Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 30 из 58

W objazd potencjalnych sprawców wysłał technika, zaleciwszy mu pobrać tyle odcisków palców, ile tylko zdoła, poczynając od Gwiazdowskiego, który się wypiera samochodu, poprzez całe to jego towarzystwo, poprzez cały personel warsztatu Gwasza, aż do ostatniej dziewczyny, wchodzącej w grę, z byłą żoną ofiary włącznie. I mężem żony. I narzeczonym dziewczyny. I w ogóle wszystkich osób, które miały kontakty z zabitym ogrodnikiem. I w ogóle niech zaczyna od razu, bo tylko patrzeć, jak tych osób namnoży się pięć razy więcej.

Był to wybuch doskonale bezrozumnej nadziei.

Technik pomyślał, że może po prostu wyjdzie z komendy i zacznie łapać każdego, kogo spotka na ulicy, pobierając od niego odciski palców, w kolejce ich do siebie ustawi, ale nic nie powiedział i ruszył w drogę z walizeczką śledczą w ręku.

Ślady na drzwiach i oknach wykluczyły włamanie, tak furtka jak i drzwi zostały otwarte zwyczajnie, kluczami, i Wólnicki, wnioskując z obuwia denata, wydedukował sobie, że może przyszli razem, ofiara i sprawca. Sprawczyni. Nogi wytarli, na podłodze śladów błota nie zostawili. Wynikałoby z tego, że się znali, chociaż oczywiście ten cały Krzewiec mógł wpuścić i obcego, potencjalnego klienta. Ktoś tam już na niego czekał, względnie szedł za nim i od pierwszego słowa wyraził chęć urządzenia swojego ogrodu…

Zaraz, głupio trochę. Bo niby, co, obcy wszedł i bez dania racji z miejsca walnął donicą? I rzucił się z sekatorem na faceta, który jeszcze nie zdążył mu zrobić nic złego? Bzdura kompletna. Nie, musiała to być osoba znajoma, denat pozwolił jej wejść do domu, może niechętnie, ale jednak, awantura zaś wybuchła w środku, a nie na zewnątrz.

Chociaż… A jeśli to któryś narzeczony…? Symulował zainteresowania ogrodnicze, denat go w życiu na oczy nie widział…

I znów Wólnicki pożałował, że nie kazał sprawdzić całego domu, bo może te wybrakowane odciski palców znalazłyby się na przykład w sypialni albo w łazience? Na dole nigdzie więcej ich nie było, niczego sprawca nie dotykał, wyłącznie donica i sekator, i cześć. Szklane kufle zleciały, bo Krzewiec, padając, runął na regał, próbował się go przytrzymać, jeden ślad o tym świadczył, nie zdołał, upadł, już podziabany, a cholerny sprawca zostawił pobojowisko i uciekł. Nie zginęło nic poza owym przedmiotem, określonym przez siostrę mianem zapalniczki stołowej. Po tę zapalniczkę przyszedł czy co? I musiał zabić Krzewca, żeby mu ją zabrać? Przecież nie była, do diabła, zrobiona ze złota!

Dał spokój technice, która tak skandalicznie poskąpiła mu pomocy, i przerzucił się na papiery.

Kasia Sążnicka odwaliła potężną robotę, aż się Wólnicki zdumiał. Prawie nie uwierzył własnym oczom. Nie był wszak jedynym dostarczycielem lektury, zaskoczył go zapał, z jakim pogrążyła się w tym całym ogrodniczym śmietniku, odsuwając na bok wszelkie i

– Nie zauważyłeś, co mi dajesz? Tu zdjęcia są, cała kupa. Chłopak jak brzytwa, ja mam słabość do takich, przyjrzyj się, Mefisto! Diabeł mu z twarzy wychodzi, ale powiem ci, że sztuczny, taki trochę na siłę robiony, znam się na tym, bo mój mąż też z tych samych, tyle że on prawdziwy. Z natury. Iskier sobie nie musi dokładać, a ten twój denat przysięgnę, że wygląd wykorzystywał i przemocą z siebie ognie krzesał, bo dziewczyny na to lecą. Też bym poleciała, gdyby nie to, że dorwałam sobie własnego i już nie muszę. Z ciekawości się za tę makulaturę złapałam i proszę, mądrzejsza jestem niż myślałam, dobrze zgadłam. Kanciarz rekordowy, oko bieleje, kit wciska na wszystkie strony, a prawdą by się chyba udusił!

Z całego serca i z wielkim ogniem pochwaliwszy gust Kasi, Wólnicki chciwie zażądał rezultatów szczegółowych. Zostały mu przekazane w słowach możliwie prostych, dostępnych najtępszemu nawet umysłowi.

– Na płci podzieliłam. Chciałeś, nie?

Chcieć Wólnicki chciał, ale z niejakim osłupieniem popatrzył na dziewięć stosików i stosów rozmaitej wielkości, które Kasia stara

Kasia nie skąpiła wyjaśnień.

– Korespondencja prywatna, baby, faceci. Rachunki, on płacił, rachunki, jemu płacono, oddzielnie baby, oddzielnie faceci. Służbowe. Rachunki domowe. Naukowe czy jak to nazwać, analizy z gatunku botanicznych. Skandal. To właśnie z tego wychodzi mi cholerne świństwo. Popatrz sam, nic tu nie jest kompletne i porządne, to strzępy i moim zdaniem pozostawione przez niedbalstwo, ale można się z nich połapać, o co chodzi. No, szczęśliwie działał na małą skalę.





Wólnicki natychmiast przypomniał sobie zapłakaną laborantkę Elizę i ucieszył się, że mniej więcej rozumie sedno rzeczy. Kasia potwierdziła okropne przypuszczenia, ze wszystkiego wynikało, że nieboszczyk uprawiał nader osobliwą działalność ogrodniczą, nazywało się to usuwaniem bezużytecznych i niszczeniem szkodliwych roślin, a de facto było czymś idealnie odwrotnym. Zarabiał na tym podwójnie, za usuwanie i niszczenie płacono mu wprawdzie skromnie, ale za to klienci, którym owej szkodliwości dostarczał, bulili niezły szmal. Kameralna afera, jak w pysk strzelił! Kant wychodził na jaw najwcześniej po roku, a bywało, że po dwóch i trzech latach, zaś roznoszenie zarazy miało swój paragraf w kodeksie karnym. Przez moment Wólnicki czuł ulgę, iż roznosiciel nie żyje, bo z paragrafami dotyczącymi przyrody nie miał dotychczas do czynienia i nie wiedziałby nawet, do kogo z tym lecieć. Wydział zabójstw nie zajmował się florą.

– Korespondencji prywatnej tyle, co kot napłakał – streszczała nadal Kasia. – Ludzie teraz nie piszą na papierze, tylko mailują, esemesują, dzwonią i w ostateczności faksują, ale trochę jest. Głównie na zdjęciach, o, popatrz, tu dziewucha w doskonałym stanie, kocha go, a tu zdechła irga, aż się dziwię, bo to mocna krzewinka. Powiększenie, jakiś pasożyt po niej lata, z tyłu groźba karalna, ten ktoś mu tego nie daruje, ale bez podpisu, też się dziwię, że to trzymał, bo powinien był od razu zniszczyć. Więcej mówią rachunki, a najwięcej notatki, jakaś Wiwien przez wu, nazwiska nie ma, ale są telefony…

W wielkim skupieniu Wólnicki poczynił sobie dwutematyczne zapiski, w jednej rubryce dziewczyny w drugiej płeć męska, przy czym płci męskiej dotyczyły wyłącznie rachunki, z czego można było wnioskować, iż uczucia świętej pamięci pana Mirka nie prezentowały żadnych zawirowań. Wśród dziewczyn natomiast wątpliwości budził wiek i żadna pewność w kwestii rodzaju kontaktu nie istniała, taka na przykład pani Dobromira Wojtczak równie dobrze mogła być spragniona gorących uścisków młodzieńca, jak i tawuły pojedynczolistnej, która jej zmarniała, zamiast bujnie wyrosnąć.

Kiedy uświadomił sobie, ile osób musi sprawdzić, zrobiło mu się trochę słabo. Odrobiną nadziei błyskały nazwiska, powtarzające się częściej, zorientowana świetnie w rodzaju roślin Kasia posłużyła pomocą, bo rzadsze i droższe miały prawo budzić większe namiętności, i na pierwszym planie znalazło się sześć osób. Trzy baby i trzech facetów. Od nich należało zacząć tę galerniczą pracę.

O, nie, nie dostał Wólnicki dostatecznego personelu. Taki drobiazg, jak jedno zabójstwo zwyczajnego faceta, ani to mafia, ani polityk, ani miliony w grę nie wchodzą, ani seryjny morderca, któż by dla głupstwa zupełnego zatrudniał tłum funkcjonariuszy! Ma sobie dać radę własnymi siłami i cześć.

Wólnicki spochmurniał, zaciął się i bez chwili zwłoki przystąpił do dawania sobie rady nadal własnymi siłami.

W starym fotelu pana Mirka mojej zapalniczki nie znaleziono.

Pan Ryszard, zły i zmartwiony, wrócił do domu, Julita z Sobiesławem zostali sami.

Mieniem zgasłego w kwiecie wieku brata Sobiesław nie przejmował się wcale, spadek niewiele go obchodził, ale przedziwna kradzież denerwowała go niewymownie. Hipotetyczna kradzież, bo w końcu istniał cień wątpliwości, to całe towarzystwo mimo wszystko mogło się mylić i nie Mirek podwędził zapalniczkę klientki, tylko ktoś i

Sobiesław był fotografikiem utalentowanym, miał rentgen w oczach, od pierwszej chwili wydało mu się, że zawartość bułowatego stroju kontrastuje z opakowaniem rażąco i stanowi coś ciekawego. Poczuł się żywo zainteresowany. No i wyszło to na jaw od razu, w środku rzęchów tkwiła dziewczyna, która z miejsca obudziła w nim zachwyt. Zachwyt niejako obiektywny, natury zawodowej, jak piękny przedmiot, piękny meszek na listku, piękny robaczek…

Uparcie nie zamierzał tracić jej z oczu i bez żadnego trudu sam w siebie wmówił gwałtowne pragnienie wyjaśnienia sprawy. Dwóch spraw nawet, zabójstwa brata i tej idiotycznej kradzieży. Koniecznie musiał poznać wszystkie szczegóły, bo przecież nie było go przy niczym, a ona właśnie wręcz przeciwnie, uczestniczyła w wydarzeniach osobiście, bardziej niż ktokolwiek i

Równie zręcznie Julita wmówiła w siebie obowiązek przekazania pełnej wiedzy bratu ofiary. Elementarna przyzwoitość wymagała od niej szczerych zeznań, nie łgarstw, jak dla policji, policja mogła się wypchać i szukać sprawcy bez jej udziału, ale tu wszak wchodziły w grę emocje prywatne, uczucia rodzi

Przez długą chwilę Sobiesław nie mógł zrozumieć, dlaczego ona tak gwałtownie protestuje przeciwko rozmowie natychmiastowej i uparcie domaga się dwóch godzin antraktu. Uległ w końcu, pomyślawszy, że i tak pewnie będzie musiał zostać tu dłużej niż przewidywał pierwotnie, co najmniej do pogrzebu Mirka, później zaś Gabriela wczepi się w niego pazurami ze względu na postępowanie spadkowe, w porządku, wobec tego wykorzysta ten czas wszechstro