Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 13 из 42



Najważniejszy chwilowo konsjerż-ochroniarz, Antoine Meunier – Francja.

Znajomi Marcela Lapointe – też Francja.

Znajomi Ewy Thompkins – Anglia.

Najważniejszy świadek naoczny – Polska.

Najwięcej wiedzy o nieboszczce – Holandia.

Osobiście, rzecz jasna, złapał się za Holandię.

– Pytał o panią jakiś facet – powiedział do mnie przez telefon Tadzio, syn Maćka, jednego z moich najdawniejszych przyjaciół. – Dzwonił. Mój szwagier odebrał.

– Tam dzwonił? – spytałam podejrzliwie.

– Tam.

– A co twój szwagier tam robił?

– No jak to co, stolarkę malował. Już kończymy ten remont.

– A…! No i co?

– Nic. Mówił, że skądś przyjechał, od jakichś pani znajomych, i chce się zobaczyć.

– Skąd przyjechał? Z Kanady, z Australii, z Nowego Targu…?

– Nie, z zagranicy, ale szwagier nie zapamiętał.

– I co powiedział?

– Który?

– Twój szwagier.

– Że pani nie ma. Wyjechała pani na urlop. A on zapytał, czy pani w ogóle tam mieszka, bo miał adres źle zapisany, więc chciał się upewnić. Szwagier powiedział, że tak.

– Bardzo rozumnie – pochwaliłam. – Nie był to przypadkiem dzie

– Nie mówił, czym jest. Spytał tylko, kiedy pani wraca, bo chciał się zobaczyć, ale szwagier powiedział, że nie wie. On tu tylko stolarkę maluje i nic więcej. Ten gość jeszcze spytał, czy nie wie, gdzie pani może być, na co szwagier odpowiedział, że wszędzie.

– Nadal bardzo rozumnie. I co?

– I on myśli, szwagier znaczy, że on był nie nasz, bo z obcym akcentem mówił. Więc chyba rzeczywiście z zagranicy. Albo miał wadę wymowy. Czeka pani na jakiegoś takiego?

– Nic o tym nie wiem, ale wszystko jest możliwe. Do licha, powi

– Nic więcej, wyłączył się, ale na wszelki wypadek wolałem panią zawiadomić. Jakby jeszcze raz dzwonił, to co mówić?

Zastanowiłam się. Po zmianie numeru telefonu mnóstwo osób straciło ze mną kontakt, sama się pogubiłam, komu dałam nowy numer, a komu jeszcze nie, i miałam z tym kłopoty. Należało korzystać z okazji.

– Dajcie mu tę służbową komórkę i niech dzwoni do mnie, bo rzeczywiście mogę być wszędzie… A w ogóle jestem, tylko chwilowo mnie nie ma.

Tadzio przyjął polecenie do wiadomości i rozłączył się. W pięć minut później o całej rozmowie zapomniałam. Zajęta byłam sprawdzaniem, gdzie brakowało czerwonych tulipanów, których zamierzałam dosadzić trochę więcej, a dokumentalne zdjęcia właściwych miejsc gdzieś mi zginęły. Tonęłam w rozpaczy i w śmietniku fotograficznym…



Odciski palców w domu Neeltje van Wijk niezbicie potwierdziły opinię przyjaciółki i sprzątaczki, tak jest, w bagażniku samochodu Ewy Thompkins spoczywały zwłoki Neeltje. Jantje Parker z granitową zawziętością zapowiedziała, że rezygnuje z urlopu we Włoszech, w nosie ma te tam wszystkie południowe kraje, na krok się stąd nie ruszy, dopóki tajemnica śmierci jej przyjaciółki nie zostanie wyjaśniona. Jeśli nie wolno jej zostać w tym domu, załatwi sobie hotel, w ciągu dwóch-trzech dni z pewnością znajdzie miejsce w czterech gwiazdkach, chociaż chętniej w pięciu, ale jak się nie da, niech będzie, nawet w trzech. Inspektor Rijkeveegeen wolał się jej pozbyć, cztery gwiazdki w postaci Amsterdam Marriott pojawiły się zatem jeszcze tego samego wieczoru i mieszkanie ofiary stanęło pustką.

Policja z natury rzeczy nie wierzy nikomu, dopóki sama nie sprawdzi niewi

Sprzątaczkę, po stwierdzeniu śmierci chlebodawczyni, odblokowało całkowicie i ją wziął inspektor na pierwszy ogień.

– Szkoda jej – stwierdziła na wstępie. – Ale sama się prawie prosiła… Ja tam nie wiem, kto jej się tak przysłużył, bo niejednemu za skórę zalazła, a i to jeszcze, że z latami co i raz się gorsza robiła, to przez chłopów chyba… Wie pan, jak to jest, swojego nie miała, przebierała w rozmaitych, no i tak po trochu, po trochu, nie było w czym przebierać. Dobrze się trzymała, nie powiem, ale co i

– Jaki Herbert?

– A, taki młody, uczepiła się go, z piętnaście lat od niej młodszy, no nie powiem, piękny, baby na niego leciały, chciała go dla siebie… On nawet owszem, ale to już jakiś czas, ze cztery lata temu, albo nawet i pięć, spodobała mu się, ale mnie się zdaje, że tylko udawał. Trochę w niego włożyła, samochód dostał, papierośnicę złotą… Herbert Moeller się nazywa, to wiem. Dobrze udawał, aż nawet testament chciała na niego pisać, czasem tak do mnie mówiła, jakby do siebie…

– I napisała ten testament?

– Tego to nie wiem, van Veen chyba będzie wiedział. Ostrzegał ją, żeby nie. Awantury były, a od dwóch lat to już prawie jakby całkiem przepadł. Chodził koło niej taki jeden, budowlanymi rzeczami się zajmował, ziemią, nieruchomości to się nazywa, też z nim robiła interesy, a on owszem, tu kwiaty, tu kolacje, ale go nie chciała, starszy od niej, łysy… Ona chciała pięknych i młodych. A to już wiek nie ten, twarz nie ta, figura nie taka, grymasy różne stroiła, złośliwości robiła. Przeważnie na pieniądze.

– W jakim sensie na pieniądze? – zdziwił się inspektor.

– Zarobić nie dała. W tym swoim banku, w tej spółce. Niech tylko kto spróbował coś tam wykręcić, zaraz wyłapywała i jeszcze rozgłaszała. Natrząsała się z nich. Za gardło trzymała, można powiedzieć, a różni tylko zębami zgrzytali. Ja się nie znam, tyle wiem, co od niej słyszałam, chichotała tu, że od każdego pokazuje się lepsza…

Powolutku inspektorowi klarował się obraz wiedźmy, znienawidzonej przez całe otoczenie. Obraz, całkowicie wbrew chęciom, uzupełniła Jantje Parker.

Upierała się wprawdzie, że Neeltje była jednostką nieposzlakowaną, znakomitym fachowcem, kryształowo uczciwym, ale niechęć do ludzi wyłaziła z tej opinii wszystkimi stronami. Jeśli tylko mogła komuś zaszkodzić, utrącić biznes, zmniejszyć zysk, czyniła to z największą przyjemnością. Mściła się zapewne za brak powodzenia, bo do mężczyzn, zdaniem Jantje, szczęścia nie miała i jakoś od niej stronili. Oszukiwali ją, zdradzali, uciekali w końcu… Nie wiadomo dlaczego, bo była przecież kobietą atrakcyjną, inteligentną, no, może miała pewne skło

Nader pobłażliwie wypowiadał się o nieboszczce mecenas Meier van Veen. Piękne kobiety mają prawo do kaprysów, a ta była w dodatku wspaniałym człowiekiem interesu, pilnowanie praworządności zaś należało do jej obowiązków. Tak, oczywiście, mniej więcej zna jej sprawy, jakiś czas temu pojawił się kłopot, firma poniosła duże straty, pozostały różne nieścisłości, ale z pewnością Neeltje dałaby sobie z tym radę. Wrogów miała, któż ich nie ma, zapewne wszyscy, którym nie pozwoliła na oszustwo, udaremniła podstępne knowania…

Ale też z niego wyszło. Mężczyźni w jej życiu… Istotnie, trwałe związki jakoś jej się nie udawały. Może i rzeczywiście była trochę agresywna, ale dziś przecież większość kobiet zachowuje się podobnie…

Przez jeden dzień inspektor Rijkeveegeen zdążył przesłuchać siedem osób, nikogo przesadnie nie dociskając. Do przeglądania papierów w domu ofiary, służbowych i prywatnych, zagonił swojego asystenta, młodzieńca po studiach ekonomicznych, całkiem nieźle zorientowanego w rozmaitych machlojkach finansowych. Nieposzlakowany kryształ nieposzlakowanym kryształem, a takie rzeczy zawsze warto sprawdzić. Poszła w ruch machina policyjna, miejscami pracy Neeltje zajął się również fachowiec, wywiadowcy przystąpili do działania, tyle że intymne rozmowy z gronem najbliższych przyjaciół i znajomych inspektor wolał przeprowadzać osobiście.

Już po dwóch dniach wytypował kilku podejrzanych…

Robert Górski złożył mi wizytę.

Powitałam go z podwójną, a nawet potrójną przyjemnością, bo nie tylko żywiłam do niego prywatną sympatię, nie tylko od razu zyskałam nadzieję na jakieś tajemnice śledcze, ale przy okazji oderwał mnie od ciężkiej pracy, która wychodziła mi już nosem, uszami i czubkiem głowy. Musiałam zrobić porządek w szufladach z papierami, ponieważ zginęła gdzieś polisa ubezpieczeniowa, na której znajdował się numer telefonu, do czegoś tam niezbędny i już nawet zdążyłam zapomnieć do czego. Pretekst, żeby porzucić to okropne zajęcie, zachwycił mnie niezmiernie.

Tajemnicę śledczą inspektor Górski zwierzył mi niezwłocznie.

– Holendrzy mają kłopoty. Co prawda i sukces, wiedzą już, kim była denatka w bagażniku. Wcale nie Ewa Thompkins…

– Tyle zgadłam sama – mruknęłam.

– A zna pani może niejaką Neeltje van Wijk? Słyszała pani o niej?

– W życiu…! Wnioskując z nazwiska, Holenderka? Nie znam kompletnie nikogo z Holandii, aż dziwne, mam znajomych we Francji, w Danii, w Szwecji, w Anglii, w Austrii, we Włoszech, w Niemczech, w Kanadzie, nawet w Australii, a w Holandii nic, zero. O tej Neeltje pierwsze słyszę. Kto to jest?

– Właśnie ofiara.

– Co pan powie? I co?

– I zaczynają przesłuchania od początku pod nowym kątem widzenia. I tak sam się porozumiewam z Rijkeveegeenem, więc wolałem bezpośredni kontakt z panią, a co mam panią włóczyć do komendy… Miło tu u pani i jestem pewien, że kawy dostanę… Chociaż nie! Wolałbym herbaty. U pani jest najlepsza herbata na świecie.