Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 14 из 44

Milczałam chwilę, bo zadławiło mnie lekko. Nie, tego się nie spodziewałam, pretensje, zadrażnienia, konflikty, to owszem, ale nie taki grom z jasnego nieba!

– Przeciwnie – powiedziałam trochę nieswoim głosem. – Jest.

Uniósł brwi w najprawdziwszym w świecie zdziwieniu, patrząc gdzieś na czubek mojej głowy.

– Zdumiewasz mnie – rzekł grzecznie. – Zważywszy całe twoje postępowanie, na naszym związku dawno przestało ci zależeć. Uczyniłaś, co mogłaś, żeby go rozbić. Nie wydaje mi się też, żeby zniknięcie z twojego życia mojej osoby miało źle wpłynąć na twoje doskonałe samopoczucie, o ile wiem, następców mam zatrzęsienie, samotność ci nie grozi. Nie aprobuję wprawdzie twoich gustów, ale w końcu nie moja to już sprawa.

Przez moment miałam wielką ochotę rozbić mu na głowie jakiś ciężki przedmiot, ale nic odpowiedniego nie stało na stole. Zrozumiałam bez pudła, dotarło przecież do mnie, że gachów mam na kopy, jednego wszak podobno okradłam, może kilku, byłam pewna, że nawet w to uwierzył. W tej sytuacji zaprzeczać gachom, gdzie sens, gdzie logika!

Nagle poczułam, że on ma rację. Coś się we mnie złamało, może wiara w jego uczucie, może potrzeba oparcia w nim, może przekonanie o naszej wspólnocie. W jednym błysku pojęłam, że siedzi przede mną obcy człowiek, który patrzy na mnie nie z żadną troską czy bodaj żalem, tylko ze wstrętem. I nie ma siły, znikłam dla niego, tak jak dla mnie znikł mój prawdziwy mąż, zostawiając w zamian tego wrogiego, obrzydliwego faceta, z którym w ogóle nie chcę mieć do czynienia! Zmroziło mnie, mimo tych rozsądnych spostrzeżeń, do samego dna duszy.

– Nie będę protestować – powiedziałam całkiem nawet spokojnie. – Rób, jak uważasz. Zamierzasz uzyskać rozwód z mojej winy?

– Wyobrażasz sobie, że mógłbym postąpić inaczej? Po tym wszystkim, co dotychczas zrobiłaś? Przy całym twoim postępowaniu? Usiłowałem to ukrócić, prosiłem, żebyś się opamiętała, nic, groch o ścianę! Zaprzeczałaś, kłamałaś mi w żywe oczy, zrobiłaś sobie z tego zabawę…!

No rzeczywiście, zabawiłam się świetnie…

– … Skompromitowałaś mnie do ostatnich granic, siebie również, nie wiem, co na ciebie taki dziwny wpływ wywarło…

Trzeba było może wnikliwiej popytać…

– … Dłużej to jest nie do zniesienia!

Znienacka przyszło mi na myśl, że jeśli uprze się przy rozwodzie z mojej winy, będzie musiał postawić przed sądem świadków moich skandalicznych czynów. Znakomicie, wreszcie zetknę się z tymi tajemniczymi osobami, które mnie oglądały rzekomo na własne oczy, bo relacje pośrednie sądowi nie wystarczą, szczególnie jeśli im zaprzeczę.

A zaprzeczę, jak Bóg na niebie, chociażby po to, żeby im się przyjrzeć, tym swołoczom!

Może przy okazji wykryje się źródło, przyczyna i cel niepojętej nagonki na mnie, zobaczę bodaj z jednego wroga, może zdołam go zapytać, o co mu, do diabła, chodzi i co sobie do mnie upatrzył…?!

No proszę, nawet z takiej ohydy można mieć jakąś uciechę…

Mój mąż jednak, niestety, nie był kretynem, zapewne też o tych świadkach pomyślał, bo po wybuchu oburzenia zaproponował mi polubowne załatwienie sprawy. O mało nie zaczęłam go przekonywać do pierwszej wersji, tak bardzo spodobał mi się pomysł szkalowania mnie przed sądem, że wręcz nie mogłam się go wyrzec. Zdołałam się jakoś opamiętać, dobrze, niech mu będzie, bez orzekania o winie… Złożył pozew, wyraziłam zgodę.

Nie wiem, czy kiedykolwiek ogłuszająca prawda wyszłaby na jaw, gdyby nie wróciła właśnie z Kanady, po dwóch latach nieobecności, Agata, moja najlepsza, prawdziwa przyjaciółka, po której nasza córka dostała imię. Radosne wieści o mnie dotarły do niej błyskawicznie i przyleciała późnym wieczorem zdumiona i przerażona.

– Baśka, co się dzieje? – spytała z dzikim naciskiem, oglądając mnie uważnie ze wszystkich stron, – Co za wariactwo tu się rozgrywa, dlaczego mi niej nie napisałaś, dlaczego nie zadzwoniłaś?! Wyglądasz, chwała Bogu, normalnie, schudłaś trochę, ale i nie widzę w tobie żadnych oznak alkoholizmu! Ani narkomanii…

Przerwałam jej z wielkim zainteresowaniem.

– Zaraz, zaraz, czekaj! O narkomanii nie było mowy dotychczas, nic o niej nie wiem, nie słyszałam.

– Za to ja słyszałam! O wszystkim, co tylko możliwe! Powi

– Nie o wschodzie słońca, tylko dość wczesnym wieczorem, ponadto okradłam podobno Araba, i a nie Szweda…

– Głupia jesteś…!!!

To ja powi

Dopiero po długiej chwili dała się uspokoić zdrową bombą koniaku, który wyparł z mojego domu wszystkie i

– Ja się dowiem – zapowiedziała z zaciętością. – Nie było mnie dostatecznie długo, żeby nikt cię ze mną nie kojarzył. Chyba że starzy znajomi… Oni jak?

– Z rezerwą – odparłam, zrozumiawszy pytanie właściwie. – W głowie im się nie mieści, ale dopuszczają możliwość, że zawód mnie zdemoralizował. Kilka osób rozumnie domyśla się nagonki i wyrażają mi współczucie, nawet pomoc deklarują, ale jak niby ta pomoc ma wyglądać? Dzień i noc będą się na mnie gapić? Przywiążą mnie do siebie sznurkiem? To ludzie pracy, brakuje im czasu.

– Mnie chwilowo nie brakuje, mam z czego żyć, prywatny żłobek prowadziłam w Kanadzie, złoty interes! I mam już pomysł. Nie orientujesz się, gdzie i kiedy dasz następne przedstawienie?

– Pojęcia nie mam. Dowiaduję się, niestety, post factum.

– Czekaj. Nie. Zaraz. Nie zdychaj tak umysłowo, to przecież można wydedukować.

Są jakieś prawidłowości, nie? Tak mi się coś zamajaczyło…

– Są – przyznałam z niechęcią. – Czas, przede wszystkim. Zawsze wtedy, kiedy publicznie jestem niewidoczna i od razu ci powiem, że już próbowałam przeciwdziałać.

Tu, w domu.





Agatę to bardzo zainteresowało. Przestała wreszcie latać po całym pokoju, zgodziła się przejść do kuchni i usiąść spokojnie. Do romantycznych porywów kuchnia się może nie nadawała, ale do poważnych rozmów owszem.

– Jak próbowałaś? Nie, czekaj, po kolei. Gdzie w ogóle jest Stefan?

– Nie mam pojęcia. Nie zwierza mi się ze swoich poczynań.

Zaczęłam parzyć herbatę, bo koniak koniakiem, ale bez jakiegoś normalnego napoju zaschłoby nam w gardle.

– W ogóle nie wraca? – spytała Agata surowo.

– Kto tak powiedział? Wraca, dlaczego nie, czasem nawet wcześniej ode mnie. Coś tam robi, zajmuje się dziećmi, aż się umyją i pójdą do siebie. Dzięki czemu ostatnimi czasy wcześnie chodzą spać. Potem opuszcza zapowietrzony lokal i udaje się w siną dal.

– I co?

– I nic. Wraca niekiedy dobrze po północy, niekiedy wcale. O ile to można nazwać powrotem, mnie raczej kojarzy się z odwiedzaniem szatni. Trzeba zmienić garderobę albo co.

– Rozmawiacie ze sobą?

– Rzadko, mało, bardzo grzecznie i tylko na tematy konkretne.

– Jakie one są, te tematy konkretne?

– Uprzejma prośba, żebym zechciała po deszczu zostawiać otwartą parasolkę w łazience, a nie wieszać zamkniętą w przedpokoju…

– Naprawdę wieszasz mokrą i zamkniętą parasolkę w przedpokoju? – zdumiała się

Agata podejrzliwie.

Westchnęłam ciężko i nalałam wrzątku do imbryczka.

– Raz się zdarzyło. Obie ręce miałam zajęte, śpieszyłam się, bo kupiłam mrożonki, powiesiłam ją na chwilę i potem o niej zapomniałam. Albo rzeczowy komunikat, że poprzedni majonez wyszedł i należy otworzyć nowy słoik. Albo że rajstopki Agatki przetarły się na kolanach i zostały wyrzucone. Albo pytanie, gdzie podziało się czasopismo, które dwa dni temu leżało na biurku. Albo tym podobne.

– W zasadzie bezkonfliktowe – pochwaliła po namyśle Agata. – Chociaż, przy odrobinie uporu, można z tego wydłubać zarzewie wojny światów. No dobrze, rozumiem…

– Nie – przerwałam jej ponuro. – Nie rozumiesz…

Poprzestając na pytającym spojrzeniu, Agata czekała przez chwilę.

– Aż mi trudno o tym mówić – wyznałam z oporem. – Może na razie dam spokój.

– Zasygnalizuj tylko.

– Niech ci będzie. Dzieci. Jestem odsuwana od dzieci i daruj mi chwilowo szczegóły…

Nie darmo byłyśmy przyjaciółkami od czasów babek w piasku, przez wszystkie szkoły, a także i później, mimo różnych studiów, ja poszłam na prawo, Agata na historię.

Złapała teraz i uszanowała.

– Wracamy do baranów, mówiłam ci, mam pomysł. Nawet dwa, bo węszę tu drugie dno…

– Do każdego jeden?

– Coś w tym guście. Ty sobie na te popisy wybierasz popołudnia i wczesne wieczory, tak?

– Owszem. Tak mi mówiono.

– Coś w tym jest. Dziwoląg. Bo dlaczego nie w nocy?

Powtórzyłam jej to, co mówiłam już Jacusiowi. Świadkiem moich nocnych poczynań był mój mąż osobiście, nikt nie wmówiłby w niego, że nie zauważył nieobecności żony, śpiącej przy jego boku. Noce prześladowcom przepadały.

– Już to jedno wystarczy, żeby się połapać w matactwie – stwierdziła gniewnie

Agata. – Stefan musiał zidiocieć doszczętnie albo twoje zeszmacenie było mu na rękę i chciał uwierzyć. Jakaś baba w tym tkwi, głowę daję!

Wzruszyłam ramionami, bo co mnie obchodziła teraz jakakolwiek baba. Niech ma i harem, ja już wyszłam z imprezy. A kolczasty kaktus w środku jest moją sprawą i sama dam z nim sobie radę. Zawsze chciałam być pełnym człowiekiem, nie zaś połówką, względnie bluszczem. Chciałam, bardzo dobrze, noto niech wreszcie będę!

W rezultacie Agata swoich pomysłów mi nie wyjawiła, ale ostro wkroczyła do akcji. Zajęta byłam, musiałam sobie znaleźć nową pracę, wymiar sprawiedliwości odpadał definitywnie, wyrzucony prokurator nie miał żadnych szans. Wykorzystałam nabytą przez ostatnie lata wiedzę praktyczną, weszłam w publicystykę, zaczęłam pisać felietony i artykuły, prasa chętniej chwyciła, bo, jako dno moralne, stanowiłam atrakcję i upadły anioł czy upadły prokurator to coś ciekawszego niż, na przykład, diabeł nawrócony, rzetelna demoralizacja emocjonuje wszystkich, chociaż niektórzy się do tego nie przyznają. O etacie nie było mowy, ale jako wolny strzelec zaczynałam być rozchwytywana, a rzeczywistość obficie dostarczała mi żeru.