Страница 14 из 39
Na progu komory stał Dawe. Pozostali, stojąc lub siedząc w jej wnętrzu, dyszeli jeszcze ciężko po gwałtownym wysiłku. Patrzyli na niego poprzez szkło hełmów.
– Połączyłem się. Już wyruszają. Przyjadą tutaj drugim moverem…
Przerwał na chwilę, jakby nie chciał płoszyć ogników nadziei, które zapłonęły w skierowanych na niego spojrzeniach. Przymknął oczy i powiedział jednym tchem:
– Nie nastąpi to jednak wcześniej niż za cztery godziny. Zrozumieli wszyscy. Każdy z nich miał przecież na ustach to nie zadane pytanie: "kiedy?", i to tylko lek przed prawdą kazał im milczeć.
– To znaczy… – powiedział po chwili Lukas.
– Nie starczy! – przerwał mu gwałtownie Eber, cofając się pod ścianę komory i kurczowo obejmując zawieszony na piersi zbiornik ciekłego powietrza.
– Spokojnie! – powiedział Dawe ostro. – Niech każdy sprawdzi, ile ma…
– Na dwie godziny… – powiedział cicho Leman, unosząc głowę znad wskaźnika.
– Prawie na trzy – mruknął Eber.
– Dwie i pół – powiedział Lukas obojętnie, nie otwierając oczu. Dawe przeniósł wzrok na czwartego, lecz Seuga milczał, skulony w odległym kącie komory.
– Seuga! – wrzasnął Dawe. – Mówi się do ciebie! Zgięty kark Seugi wyprostował się powoli, a przez szkło hełmu błysnęły złowrogie rozszerzone oczy.
– Nie dam! – wychrypiał nie swoim głosem. – Nic was nie obchodzi, ile mam…
Dawe postąpił dwa kroki w jego stronę, lecz Seuga wyszarpnął pistolet i skierował na dowódcę.
– A więc bant? – powiedział Dawe spokojnym głosem, choć twarz nabiegła mu krwią. – Dobrze. Ja mam na trzy godziny.
– Nie zdążą… – westchnął Leman. – Ja umrę pierwszy, potem Lukas, Eber i ty, Dawe. Tamta świnia dożyje – wskazał głową w kąt, na Seugę. – Świnia zawsze się wywinie. To się nazywa: "mieć szczęście"… Wiem, że ma co najmniej na cztery.
– Nieprawda! – Seuga zaprotestował ostro, gwałtownie. – Nie na całe cztery… Zresztą, oni mogą się opóźnić.
– Dość! – uciął Dawe. – Przypominam, że zapas każdego obliczony jest na stan pasywny organizmu. Wszelki ruch, a nawet emocje psychiczne, poważnie skracają…
– … nasze życie! – dokończył Lukas cierpko. – Myślę jednak, że to nie ma znaczenia. I tak żaden z nas nie doczeka pomocy. Można właściwie zasygnalizować im, że nie muszą się śpieszyć.
– Nie! – warknął Seuga, podrywając się na nogi. – Nie zrobisz tego!
Lukas popatrzył bezmyślnie na wylot skierowanej w jego stronę broni, potem na wykrzywioną dziko twarz Seugi.
– Na twoją usilną prośbę… – wycedził – nie zrobię tego. Nie musisz mnie jednak straszyć bronią. Ja przecież i tak umrę, a ty przeżyjesz i wrócisz do bazy. Jako morderca nie będziesz tam mile widziany…
Seuga opadł na swoje miejsce. Leman, jakby chcąc się ostatecznie przekonać, ile godzin życia pozostało mu jeszcze, spojrzał na wskaźnik i powiedział głośno:
– Właściwie mogę wam od razu oddać moją butlę… Dwie godziny to dla mnie żadna różnica, a wam… może starczy, aby przetrzymać…
Seuga spojrzał bystro w jego stronę. Leman położył dłoń na zaworze.
– Daj! – wysyczał Seuga wyciągając dłoń.
– Ty masz dosyć. Masz i tak najwięcej.
– Im nie pomoże, a ja…
Dawe ujął przegub Lemana i zdjął jego dłoń z zaworu.
– Nie trzeba – powiedział. – Będziesz oddychał, dopóki ci starczy. Potem dam ci połowę mojego zapasu.
– Dlaczego?! – ryknął Seuga. – To jego sprawa! Po co ma zużyć powietrze skoro i tak umrze. Mnie potrzeba jeszcze tylko pół godziny, rozumiesz? Chcesz, abym umarł? Ty… ty morderco… Pozwól mu oddać butlę. Podzielimy się sprawiedliwie, na czterech… No, powiedzcie! – spojrzał w kierunku pozostałych, rozpaczliwie szukając poparcia.
Lukas siedział z oczami wbitymi w ziemie. Eber uśmiechnął się szyderczo.
– Sprawiedliwie, mówisz… – mruknął przymykając oczy. – Bo tobie tyle wystarczy. Tobie brakuje na pół godziny, by potem żyć. Dla nas jednak te pół godziny oznacza tylko późniejszą śmierć. Piękny przykład przechodzenia ilości w jakość.
– Nie będzie żadnych takich rzeczy! – powiedział Dawe ostro. – Słyszysz, Leman? Nic nikomu nie oddasz. Co najwyżej… ja oddam połowę mojego zapasu, gdy twój się skończy. To, co każdy z nas ma w butli, nie jest jego prywatną własnością. Powi
– Bzdura! – warknął Seuga z kąta. – Wszystko razem nawet dla czterech nie starczy. Mamy zapas na czternaście i pół godziny…
– Czternaście i pół godziny do podziału między pięciu… – powiedział melancholijnie Lukas. – Po niecałe trzy godziny na łebka.
– Powiedziałem, że nawet na czterech za mało, by doczekać pomocy! – krzyczał Seuga. – Wyzdychamy wszyscy, razem albo po kolei!
– Więc wyzdychamy… – zgodził się Leman.
– Nie każdemu jest tak wszystko jedno jak tobie! – Seuga poderwał się gwałtownie z podłogi. – Trzech mogłoby tym oddychać przez niespełna pięć godzin. Gdyby pozostali dwaj oddali swoje butle natychmiast.
Lukas wyprostował się i oparty plecami o stalową przegrodę komory, wlepił spojrzenie w miotającego się Seugę.
– Chcesz powiedzieć, że dwóch z nas już w tej chwili niepotrzebnie marnuje powietrze… Dwóch, to znaczy ja i Leman, tak?
– A może wylosujemy tych dwóch? – rzucił Eber, obserwując bacznie twarz Seugi, który na te słowa zareagował nagłym skurczeniem dłoni na butli. – Tak będzie jeszcze sprawiedliwiej, nie sądzisz?
– Nie… – burknął Seuga. – Co mam, to moje.
– A wiesz, dlaczego masz najwięcej z nas? – ciągnął Eber, podchodząc do Seugi i odpychając w bok lufę jego pistoletu. – Bo kiedy my torowaliśmy dostęp do radiostacji, zużywając nadmierne ilości powietrza, ty leżałeś sobie na wznak i oddychałeś równiutko, oszczędnie… Z tą twoją przytłuczoną nogą, to też, zdaje się, niezupełnie prawda.
– Odejdź… – Seuga wpił lufę w brzuch Ebera. Dłoń trzęsła mu się lekko. – Odsuń się, bo…
– Zostaw go Eber – powiedział Dawe półgłosem. – Kłócąc się skracamy sobie życie. Usiądźcie spokojnie i wyregulujcie zawory na minimalny wypływ.
Pokładli się pod ścianami, od czasu do czasu tylko rzucając bystre spojrzenia na Seugę, który czuwał w napięciu, nie wypuszczając broni z ręki.
– Mam tu kilka ampułek dezaktynu – ciągnął Dawe, sięgając do kieszeni skafandra. – Gdyby udało się zrobić zastrzyki, moglibyśmy jakoś wytrzymać cztery godziny. We śnie zużywa się znacznie mniej powietrza. Obawiam się tylko, że… nie potrafimy tego wstrzyknąć. Nie można roz-hermetyzować skafandrów, to oznaczałoby śmierć w ciągu kilku minut. Co o tym sądzisz, Leman?
– To samo, co ty… – mruknął niechętnie zapytany. – Przestań wyszukiwać nowych nadziei. Sam wiesz, że nic się nie da zrobić…
– Może… śluza? – zaczął Eber. – Może uda się uszczelnić komorę śluzy i wypełnić ją częścią powietrza z którejś butli… No, powiedzmy, z każdej po trochu… I tam zrobimy zastrzyki?
– Nie ma jak wyprzeć atmosfery ze śluzy – przypomniał Dawe. – Pompy nie działają. Poza tym nie wiem, czy wystarczyłoby powietrza na jej napełnienie.
Opadli znów bezsilnie na podłogę, oddychając powoli, jakby z rozmys-łem wciągając w płuca każdy haust ce
– Zresztą – powiedział Eber po chwili – ten bydlak pozarzynałby nas we śnie i zabrał nasze butle… A swoją drogą ciekaw jestem, ile on ma naprawdę…
Seuga nie zareagował tym razem, rzucił tylko nienawistne spojrzenie w stronę Ebra i przewrócił się na wznak patrząc w sufit.
– Pójdę jeszcze raz – powiedział Dawe wstając.
– Dokąd? Do radiostacji? – zainteresował się Lukas. – Przedstaw im nasze położenie, niech przynajmniej wiedzą…
Lufa pistoletu Seugi powędrowała nieznacznie w stronę Dawego. _ Nie – powiedział Dawe. – Idę na zewnątrz, może jednak…
– Nie oszukuj się, do magazynu tamtędy nie dotrzesz. – Lukas oparł głowę na zgiętym łokciu, twarzą zwrócony ku podłodze. – Zostań.
– Po co masz tracić powietrze w ruchu? – zatroszczył się niespodziewanie Seuga. – Siedź, Dawe, i nie ruszaj się. Spojrzeli na niego ze zdziwieniem.
– Zostań! – powiedział głośniej, gdy Dawe znikał w otworze włazu.
Dowódca ogarnął wzrokiem mętniejący krajobraz. Niskie chmury przesłaniały słońce. Łagodne obrzeża krateru srebrzyły się żyłkami wilgoci, spływającej po zboczu. Odwrócił się i spojrzał na żleb, którym sześć godzin temu zeszła owa nieszczęsna lawina.
Wrak movera sterczał tak samo, jak ujrzeli go, gdy ogłuszeni i przerażeni wybiegli z przedsionka stacji. To był po prostu cud, że nie zdążyli jeszcze dotrzeć do jej wnętrza… Rzeka poszarpanych głazów, która runęła na strop i przerywając go wdarła się do komór składowych, zasypała doszczętnie wszystko. Wybuch w magazynie chemicznym dokonał reszty i tylko komora wejściowa – jakby na urągowisko – pozostała nietknięta… Mover dostał tylko jednym odłamem, ale tak nieszczęśliwie, że zbiorniki ciekłego tlenu pękły natychmiast i zalały wszystko spienionym, lodowatym wrzątkiem. Patrząc na to myśleli tylko o jednym: co z radiostacją? Niezachwiana wiara w to, że wystarczy wezwać pomocy, by ją otrzymać, kazała im własnymi rękami rozgrzebywać pogięte płyty i osłony… Radiostacja dała się uruchomić…
Dawe przypominał sobie to wszystko, jakby od tego czasu minęła nieskończoność. Spojrzał na zegarek, potem na wskaźnik powietrza. Odczytał z nich – jak wyrok śmierci – że pozostały jeszcze trzy godziny do przybycia pomocy. Dla niego jednak zostało zaledwie dwie i pół… Pomyślał o i