Страница 3 из 43
– To wiem -wtrąciła sucho.
– Ale nie wie pani, że on został okradziony – kontynuował Jarzębski z przejęciem zaplanowaną wersję. – Taką dużą teczkę od niego wynieśli, nie aktówkę, tylko grubą, walizkową. Papiery tam miał.
– Co za papiery?
– Różne. W tym moje. Jakby to pani powiedzieć… Zobowiązania tam były, weksle i różne takie, co paru osobom mogły nieźle zaszkodzić. Chciałem z nim pójść na ugodę, bo siedzieć to może nie, ale bez płacenia by się nie obeszło. Ale wiem o i
Popatrzył na nią wzrokiem, któremu kamień oparłby się z trudem. Baba konsystencją psychiczną mocno przerastała minerał, ale odrobinę jakby się zawahała.
– To może te… – wyrwało jej się.
– Które? – spytał chciwie podporucznik. Zacementowała rysę błyskawicznie.
– To ta zaraza – doniosła. – Ta suka, ta szantrapa, co go zabiła. Z torbą wyszła.
Komunikat o torbie również był ce
Torba została opisana jako dość duża, chyba ciężka, wypchana i w zielonym kolorze. Nic z niej nie wystawało i co zaraza w niej wyniosła, nie dawało się odgadnąć, ale mogły to być owe ukradzione papiery. Podporucznik zaczął kręcić, rozpaczając nad niefartem. Że też nikt i
Baba znów się odrobinę zawahała. Miotała nią wyraźna rozterka, usadzić wietrzną ospę, czy wyjawić pełnię wiedzy. Wiedza stanowiła punkt honoru, a nieboszczykowi zaszkodzić już nie mogła, z drugiej znów strony okazja załatwienia rywalki pojawiła się niepowtarzalna. Zaparła się z niej skorzystać.
– Jak raz makaron mi wykipiał – rzekła sucho i pozornie od rzeczy. – Nic nie wiem, żeby kto i
Na moment głos się jej załamał i podporucznik zrozumiał, że pod scenicznym makijażem i szopą lakierowanych pukli wrą wielkie namiętności. Wszystkie przebijała nienawiść do wietrznej ospy i zarazy. Pośpiesznie i z dużym zapałem zgodził się, iż zarzucone już dość dawno włóczenie końmi i biczowanie pod pręgierzem należałoby dla niektórych osób przywrócić w pełnej krasie. Baba ujrzała jakiś rodzaj pokrewieństwa dusz i wyzbyła się wrogości, ale na pełną szczerość nie poszła. Dwie osoby widziała, zarazę i jego, a więcej nic nie wie.
Podporucznik dałby się zabić za to, że coś tu się działo. Plątał się ktoś więcej, może denat pokazał się żywy, może nastąpiło coś jeszcze i
– Jak pan przyszedł, to on już nie żył, co? – spytała ponuro i badawczo.
– Nie żył – przyświadczył podporucznik. – I chciałem, prawdę mówiąc, zmyć się stąd bez niczego, ale ta cholerna noga mnie załatwiła. Widziała pani, przyjechały gliny, ktoś ich musiał zawiadomić. Nie pani czasem?
– Nie, ja jeszcze nie wiedziałam, o co tu chodzi. Pan Mikołaj nie lubił szumu dookoła siebie, nie odważyłabym się bez niego. A jak pan wchodził, to co? Nikogo pan nie spotkał?
– Nie. Kogo miałem spotkać? Tę facetkę ma pani na myśli?
– E tam. Po niej ten makaron mi kipiał i gaz pod garnkiem ustawiałam… Ale kto ją tam wie, czy z obstawą nie przyszła…
– Z jaką obstawą?
Baba zacisnęła usta. Podporucznikowi węch podpowiedział, że kogoś tu jeszcze musiała widzieć, jakiegoś faceta zapewne. Nie przyzna się za nic w świecie, żeby nie zmącić wizerunku jednej podejrzanej, może go zresztą widziała niedokładnie, może przeszkodził jej ten makaron, którego czepia się z takim uporem. Może tylko coś słyszała…
Przez długą chwilę patrzył na nią pytająco i bez skutku. Odporność miała nie do przebicia. Westchnął ciężko.
– A od jej wyjścia do mojego przyjścia ile czasu upłynęło? Nie wie pani przypadkiem?
– Szesnaście minut – odparła bez namysłu, budząc tym jego śmiertelne zdumienie.
– Skąd pani wie tak dokładnie?
– Przez ten makaron. Na zegar ciągle patrzyłam.
– I nic się nie działo kompletnie?
– Jakie nic? Makaron mi kipiał… Podporucznik poczuł, że więcej tego makaronu nie zniesie. Poddał się chwilowo.
– A te i
Babę jakby odblokowało, ożywiła się odrobinę. Sprecyzowała termin zeszłorocznego wydarzenia i z detalami opisała grzebiące osoby, sztuk dwie, facet w średnim wieku i trochę młodsza facetka. Niczego się nie dogrzebali, bo ich spłoszyła. Więcej nic nie było, pan Mikołaj spokojny człowiek, od początku to powtarza i wie, co mówi.
Podporucznik znów westchnął i zdecydował się jak najdłużej nie wychodzić z roli.
– Czyste nieszczęście – oznajmił grobowo. – A już miałem nadzieję, że on może co u pani zostawił. Zorientowałem się przecież, że pani tu czuwa, zaufanie musiał mieć do pani i mógł tak zrobić, nie?
– Zaufanie miał – przyświadczyła dumnie i z godnością. – Jakby miał komu co zostawiać, to tylko mnie, ale nic takiego nie było. Tę zarazę pan znajdzie, bo ona mało, że zbrodniarka, to jeszcze złodziejka i te pańskie papiery też ukradła.
Schodząc po schodach, zły jak piorun, podporucznik zastanawiał się, co by tu zrobić i w jaki sposób wyrwać z piekielnej baby wszystkie pozostałe informacje, bez wątpienia ukrywane. Z całą pewnością wiedziała więcej, pytanie, co…
W komendzie kapitan Frelkowicz miał już niektóre wyniki.
– Takiego mieszkania jeszcze nie widziałem – zawiadomił Jarzębskiego. – Odciski palców dwóch osób, jedne denata, a drugie, świeże, kobiety. I żadnych więcej. Nic nie ścierane, nic nie usuwane, rany boskie, do tego stopnia nikt tam nie bywał?
– A ten bałagan? – zainteresował się Jarzębski. – Ona zrobiła, ta kobieta?
– Nie, bałagan zrobiono w rękawiczkach. Szarych, z tworzywa sztucznego. Mogło to być, że wpuścił ją, weszła, może rozmawiali, naodciskała tych palców trochę, potem udała, że wychodzi, zabiła go i rękawiczki włożyła do szukania. Ślad rękawiczek nakłada się wszędzie na ślad palców, więc kolejność musiała być taka.
– No dobrze, a dlaczego zostawiła tę torbę z kamieniami i z piwem?
– A cholera ją wie. Może przestraszyło ją coś i uciekła w pośpiechu. Wstrzymuję się od przypuszczeń. Wręcz byłbym skło
Podporucznik Jarzębski wyjawił, co myśli o babie-świadku. Przekazał informacje. Kapitan ożywił się nieco i zaczął myśleć intensywniej.
– Czyli nasuwa się cień drugiej wersji – rzekł w zadumie. -Był tam później ktoś jeszcze i nie ona go zabiła, tylko ten, co przyszedł po jej wyjściu. I to on przeszukał mieszkanie. Przypuszczenie w zasadzie bezpodstawne, ale kto wie…?
– Jeśli ta baba coś ukrywa… A że ukrywa jestem pewny… – powiedział podporucznik Jarzębski i włączył elektryczny dzbanek do wody. -Jest tu trochę kawy, czy mam iść po swoją…? To jest to coś na korzyść podejrzanej. Uparła sieją wrobić i na razie nie popuści.
– Werbel ma kawę. Dobra, spróbujesz później jeszcze raz. A teraz mów, co wiesz, bo może się łączy. Przydział ci już załatwiłem. Albo przynieś akta, a najlepiej jedno i drugie.
Podporucznik uczynił jedno i drugie.
– Witam pięknie – powiedział głos w telefonie.
Nie odezwałam się. Milczałam. Znałam ten głos i nienawidziłam go przez trzy lata do szaleństwa, a ostatnio nieco mniej.
Chwile wielkich uczuć i wzniosłych uniesień odeszły w przeszłość, a między nami pozostały uciążliwości z bajek. Przepaść bezde
Wiedziałam, że potrafi czekać w nieskończoność i zdecydowałam się odezwać.
– Dzień dobry – powiedziałam sucho. Wykorzystał to natychmiast.
– Poznajesz, kto mówi?
– Tak. -
– Mam wielką prośbę do ciebie. Chciałbym, żebyś do mnie przyszła.
Pomyślałam, że chyba źle słyszę i nie wytrwałam w konwencji sztywnej grzeczności. Zawsze na wszystko reagowałam żywiołowo.
– Co takiego…?!
– Chciałbym prosić, żebyś do mnie przyszła – powtórzył porządnie, bo zawsze lubił mówić całymi zdaniami. – O ile to możliwe, zaraz.
Nabrałam obaw, że zwariował. Albo może pomylił numery telefonów i nie zdaje sobie sprawy, do kogo dzwoni.
– Po co? – spytałam wrogo.
– Żeby mi pomóc.
Przez siedem spędzonych razem lat prosił mnie o pomoc wielokrotnie i zawsze było to coś, od czego ciemniało w oczach. Sprężynę w tapczanie trzonkiem młotka należało, na przykład, podważać i bałam się tego panicznie, bo wyskakujące żelastwo mogło złamać nogę słoniowi, a nie tylko jednostce ludzkiej. Względnie miałam być w pogotowiu, co oznaczało cztery godziny trwania w niesłabnącym napięciu, bez jakichkolwiek działań, czynów i słów. Cholery można było dostać od czegoś takiego! Możliwe, że zbuntowałam się, zaczęłam odmawiać i spowodowałam katastrofę związku. Zerwanie na zawsze.
– Czy ty się orientujesz, z kim rozmawiasz? – spytałam podejrzliwie.
– Orientuję się doskonale. Przecież dzwonię do ciebie. Potrzebna mi pomoc i do nikogo i