Страница 3 из 42
Chłopakowi chciałam wyrazić uznanie ze względów czysto moralnych, szlachetny rycerz, podstępnie zapędzony nie w żadne uczciwe szranki, tylko w krąg rozżartych, perfidnych wrogów, wyrwał się z kręgu mocą ducha. Lubiłam rozwiniętych umysłowo rycerzy, co wcale nie oznaczało, że miałabym zaraz takiemu rzucać się na szyję. Nic z tych rzeczy, żadnych szyj, ale kto mi uwierzy…?
Poza tym Grzegorz zajęty był właśnie własną ruiną życia, która w owym momencie wydawała się nieodwracalna, i nie dziewczyny były mu w głowie. Podziękowałby mi może z roztargnieniem albo zgoła poprosił, żebym poszła do diabła. I tyle: Nic by nie było.
Zetknęliśmy się ponownie, w sześć lat później. Uprawialiśmy podobne zawody, ujrzałam go nagle w moim miejscu pracy. Moja psychika i stosunek do świata uległy już dużej zmianie, ludzkie opinie zaczynały mnie obchodzić tyle, co psa piąta noga. Nie wytrzymałam, po kilku dniach znajomości powiedziałam mu o tamtej scenie.
– A to szkoda, że nie podeszłaś – odparł na to. – Cholernie by mi się wtedy przydało bodaj z jedno ludzkie słowo.
– A no widzisz, zawsze człowiek zrobi głupotę, jak się trzęsie o siebie. W ostateczności wyszłabym na głupią, no i co z tego, wielkie mecyje, końca świata od tego nie będzie.
Przez te sześć lat pozmieniało się więcej, nie tylko moja psychika. Grzegorz wybrnął z klęsk, skończył studia wcześniej niż ja, wybijał się w zawodzie. Miał żonę, zakochany był w stopniu, który napełniał mnie niesmakiem, i to pod każdym względem.
Zewnętrznie dysponowała walorami, o których mogłam tylko marzyć beznadziejnie, jakie marzyć, w każdym marzeniu istnieje odrobina realnych możliwości, tu zaś nawet dziesięć operacji plastycznych nie dałoby sobie rady. Mogłam jej zazdrościć, o, to tak, nie było przeszkód. Prawdopodobnie zazdrościłam. Charakter przy tym miała twardy i, moim zdaniem, mało sympatyczny, na wielką miłość nie zasługiwała wcale, ale w poglądach na drugą babę mogłam być w końcu niezupełnie obiektywna. No nic, miał tę żonę i kochał ją uczuciem nadziemskim, tfu.
Moje własne małżeństwo zaczynało się właśnie rozpadać, z czego nie w pełni zdawałam sobie sprawę. Czułam jednakże wyraźnie, że coś nie gra, jakaś podpora duchowa bardzo by mi się przydała, tyle że na razie nie za wszelką cenę. Mimo wieku, wciąż jeszcze młodego, głupia byłam tylko połowicznie i doskonale wiedziałam, że na grymasy męża, obojętność, irytację, różne kretyńskie wymagania, krytyki i fochy, nie ma lepszego sposobu, jak komplementy z byle której i
No tak, uczesać…
Moje myślenie zachybotało się nagle. Cholera. Nic z piekielnymi włosami w Stuttgarcie nie zrobiłam, teraz już przepadło, żadne kręcenie nie pomoże, muszę umyć głowę. Hotel w Paryżu mam zamówiony, nie wiadomo po co, wszędzie i w każdej chwili można tam znaleźć wolny pokój, Grzegorz zarezerwował mi na wszelki wypadek, ale nie wie, kiedy przyjeżdżam. Powinien myśleć, że jutro. Nie odezwę się dzisiaj wieczorem, nie przyznam się, że już jestem, wetknę ten upiorny łeb pod kran, odeśpię swoje na zakrętkach…
Straszliwe wspomnienia rzuciły się na mnie tak, że znów przestałam widzieć drogę przed sobą, co w najmniejszym stopniu nie przeszkadzało jeździe. Te francuskie autostrady warte są swojej ceny…
Dokąd myśmy wtedy poszli…?
Nie, zaraz, to było później…
Widywaliśmy się w pracy, zwyczajnie, jak ludzie, i nawet nie codzie
Kiedy wychodziłam z domu, mój mąż był nadęty i okazywał mi zirytowaną niechęć.
Poprzedniego wieczoru rozmawiał z kimś przez telefon, był ożywiony, radosny, omawiał sprawy służbowe, ale jakoś tak, jakby wprawiały go zgoła w euforię. Uświadomiłam sobie, że tym tonem nie rozmawiał ze mną już co najmniej przez rok. Dziabnęło mnie.
Odjechałam do Poznania wściekła i nieszczęśliwa.
O decyzji Grzegorza nie wiedziałam, zobaczyłam go znienacka zaraz po przybyciu do hotelu i tajemniczy balsam spłynął mi na serce. Co do myślenia, starałam się nie myśleć nic, ale mąż jakby przybladł. Odwaliliśmy część roboty wspólnymi siłami, było jej na dwa dni przy ostrym tempie. Poszliśmy razem na kolację, w hotelu działał dancing, a melodie grali raczej staroświeckie, tanga i walce angielskie. Grzegorz umiał tańczyć równie dobrze, jak mój mąż, niemniej coś mi gdzieś zaświdrowało. Zależało mi jeszcze na tym cholernym mężu.
– Przestań o nim myśleć! – rozkazał Grzegorz. – Wyłącz się na jeden wieczór. Nie można wiecznie wpieprzać kapuśniaku!
– Nie truj. Nie znoszę kapuśniaku.
– Może być kawior. Raz się przerzucisz na pyzy.
Trzeba nieszczęścia, że zawsze lubiłam pyzy. Spodobało mi się jego polecenie. Tango nabrało ognia i duszy, a w dodatku było to akurat tango Noturno „… co noc sercem je słyszę, widzę białe klawisze, widzę bladą twą twarz. By cię ujrzeć choć raz, życie dałabym całe… ”
No nie, jeszcze wtedy te słowa nie utkwiły we mnie na zawsze. Grzegorz trzymał mnie w ramionach, banał okropny, aż dławi, ale jakże prawdziwy! A pewnie, wszystkie banały wzięły się z prawdy i autentyku, trzymanie w ramionach jest wieczne, biedna, nieszczęśliwa, zubożona, współczesna młodzież w ogóle nie rozumie, co to znaczy, jakich uczuć doznaje się, tańcząc we właściwych ramionach. Ramion niewłaściwych sprawa nie dotyczy, żadne banały nie przychodziły mi na myśl w odniesieniu, na przykład, do tłustego Amerykanina i nawet wściekle romantyczny entourage nie miał na to najmniejszego wpływu, nawet księżyc jak złota balia…
Czort bierz balię, młodzi byliśmy, jak się ma przeciętnie dwadzieścia pięć lat, po podróży i paru godzinach rzetelnej pracy, można tańczyć ile chcąc. Alkoholu do tej kolacji zamówiliśmy tyle co kot napłakał, dwie pięćdziesiątki przy śledziku i butelkę wina do całej reszty. Na koniaku do kawy już nam nie zależało, nie lubiłam koniaku, a Grzegorz wolałby dobrego szampana. Knajpa dysponowała radzieckim, nie, to nie było to.
– Będę z tobą spał – zawiadomił mnie przy tej kawie bez koniaku.
Oburzyłam się i zgorszyłam.
– Zwariowałeś?
– Powiedziałem, że będę, to będę i nie zawracaj głowy.
Wzruszyłam ramionami i nie próbowałam protestować. Chce, niech śpi, od ładnych paru lat sypiam z chłopem i jestem przyzwyczajona. Dużo mu przyjdzie z tego spania…
Nie mając pojęcia, jakie warunki napotkam w hotelu, na wszelki wypadek zabrałam ze sobą najwytworniejszą koszulę nocną, można powiedzieć wielofunkcyjną. Od góry miała koronki, a dołu wystarczyłoby na odzież dla słonia, bez trudu dałoby się z niego uszyć krynolinę. Nigdy nie sypiałam w piżamach. Omotana niezliczonymi metrami wytwornej tkaniny, wpuściłam go do łóżka, bo niby dlaczego nie, a należy zauważyć, że z racji dopasowania w talii zdjąć z siebie ten cały nabój to była duża sztuka, po czym błogo i beztrosko zasnęłam na jego ramieniu. Skło
W wiele lat później wyznał mi, że ta noc upojna napełniła go głęboką tkliwością.
Ledwo zdążyłam wrócić do domu, wyszło na jaw, że telefoniczna euforia mojego męża miała swoje uzasadnienie. Rozmawiał służbowo, owszem, tyle że ze swoją przyszłą drugą żoną. Razem pracowali. Z całego serca pożałowałam własnej kretyńskiej wierności i prawie byłam gotowa przepraszać Grzegorza, ale nie było go, wyjechał na parę tygodni. Kiedy znów pojawił się w biurze, byłam chudsza o cztery kilo i podobno miałam interesujący wyraz twarzy, bo nie da się ukryć, że rozwód mnie nie zachwycił.
No właśnie, i dokąd myśmy wtedy poszli? Zima już nadeszła, więc plener odpadał, moja sprawa rozwodowa była w toku, gdzie nas diabli zanieśli? Za skarby świata nie mogłam sobie tego przypomnieć…
Wszystko jedno. Z owego miejsca wróciliśmy do mnie i Grzegorz dobitnie udowodnił mi, że jestem piękną i godną pożądania kobietą, pomysł, że nikt mnie nie chce i nigdy chciał nie będzie, bije wszechświatowe rekordy głupoty, a życie i cała jego męska połowa leży przede mną na półmisku. Rozpacz po mężu zaczęła dogorywać.
Spędziliśmy wtedy razem trzy dni, nie dni, powiedzmy, że trzy wieczory, bo praca wchodziła w paradę. Jego żony nie było, wyjechała na urlop. Po tych trzech dniach Grzegorz miał jechać do niej na tydzień. Świadoma tego faktu, jeszcze się jako tako trzymałam.
– Ciekawa jestem – rzekłam w zadumie przy pożegnaniu – czy, jak wrócisz, na twój widok piknie mi w sercu.
– Też jestem ciekaw – odparł żywo. – Uczciwie chcę ci powiedzieć, że gdybyś w czasie mojej nieobecności zdecydowała się na pociechę z i
Z grzeczności ugryzłam się w język, żeby mu nie wytknąć tej parszywej żony. Ja męża z serca wydarłam, a on żony nie, wręcz przeciwnie. Niemniej byłam mu wdzięczna z całej siły za ustawienie do pionu. Fakt, życie i świat przede mną.
Ogólnie szampan się we mnie nie pienił, ale uparłam się wyjść z impasu.
Zastosowałam jedyną naprawdę sensowną metodę, mianowicie rzuciłam się na robotę.
Lubiłam swoją pracę. Mogłam się rzucić na rozrywki i gachów, ale jakoś mi to nie leżało, zdrowy instynkt podsuwał lepsze rozwiązanie. Wtedy właśnie uświadomiłam sobie dokładnie, jakim straszliwym nieszczęściem jest praca, której się nie znosi, zawód, do którego człowiek nie ma serca, dzień w dzień robić coś, do czego czuje się niechęć albo zgoła obrzydzenie, rany boskie! Tak się marnuje życie…
Nie groziło mi to. Już dziesięć lat wcześniej zdołałam zastanowić się nad ulubioną profesją i wdać się w zajęcia, które mi pasowały. Łaska boska, że moje upodobania prezentowały dość szeroki wachlarz…