Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 28 из 45

Pozastanawiałam się trochę.

– A w ogóle wiesz, gdzie to jest?

– Nie. Nie pamiętam. Dużo mam takich rzeczy, których za życia potomków w pierwszym pokoleniu nie powi

– Thorsten też…

– Thorsten by się skichał z radości, bo jest historykiem. Ale Małgorzata może nie. Owszem, przyznaję, utykałam to różnie i teraz nie pamiętam gdzie, ale możliwe, że i w kocich workach.

Zaczęłam się czuć skołowana.

– Czekajże, to co właściwie przewidywałaś? Że sobie umrzesz spokojnie, a Małga to ocali?!

– Małga pojęcia o tym nie ma, więc zwyczajnie wyrzuci…

– Ale to są historyczne dokumenty!

– No to co? Wyobrażam sobie, może głupio, że jeszcze tak zaraz nie umrę. A potem pies z kulawą nogą nie będzie grzebał w mojej makulaturze. I nie będzie ciągnął z niej zysków. Tak sobie życzyła moja teściowa i ja jej obiecałam. Więc co mam zrobić? Widzisz Anitę, jak nie ciągnie zysków?

Znów pozastanawiałam się przez długą chwilę. Alicja zabiła na sobie komara.

– W razie jakby co, okazałabyś się powinowatą królowej – westchnęłam smętnie. – Ale rozumiem, sama też wolałabym nie. W minionym ustroju owszem, ze względu na wizę, obecnie już nie ma potrzeby. I tak jednak… jeśli oni tego szukają… obojętne, kto jest sprężyną działania, Anita czy Blekot, trzeba to znaleźć i albo zabezpieczyć, albo zniszczyć. Z hukiem. Żeby się dowiedzieli, że już nie mają czego szukać. Osobiście wolałabym zabezpieczyć z racji stosunku do historii.

Alicja westchnęła i trzasnęła w trzy komary na sobie.

– Popatrz, co za cholera, gdyby jeden latał po całej Zelandii, przyleciałby do mnie… Co one we mnie widzą? Masz rację. Pomożesz mi? Rozróżnić, co współczesne, a co starsze, chyba potrafisz?

– Szczególnie ręcznie pisane.

– Te najważniejsze były ręcznie. Dla niepoznaki owinięte w gazetę… Chociaż nie, nie jestem pewna, bo wiem, że miałam myśl, żeby włożyć w okładki po książce, ale nie pamiętam, czy to zrobiłam. No trudno, skoro muszę przeszukać dom…

– Inaczej przeszuka Blekot z przyległościami.

– Niech to szlag trafi. No dobrze, zaczynamy jutro…

Nie umiałam sobie nawet wyobrazić tego zaczynania. Milczałam przez chwilę, wpatrzona w ciemny ogród, i usiłowałam się zastanowić.

– Czekaj, a skąd ci akurat dzisiaj Anita przyszła do głowy?

– Nie musiała przychodzić, cały czas siedzi. A dzisiaj…? To podobno ja źle widzę, nie ty. Nie patrzyłaś na nią, jak Marianek przylazł i zaczął ględzić te swoje głupoty?

Natychmiast przypomniałam sobie roziskrzony wzrok Anity, romans Włoszki z mężem Pameli wręcz ją zafascynował. Później również…

– A ta Włoszka rzeczywiście istnieje? – spytałam podejrzliwie.

– I rzeczywiście ją widziałam – westchnęła Alicja. – Kurwa… Nie, nie ona, mam na myśli komary. No owszem, atrakcyjna, szczególnie dla Duńczyka.

– Zatem zbrodnia z namiętności nie jest wykluczona…

– Puknij się, dobrze? W ten głupi łeb. To nie Jens jest taki piękny, tylko Włoszka. Gdyby on zabił Pamelę… Popatrz, a Mariankowi to jakoś w głowie nie zaświtało!

Przypomniałam jej, że Włosi mają więcej temperamentu. I tak zresztą padnie pewnie na Jensa, bo z reguły w takich wypadkach mąż staje się pierwszym podejrzanym. Zaproponowałam, żeby oddała się jutro lekturze prasy, Anita musiała już chyba coś puścić, i ewentualnie obejrzała wiadomości, o ile mają tu jakiś program z sensacjami. Właściwie ta Pamela nie bardzo mieściła mi się w głowie, mało się z nią stykałam bezpośrednio, miałam do niej stosunek dość życzliwej obojętności, podszyty ostrożnością, przez tę straszną jędzę, mamusię. Ale jednak głupio… Wolałabym, żeby żyła, nawet gdyby miała nam codzie

Zrozumiałam w każdym razie zakamieniałą niechęć Alicji do poszukiwań.

– Czekaj, jeszcze jedno – powstrzymałam ją, kiedy ruszyła już w kierunku domu, zirytowana komarami. – Skoro papiery, to chyba trzeba szukać inaczej…?

– Jak inaczej? Nie oczami, tylko węchem?

– Głupia jesteś. W i

Alicja wsparła się tyłkiem o stół ogrodowy i popatrzyła na mnie dziwnie, co było widoczne, bo padało na nią światło z okien i z lampy nad drzwiami.

– Słuchaj, ja to chowałam ostatni raz siedemnaście lat temu. Pamiętam, że rozważałam, jak postąpić, zrobić jeden pakunek czy podzielić na części, próbowałam i tak, i tak, w końcu nie jestem pewna, ale zdaje się, że zrobiłam jeden. I zwracam ci uwagę, że to nie były plansze ani obrazy, ani średniowieczne pergaminy, tylko zwyczajny papier. Umiesz sobie wyobrazić list? Albo metrykę? Albo świadectwo ślubu…?





– Świadectwo ślubu dają czasem w ozdobnej postaci. Sztywnej.

– Nawet w sztywnej nie ma rozmiarów stołowego blatu. Jeśli to zbierzesz do kupy i wyrównasz, może mieć format normalnej, dużej i grubej książki…

– Ejże, zaraz, zaraz! Marianek wstawiał bajer o dużej i grubej książce!

– Toteż właśnie. I trzeba było patrzeć, jak Anita na niego patrzyła. Ale mogło się zmieścić w pudełku… Cholera, nie pamiętam, na co się zdecydowałam, na pudełko, na gazetę czy na sztywne okładki. A takie coś, nie wiem, czy zauważyłaś, świetnie pasuje do kociego worka, równie dobrze, jak do ustawienia na półce…

– I do wetknięcia pomiędzy stare książki telefoniczne, pudełka z butami, proszki do prania, one też w pudełkach, foldery, prospekty i zdjęcia…

– I wszystko i

– Posprzątali czy nie, wracamy. Ale drzwi do atelier jednak bym zamknęła.

– To zamknij. Idź tędy, dołem, przynajmniej połowę drogi będziesz miała łatwiejszą.

Potykając się w ciemnościach, przelazłam dookoła klombu, zamknęłam atelier od wewnątrz i przedarłam się po schodkach na górę, błogosławiąc Thorkilda za rozmieszczenie wyłączników światła we wszystkich możliwych punktach domu. Mogłam zapalić na dole i zgasić na górze, a po ciemku pewnie bym się tam zabiła. Odniosłam wrażenie, że jakimś tajemniczym sposobem udało nam się zrobić większy bałagan niż był wcześniej.

Beata i Paweł zajęci już byli bardziej sobą niż sprzątaniem. Koty pogodziły się z posiłkiem na tarasie, zrozumiawszy same z siebie, że ilość nóg w kuchni bez wątpienia odebrałaby im apetyt. Najedzone i zadowolone z życia porozmieszczały się gdzieś na wyżynach.

– Co mnie dziwi – powiedziałam w zadumie, ponieważ ktoś akurat poszedł do łazienki – to to, że one przywykły do tych ryków i wcale nie reagują…

Marzenie udało się wziąć dodatkowy wolny dzień, przyjechała o świcie i zagnała wszystkich do roboty. Na pierwszy ogień przeznaczyła drugi pokój gości

Marzena jednakże była twarda. Ustawiła wszystkich rządkiem w korytarzyku i zarządziła sztafetę.

– Nie musimy wyciągać wszystkiego – powiedziała przy tym pocieszająco. – Tylko tyle, ile trzeba, żeby tam dojść i odsłonić worki. No i wywlec je gdzieś, do salonu albo na taras.

– Alicja, jesteś pewna, że tu leżą wyłącznie te dwa, a nie więcej? – spytał delikatnie Paweł.

– Niczego nie jestem pewna, ale przeważnie je bebeszyłam, więc dużego plonu się nie spodziewaj.

– Nie, nie, mnie nie zależy. Pytam na wszelki wypadek…

Gdzieś koło czwartej łóżko Beaty było już dokładnie zawalone górą makulatury, w korytarzyku brakowało miejsca na postawienie nogi, żelazny stojak i drabina przyozdobiły salon, ale Paweł zdołał się przepchnąć do okna i uchwycić worki. Wyszarpnął je po jednym, podał Marzenie i zaczął na ich miejscu układać pudła. Alicja trwała nad nim niczym krwiożercza harpia, pilnując właściwego rozmieszczania makulatury z łóżka.

Po czym okazało się, że stojaka i drabiny nie ma już gdzie postawić.

– No i to właśnie tak wygląda – wytknęła Alicja z satysfakcją. – Poszukać, poszukać, łatwo gadać. A potem nic się nigdzie nie mieści. Strasznie dawno nie piłam kawy.

– Teraz już możesz się napić – pozwoliła jej Marzena. – Słuchaj, drabinę da się chyba upchnąć w składziku…

– Za wysoka, nie wchodzi. Już sprawdzałam.

– No to trudno, do atelier. Ale ten stojak może przecież zostać na dworze. Jest żelazny.

– Zardzewieje.

– A do czego ci on w ogóle?

– Do zawieszenia prześcieradła, gdybym chciała wyświetlać slajdy.

– O Boże… To nie wiem.

– Nikt nie wie…

– A worki? – spytał Paweł. – Obejrzysz je czy postawimy gdzieś, gdzie znów przepadną?

Worki okazały się zróżnicowane. Jeden był nienaruszony, drugi przegrzebany i wypełniony nową zawartością, odmie

Alicja zdecydowała się zajrzeć do znaleziska dopiero, kiedy przypomniałam jej, że lada chwila wpadnie Anita, a byłoby może lepiej nie wtajemniczać jej zbyt dokładnie w rezultaty naszych działań. Niech przeszuka te torobajdła wcześniej. Przyznała mi rację i przeniosła się z kawą na stół salonowy, gdzie było więcej miejsca.

Zostawiając niespodziankę na deser, zaczęła od worka poniekąd znajomego.

Znajdowała się w nim ogromna ilość fartuszków kuche