znalazł się znów przy drzwiach. Chwycił równowagę, wycelował z pistoletu we wstającego z barłogu wysokiego młodego mężczyznę, który szedł z wyciągniętą do przodu lufą miotacza gazu usypiającego. Pistolet Aldeza nie wypalił. Jan cofnął się odruchowo. Usłyszał syk strumienia gazu.

Tknięty nagłym olśnieniem pobiegł w stronę otwartego magazynu. Rozrzucając stare opakowania w kącie dogrzebał się jednego ze swych robotów. Drugiego nie było. A właściwie – była tylko zewnętrzna powłoka, jakby maskaradowy kostium, oraz plecak, w którym roboty noszą swe baterie zasilające. Zamiast baterii plecak zawierał butle z powietrzem.

– Witam cię! – powiedział ktoś od progu. Jan odwrócił się.

– Binx?

– Zgadłeś. Twój robot naprawczy, do usług! – roześmiał się tamten. -Pomóż mi zabrać tego… nieboszczyka. Trzeba zamknąć go z Aldezem, bo jeszcze nam ucieknie.

– Jak to? Więc…

– Żyje, żyje. To farba, nie krew.

– A Heron?

– Niestety… Widocznie był chory na serce. Kiedy mnie zobaczył, spadł biedak ze schodów. Musiałem mu potem rozbić głowę, żeby upozorować wypadek, ale on już i tak nie żył. To było dość przykre, ale musiałem.

Jan wszystko już prawie rozumiał, ale wciąż wydawało mu się, że coś tu jeszcze pozostało do wyjaśnienia. Wreszcie przypomniał sobie.

– Słuchaj, Binx! A ten szczur? Skąd tu wziął się ten szczur?

– To rzeczywiście byłoby dziwne i zagadkowe, gdyby nie fakt, że… to ja miałem go ze sobą i wypuściłem z pudełka. Widzisz, świadomość obecności szczurów usypia czujność, znieczula ucho na podejrzane szelesty. A poza tym musiałem przecież coś jeść. Ubytki żywności w magazynie też najłatwiej zwalić na szczury…