Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 45 из 58

– Jakich Pszczół… A, tych!

W drodze do Wiwien zdążyłam przekazać im całą treść pora

– Myślisz, że oni będą coś wiedzieć…?

– Gdyby to w moim mieszkaniu leżał trup, możesz być pewna, że bez wyjaśnień bym nie odeszła. A oni zaraz wyjdą, bo nie ma obawy, w takiej atmosferze nocować nie będą i gdzieś muszą się podziać. Proponuję, żeby pojechać za nimi.

Czekając na rozwój wydarzeń, zastanawialiśmy się, czy nie podsunąć państwu Pszczółkowskim jakiegoś lokalu zastępczego, wręcz byłam skło

– Gości

– Zostawić bagaż w samochodzie – podpowiedziała Julita.

– Gdyby zostawili bagaż, pomieściliby się i u mnie. Ale jestem pewna, że szczotki do zębów i piżamy mają gdzieś na samym dnie.

– Istnieją hotele – zauważył cierpko Sobiesław. – Także znajomi, przyjaciele i jakieś rodziny.

– Jeśli wyjdą, płacząc gorzko i łamiąc ręce niczym Adam i Ewa przepędzeni z raju, wkroczymy…

Państwo Pszczółkowscy wyszli zupełnie zwyczajnie, z tymi samymi walizkami w rękach i bez dodatkowych efektów, w parę minut po przyjeździe ekipy technicznej i lekarza. Wsiedli do samochodu i ruszyli.

Pojechaliśmy za nimi.

– Złamane kręgi szyjne i uraz podstawy czaszki – powiedział lekarz do Wólnickiego. – To tak na pierwszy rzut oka, uproszczenie do twojej prywatnej wiadomości. Rąbnęła do tyłu i trafiła głową w dolną krawędź tej obudowy kaloryfera, z dużym impetem.

Idiotyczna obudowa… Szczegóły po sekcji, bo tak mi się widzi, że są tu ślady przemocy i muszę sprawdzić dokładnie. Może ją ktoś popchnął.

Wólnicki ponurym wzrokiem obejrzał pomieszczenie i pomyślał, że aż tyle nie wymagał. Rozwikłanie jednej zbrodni przed powrotem Górskiego w zupełności by mu wystarczyło, dwie stanowią przesadę. Ktoś ją popchnął, pewnie, że popchnął, bo niby jak inaczej miała polecieć z impetem, nic śliskiego pod nogami nie leży, szorstka wykładzina, równiutka, nie ma się, o co potknąć ani zaczepić. Do przodu człowiek może się schylić gwałtownie i stracić równowagę, do tyłu równie szybko nie da rady, szczególnie taka masywna baba. Jasne, że ktoś ją popchnął.

– Kiedy? – spytał krótko.

– Po sekcji. Pi razy oko, piąty dzień. Gdyby leżała pod samym balkonem, lepiej by się trzymała, ale tu grzeje. Pechowo.

Piąty dzień. Zatem państwo Pasieczniakowie, przybyli do własnego domu równocześnie z nim, odpadali w przedbiegach, pięć dni temu wylądowali w Paryżu, a lecieli z Nowego Jorku. W Paryżu wypożyczyli samochód, nocowali w Berlinie, następnie w Poznaniu, dziś rano ruszyli do Warszawy. Na wszystko mieli dowody, bilety lotnicze, rachunki hotelowe i nawet rachunek z restauracji.

Zdążył wywlec z nich zeznania w pierwszej kolejności, przepchnąwszy ich do sąsiedniego pokoju, który, wnioskując z równiutkich pokładów kurzu, od dawna nie był używany. Zapewne od chwili ostatniego pobytu lokatorów.

– Tylko raz przyjechaliśmy na urlop, wie pan jak to jest, człowiek chce kawałek świata zobaczyć – zwierzał się pan Pasieczniak, podczas gdy jego małżonka siąkała nosem i poszczekiwała zębami. – Trzy lata temu trafiło nam się jak ślepej kurze ziarno, taka daleka krewna, chrzestna matka naszej córki, zabrała dziecko do siebie na wakacje, a potem, zamiast ją odesłać, zaprosiła i nas. Do Kalifornii. No i tak jakoś zeszło.

– Ale wrócili państwo bez córki?

– Proszę pana, to jest… panie komisarzu, jej tam jak w raju. Kuzynka starsza od nas, bezdzietna, samotna, owdowiała już blisko pięć lat temu, wszystko dla naszej Anetki! Dziecko język chwyciło, po angielsku mówi jak po polsku, do szkoły chodzi, chrzestna matka uczyniła ją swoją spadkobierczynią, a to bardzo bogata osoba. Co my jej mamy żałować…

– A zaraz, tylko patrzeć, znów pojedziemy – wyszczekała pani Pasieczniakowa buntowniczo.

– I to wszystko tak na koszt kuzynki?

– Kto tak powiedział? – oburzył się pan Pasieczniak. – Pracowaliśmy, panie komisarzu. Ja jestem rzemieślnik, tak zwana złota rączka, u złotnika pracowałem, legalnie, jak należy, wcale nie na czarno. Złotnik, to się tylko tak nazywa, różne materiały mogą być, srebro, miedź, kość słoniowa, tam bogaci ludzie i każdy chce mieć coś oryginalnego. Te wszystkie Cartiery, Tiffany, to już się im opatrzyło, chcą czegoś i

Wólnickiego nie obchodziły specjalnie poczynania państwa Pasieczniaków w Kalifornii, interesowały go zwłoki w Warszawie. Wypadek czy zbrodnia?

– Państwo oczywiście znali Wiwien Majchrzycką?

– Do szkoły z nią chodziłam – siąknęła nosem pani Pasieczniakowa. – W szkole nazywała się Kroczakówna, nie wiodło jej się za bardzo, żal mi jej było.

– Dlaczego żal?

– Wie pan… No… Chłopaka nie miała… I powodzenia… Jeden się przytrafił, wyszła za niego, ten Majchrzycki, no i zaraz się rozwiedli. A potem już, jakoś tak… Niezaradna życiowo.

– Mieszkała u państwa?

Państwo Pasieczniakowie zakłopotali się lekko. Pani Pasieczniakowa poniechała szczękania i siąkania.

– Bo tak się, widzi pan, złożyło, że jej w końcu tych pieniędzy po mężu zabrakło i musiała dom sprzedać, razem z ogrodem. A myśmy akurat do Kalifornii się wybierali, głupio tak mieszkanie na pastwę losu zostawić, umówiliśmy się, że ona zamieszka, a dla nas tylko jeden pokój nienaruszony zostanie. No i został, jak widać…





Rozejrzała się, nieco skrzywiona, i odruchowo spróbowała strzepnąć kurz ze stolika. Komisarz ją powstrzymał.

– Proszę niczego nie ruszać! Ale mieszkanie należy do państwa?

– No, na razie jeszcze tak. Ale ona zameldowana i chce kupić…

– Już nie chce.

– O, mój Boże – siąknęła ostatnim podrygiem pani Pasieczniakowa i wyciągnęła z torby kolejną chusteczkę.

– Chciała – poprawił z westchnieniem pan Pasieczniak. – Co jej się właściwie stało, panie komisarzu? Upadła tak nieszczęśliwie czy coś gorszego…?

– Od kiedy nie odbierała telefonów?

– Od niedzieli wieczór. Jak wylądowaliśmy w Paryżu, to już nie, nasza komórka działa na Europę, ale ona nie odbierała. Z Berlina telegram wysłaliśmy.

– Ale wcześniej wiedziała, że państwo wracają?

– Pewnie, że wiedziała. Przed odlotem z Kalifornii dzwoniliśmy na domowy telefon i odebrała, jedenasta wieczór tutaj była, a u nas trzecia w dzień. Wcześniej też rozmawialiśmy z nią dosyć często. Miała okna otworzyć i przewietrzyć…

– Żona klucze miała, więc prosto z drogi tutaj…

– Tutaj nie mogą państwo zostać, niestety. Musimy sprawdzić wszystko, jutro już, proszę bardzo, mieszkanie będzie dostępne, ale gdzie się państwo dziś zatrzymają?

– U mojej siostry chyba… – zaczęła niepewnie małżonka.

– W hotelu – przerwał stanowczo mąż – jeśli miejsce znajdziemy. Pan rozumie, tak prosto z drogi do rodziny to krępujące, mamy jakieś prezenty, jeden zobaczy, co drugi dostaje i zaraz kwasy, żale… Na co nam to? Spróbujemy w jakimś hotelu.

– Proszę mnie zawiadomić, w którym – rzeki Wólnicki, pisząc na kartoniku numer telefonu. – Może jeszcze będą państwo potrzebni…

Po czym zadał ostatnie pytanie:

– Czy znali państwo może Mirosława Krzewca?

Państwo Pasieczniakowie zmieszali się jakoś i popatrzyli na siebie.

– Kogo…? – bąknął mąż.

– Ze słyszenia – powiedziała szybko żona. – Właściwie tylko ze słyszenia.

– Od kogo?

– Od Wiwien. To jest… znaczy był… jej znajomy.

– I co państwo słyszeli?

Znów popatrzyli na siebie.

– Oooo, proszę pana, to cały dramat! – wybuchnęła nagle żona. – To wielka miłość jej życia, ale, niestety, nieodwzajemniona. Wiecznie o nim i tylko o nim, ja już, przepraszam bardzo, ale słuchać przestałam! Lata się to ciągnie, nic, tylko Mirek i Mirek, aż mi prawie obrzydło. On jej unika, bo, prawdę mówiąc, piękna nie jest, znaczy, nie była, świeć Panie nad jej duszą, a za to taka, no, uparta i nachalna. Dawno mówiłam, żeby dała spokój, ale to jak do ściany!

– Nie bywał tu?

– Nawet jak bywał, to nie u nas, bo ledwo zamieszkała, myśmy zaraz wyjechali i nas nie było – zwrócił uwagę pan Pasieczniak. – Ale osobiście wątpię. Ja bym nie bywał.

– I nie widzieli go państwo nawet?

– Raz, może dwa… Pokazała go nam kiedyś, ale to właściwie tak przelotnie…

– Będziemy musieli jutro porozmawiać obszerniej. Interesuje nas wszystko, co pani Majchrzycka mówiła o panu Krzewcu. Numer komórki państwa poproszę, a na razie dziękuję bardzo…

Pozbywszy się państwa Pasieczniaków z konieczności i niechętnie, Wólnicki znów uczuł gwałtowną potrzebę rozerwania się co najmniej na dwie części. Z tymi ludźmi należało pogadać od razu, na gorąco, informacje od Majchrzyckiej o Krzewcu mogły okazać się bezce

Chwilowo bezce