Страница 42 из 45
Rozejrzała się wokół siebie. Anita siedziała w fotelu, jakby ją gryzł w odwłok, z napięciem wpatrywała się w nas wszystkich kolejno. Doświadczenie podsunęło mi jedyną właściwą drogę, dedukcja!
– Przypomnijcie sobie wszyscy, co ona robiła, bo sama z pewnością nie pamięta. Kto schował worek pod kanapę?
– Ja – przyznała się Marzena. – Ale pudełka nie ruszałam.
– Kto zgarnął te wszystkie śmieci do pudełka?
Alicja prychnęła gniewnie.
– Przecież mówię, że ja. I mówię, że miałam je w ręku!
– Telefon nie dzwonił? – spytała niespokojnie Anita.
– Nie, telefon nie…
Paweł schylił się, pomacał półeczkę pod stołem i pokręcił głową. Zaczęliśmy myśleć na głos. Beata z Marzeną nakryły stół, Paweł wysunął deskę, razem z Alicją wyjmowałam produkty spożywcze z lodówki, Alicja podgrzewała mięso w mikropiecu, Marzena zabrała nam spod ręki pomidory i paprykę, pokroiła je na stole, na kuche
Tknęło mnie, udałam się do kuchni i zajrzałam do zamrażalnika. Oczywiście, na resztkach ryby leżało pudełko po czekoladkach.
– No, nie przepadłoby na zawsze, bo jednak koty jedzą codzie
– I, chwalić Boga, mróz temu nie szkodzi.
– Mogę…? – spytała Anita chciwie i zachła
Przez długą chwilę w milczeniu wydłubywała i oglądała artystyczną faunę. Potem obejrzała drewienka, śrubki, spinacze i guziki. Złapała dech.
– Nie będę się nawet siliła ukrywać zazdrości – powiedziała i zmarszczyła brwi. – Ale, Alicja, mnie to wygląda na zabawkę dla dziecka. Popatrzcie, z tych drewienek można poukładać zwierzątka. No, trochę są zepsute i połamane, ale do tego służyły. Takie to robi wrażenie, jakby ktoś dał dziecku do zabawy wszystko jak leci, drewniane i złote, śmietnik…
– Jakiś debil? – zainteresował się Paweł.
– Nie uwierzył w złoto – zgadła Marzena. – I dziecko to zgubiło w pociągu!
– Może jednak posegregować przedmioty, co? – zaproponowałam nieco zgryźliwie. – Oddzielnie spinacze, oddzielnie Benvenuto… Alicja, zdaje się, że masz w domu kilka pudełek?
Wydobyliśmy wreszcie całą kolekcję ze śmieci, nie zamierzając już mieszać dzieł sztuki z połamanymi zabaweczkami. Anita miała rację, szczątki zabawek, ale przecież pierwotnie złoto zabezpieczone było watą! Jak to, wobec tego, rozumieć…?
– Dobrze, powiem wam resztę – zdecydowała się nagle Anita. – Nie znam losów rękodzieła artystycznego w ciągu wieków, zgaduję tylko, co było ostatnio. Ściśle biorąc, trochę zgaduję, a trochę wiem, ale nie będę rozgraniczać. Ujawniła się ta rzecz po śmierci jednej facetki… jak ta okropna wojna jednak się za ludźmi wlecze…
– Która wojna? – spytała podejrzliwie Alicja.
– Druga światowa. Skrócę trochę. Mamusia facetki była kapo w obozie, trzasnęli ją, ale córka została. Dziewczynki nikt się nie czepiał, co mamusia z obozu przywiozła czy przysłała, to jej zostało i miała z czego żyć. Nie chwaliła się pochodzeniem mienia. Umarła, krewni rzucili się na spadek, zresztą nie wiem, powinowaci może, przyjaciele… Własnych dzieci nie miała. Ktoś to ukradł.
– Kto?
– Diabli wiedzą. Podejrzenia padły na gastarbajterów, odnawiających dom. Z powinowatych jakaś jedna sztuka wiedziała, że ona coś takiego ma, i podniosła krzyk, ale gastarbajterów już nie było. Prasa pisała niewiele, telewizja trochę pyskowała, wystrzegać się nielegalnych imigrantów i tak dalej. Powinowata sztuka zamknęła gębę, bo przedmiot z niewłaściwego źródła, w dodatku nie umiała ściśle określić, co to takiego było…
– I gdzie się to działo?
– Blisko. Północne Niemcy. Złodziej bez trudu mógł przyjechać do Danii, bał się zapewne, może miał rodzinę przy boku, ukrył łup w zabawkach dziecka. Teraz mi to przyszło do głowy… Tak, jak przy różnych okazjach chowało się trefne rzeczy w becikach i wózeczkach dzieci
Paweł pozastanawiał się chwilę, przysunął do siebie kartkę i wykreślił kolejne dwa pytania.
– Przemawia to do mnie – orzekł stanowczo. – Już nam tylko trzy zostały.
Anita odebrała mu spis.
– Nie umiem na pamięć – usprawiedliwiła się. – Pokażcie… Zaraz. Czy ja nie zasługuję na coś, jak by tu powiedzieć, ekstraordynaryjnego? Alicja…? Zwracam wam uwagę, że cały czas mówię prawdę, co jest trochę uciążliwe dla mojej duszy. Czy nie powi
– Na początku usiłowałaś łgać, że nie wiesz o Arce Noego – wytknęła bezlitośnie Alicja. – Co wolisz, koniak czy whisky?
– Sama nie wiem, ale może koniak. Wolniej się popija. Nie chce mi się wracać do domu pociągiem. I zdaje się, że stoi tu, pod ręką…
– Cholera – mruknęłam. Podniosłam się również i poszłam do swojego pokoju.
Przywiozłam ze sobą słone paluszki z Kruczej i kompletnie o nich zapomniałam, nie zdążywszy się, jak zwykle, całkowicie rozpakować. Do uczczenia Anity nadawały się doskonale, znalazłam je na dnie torby i z triumfem zaniosłam do salonu. Po drodze zapaliłam światło na tarasiku.
Alicja rozdała wszystkim kieliszki, koty na nowo porozkładały się po rozmaitych meblach. Anita w skupieniu studiowała ostatnie pytania.
– Co do hobby Ernesta, żywię zaledwie podejrzenia – zakomunikowała. – W kwestii Bursztynowej Komnaty nie słyszałam od niego ani jednego słowa, natomiast zaginione skarby owszem, interesowały go. W zasadzie tylko teoretycznie, ale gdyby coś konkretnego zamajaczyło na horyzoncie, nie sądzę, żeby wykręcił się tyłem. Raczej przeciwnie. Nie jest to jednakże mania chorobliwa, tak mi się przynajmniej wydaje. W każdym razie wywęszyłam, że czegoś szuka i ma to związek z Alicją, z artykułu wywnioskowałam, że któregoś z tych skarbów, ale co dokładnie wiedział na ten temat, nie miałam i nie mam pojęcia. Wypytywał mnie o Pamelę…
– W jakim sensie i skąd mu się w ogóle wzięła?
– Chyba słyszał o niej. Może od mamusi…? O rany, jakie to dobre, skąd to pochodzi?
Pytanie, rzecz jasna, dotyczyło słonych paluszków. Przyznałam się, że przywiozłam je z Warszawy, Anita zainteresowała się źródłem, znalazłam notes i dałam jej telefon sklepu. Pouczyłam, że owszem, warto wcześniej zadzwonić i zamówić, bo ostro idą. Alicję zniecierpliwiły te interesy spożywcze, ważne były dla niej wyłącznie trzy produkty, śledzie, kiszone ogórki i bigos, reszta nie miała znaczenia, zażądała teraz dalszego ciągu zeznań.
– I po cholerę mu była ta Pamela? Zakochał się w niej?
– Nie, raczej nie. On szukał osób, bliskich Alicji…
– I to miała być Pamela…! Świetnie trafił!
– Nie chodziło o przyjaźń od serca. Osoby, które u ciebie bywały. Znały dom. Cały czas to samo, skarb i Alicja, tajemniczy związek…
– Teraz już mało ważne – stwierdził Paweł i wykreślił hobby Blekota. – Jedź dalej.
– Pasożyt… – kontynuowała Anita. – Rozumiem, że to Anatol? Nie wiem, kto go spychał, myślałam, że właśnie wy wiecie. A co ja w tym robię…? Intryguję, nie? Ponadto wysłuchuję zwierzeń, czynię spostrzeżenia, zbieram materiał do felietonu i z wielkim zaciekawieniem oglądam wyniki cudzych starań. Usiłuję być użyteczna, bo, jak widać, sedno rzeczy Alicja trzyma w ręku. A propos, niech wam nie chodzi po głowie mienie poniemieckie, poprzedni właściciel też nie kupił tego legalnie, diabli wiedzą w ogóle ile razy i komu to było kradzione, poczynając od Franciszka I. Ja ten artykuł przeczytałam porządnie… Jeśli jest to obiekt muzealny, należy do Francji, ale nie wydaje mi się, żeby Alicja musiała natychmiast lecieć z prezentem do Luwru, właściwie powi
– Zastanowię się – mruknęła Alicja.
Beata ukończyła wreszcie ustawianie na środku stołu całej kolekcji według wielkości zwierzątek.
Zważywszy pewną nieprawidłowość rozmiarów, miała z tym kłopoty, słonie wprawdzie były największe, a jeże mniejsze od lisów, ale dysonans wprowadzały pająki, myszy, karaluchy oraz coś, co po długich debatach uznaliśmy za kornika. I pozostaliśmy już przy tym korniku, mimo iż Alicja przyniosła encyklopedię zoologiczną i słownik łaciński, bo encyklopedia była po szwedzku.
Z szacunkiem podziwialiśmy renesansowe arcydzieło, kiedy nagle znów odezwały się koty. Miałam już pewność, że są to kocury bardzo dorosłe, co najmniej pięcioletnie, bo kotka wykazywałaby taką bojowość wyłącznie w obronie kociąt. Tłumaczyło to zresztą brak przychówku. Od dawna wiedziałam, że kocury potrafią warczeć prawie jak psy, od nich się zapewne nauczyły, wiedzę okupiłam zaledwie jednym podrapaniem palca, ale dźwięk znałam doskonale. Ponownie wykryły jakiegoś wroga.
Skoczył jeden, dwa nastroszyły się tylko z tym warkotem i wściekłym sykiem, ale okazało się to postrachem dostatecznym. W wejściu stał Marianek, no nie, nie całkiem stał, tyłkiem usiłował wtulić się w zwał kwiatów na oknie po drugiej stronie drzwi, ramieniem osłaniał twarz, z dłoni mu coś wyleciało, drogę odwrotu odcinał mu kot, ten, który skoczył. Chrypiał, Marianek, nie kot, wyraźnie usiłując stłumić wrzask.
Mógł sobie tłumić, nie miało to znaczenia. Wpatrzyli się w niego wszyscy w kompletnym zaskoczeniu i nikt z nas nawet nie drgnął. Marianek chrypiał, koty syczały, wyglądało na to, że sytuacja nie ulegnie zmianie do sądnego dnia.
– Kici, kici – wyrwało mi się zachęcająco i życzliwie.
Marianek jednakże w panice pchał się tyłkiem coraz bardziej na parapet z kwieciem. Donica z ogromnym bluszczem drgnęła i to uruchomiło Alicję.
Zrywając się, przewróciła krzesło. Z dużym refleksem podtrzymała donicę, odepchnęła Marianka od okna, podniosła to coś z podłogi i utorowała drogę kotom. Wyprysnęły na dwór, bardzo niezadowolone z wieczoru.
– Czy siostra nie wpuściła cię do domu? – spytała z kąśliwym współczuciem Marzena. – U Alicji ciągle nie ma miejsca.