Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 6 из 45

– No to opowiedz jeszcze raz tę część historyczną, ale już tak na spokojnie i ze szczegółami…

Nic dziwnego, że w rezultacie o kurczaku udało nam się zapomnieć i upiekł się doskonale. Był cudownie piękny, trochę za długo siedział w piecu, ale pod przykryciem, więc nie wysechł. Mimo strasznych przeżyć uczuciowych Martusia jakoś nie straciła apetytu…

Dominik, aczkolwiek trudny charakterologicznie, to jednak był inteligentny. Na odpracowanie swojego przestępstwa i powrót do kontaktów bezpośrednich Martusia poświęciła resztę dnia, aż wreszcie udało jej się osiągnąć rezultat wieczorem. A i to wyłącznie dzięki temu, że jej ukochany amant uczuł potrzebę zwierzeń na kochającym i bezkrytycznym łonie.

Przyleciała do mnie następnego dnia, wczesnym popołudniem.

– Połowa czasu została zmarnowana na korektę mojej rozwichrzonej osobowości – oznajmiła. – A druga połowa na jego straszne doznania wewnętrzne. Zniosłam wszystko, bo po pierwsze osobowość mam odporną, po drugie jego straszne przeżycia wewnętrzne dotyczyły naszego trupa, a po trzecie resztę czasu zużyliśmy racjonalnie.

Więc znów mnie kocha, chociaż z zastrzeżeniami, a ja, nic ci na to nie poradzę, dziko na niego lecę. Chcę żyć z nim, a nie bez niego, mój organizm się przy tym upiera.

Pokiwałam głową dosyć smętnie i odeszłam od komputera. Do obgadania miałyśmy dużo, z reguły Martusia bywała u mnie, bo to ja miałam całe oprzyrządowanie pisarskie, a nie wszystko udawało się uzgodnić przez telefon, teraz jednak wachlarz tematów wyraźnie się rozszerzył. Nie na plotki zazwyczaj przylatywała, tylko do konkretnej roboty i szło nam nieźle, bruździł zaś właściwie wyłącznie Dominik. Wyglądało na to, że tym razem nabruździ obficiej.

– Ciekawe, skąd wzięłaś resztę czasu po dwóch połowach, które z natury rzeczy powi

– Szczęśliwi godzin nie liczą – odparła na to ni w pięć, ni w jedenaście. – Przez dziesięć minut byłam całkiem szczęśliwa, ale przedtem i potem już chyba nie. Coś mi nie gra i mam złe przeczucia. Przyniosłam piwo.

– I gdzie je masz? Bo nie widzę, żebyś coś trzymała w rękach. Wypiłaś na schodach? – Nie, zostawiłam w samochodzie. Przez pomyłkę. Jak nam zabraknie, to skoczę.

Skoczyć…? – Nie, jeszcze jest w lodówce. Usiądź wreszcie! – Zaraz. Przyniosłam prawdziwy plan pomieszczeń. Chciałaś przecież? – Pewnie, że chciałam…

Przypomniałam sobie o szklankach i poszłam po nie do kuchni. Martusia rozkładała swoje mienie na kanapie i stole, wyciągając je z wora, który stanowił połączenie dużej damskiej torebki z czymś w rodzaju jeszcze większej aktówki. Dokopała się w końcu kilku poszukiwanych kartek i zaczęła resztę chować z powrotem.

– Jak coś zostawisz, to zginie – ostrzegłam ją.

– Toteż bardzo się staram zabrać wszystko. To też moje…? Nie, pokwitowanie DHLu, to twoje chyba…? – Moje. Niepotrzebne, bo już doszło, możesz wyrzucić, jeśli chcesz.

– Dziękuję ci bardzo za pozwolenie, ty naprawdę masz ugodowy charakter. Może jeszcze coś wyrzucić? Widzę tu duże szanse…

– Martusia, uspokój się, bo mnie zdenerwujesz. Siadaj na tyłku, masz tu piwo i jazda! Zaczynamy konferencję. Uczucia prywatne zostawiamy na deser.

Marta westchnęła, odepchnęła wór i wreszcie usiadła spokojnie.

– No dobrze, to co wolisz? Wszystkie kolejne pytania, odpowiedzi, spostrzeżenia, jęki i komentarze Dominika czy od razu całość tak, jak mi się ułożyła po wnikliwym rozważeniu? – Miałaś kiedy wnikliwie rozważyć? – spytałam podejrzliwie.

– Miałam całą resztę nocy i dzień dzisiejszy. Z dwojga złego wolałam rozważać zbrodnie niż współżycie z Dominikiem. Mniej przygnębiające.

– Zatem wal całość. Nawet razem z wnioskami. W razie potrzeby podyskutujemy…

Otóż Dominik możliwość posądzenia go, jakoby ostatniej nocy udusił obcego człowieka w Marriotcie, potraktował jak osobistą obrazę i krwawą drwinę. Człowiek nazywał się podobno zupełnie zwyczajnie, Antoni Lipczak, Dominik w życiu go na oczy nie widział i nie miał o nim żadnego pojęcia. Do pokoju hotelowego został doprowadzony i wepchnięty przez Tycia tuż po jedenastej, nieszczęśliwy bezde

Obudził się o poranku, może była dziewiąta, zdążył się umyć i zadzwonić po kawę, kiedy nagle bocznymi drzwiami wdarło się do niego dwóch facetów. Łączyły go te drzwi z pokojem obok, ale czy były przedtem zamknięte, czy otwarte cały czas, pojęcia nie ma, bo nie próbował, nic go nie obchodziły. Z owego pokoju obok owszem, jakieś odgłosy w ostatnich chwilach dobiegały, ale po pierwsze słabe, a po drugie pod prysznicem i tak nic nie słyszał. Faceci byli nawet grzeczni, tylko od razu zaczęli zadawać idiotyczne pytania i bardzo się upierali przy otrzymywaniu odpowiedzi. Ponadto pokazali mu przedmiot, małą, wąską, zwyczajną zapalniczkę w skórzanej pochewce, i chcieli wiedzieć, skąd ją ma. Znikąd nie ma, nie jego, też jej nigdy na oczy nie widział! Podobno znalazła się w jego pokoju na dywanie, obok sza. i z telefonem, i przez to parszywe małe ścierwko stał się znienacka pierwszym podejrzanym.





Po czym kazali mu obejrzeć nieboszczyka i na tę właśnie chwilę trafiła Marta, której nadejście chyba przeoczono, bo do pokoju Dominika weszła bez niczyich protestów.

Od Tycia wiedziała, że on tam został i jeszcze powinien być. Nie wyrzucono jej, zapewne też przez jakieś niedopatrzenie, dzięki czemu była świadkiem nader podchwytliwego przesłuchiwania Dominika, który zrobił się już znacznie mniej zły, a za to znacznie więcej ogłuszony i jakby zrezygnowany. Na widok Marty uświadomił sobie, że to przez nią brakuje mu alibi, i ponura wściekłość wybuchła w nim na nowo, dzięki czemu z kolei zrobił złe wrażenie na władzy śledczej.

– Mnie potraktował tak, że przez chwilę naprawdę nie wiedziałam, skoczyć z okna, czy dać mu w mordę – powiedziała posępnie, przerywając na chwilę składną opowieść. – Ale zainteresowali się mną, więc musiałam jakoś odzyskać człowieczeństwo…

– Człowiek to brzmi dumnie – podtrzymałam ja na duchu. – Wal dalej! Co z nieboszczykiem? Obrabowali go? – Nie wiem. I zdaje się, że nikt tam tego nie był pewien. Portfel mu został, Dominik widział, grzebali w nim i znaleźli gotówkę i karty kredytowe, ale mógł mieć coś więcej, co mu zabrano…

– Walizkę z dolarami? – A diabli wiedzą. Gdyby był jubilerem i woził ze sobą diamenty…

– Ale nie był? – Nie.

– A czym był? – Przypadkiem wiem – powiedziała Marta z satysfakcją. – Podsłuchałam. Jakimś pośrednikiem, ale nie jestem pewna w czym. W czymś niejasnym, czego nie dosłyszałam albo nie zrozumiałam. Wyszło mi, że tak jakby w kontaktach międzyludzkich. Jakiś pośrednik. Mediator. Negocjator. Coś w tym rodzaju.

– To by się zgadzało z informacjami od Anity – mruknęłam.

– Z tych strzępów, które jeszcze udało mi się wydrzeć z Dominika – podjęła Martusia – i z tego, co sama usłyszałam od pokojówki, wiem, że strasznie pytali o rezerwację i godzinę przybycia gościa do tego pokoju i coś im źle wychodziło, bo raz im się wydawało, że przyjechał i zajął pokój o drugiej, raz, że o piątej, a jedna osoba z recepcji twierdziła, że dopiero po dziewiątej wieczorem. W dodatku ktoś z obsługi upierał się, że to w ogóle nie on. Ale to te strzępy, więc za ścisłość ci nie gwarantuję.

W oczach miałam Słodkiego Kocia z roztrzaskanym łbem, mogłam zatem zrozumieć komplikacje z tożsamością nieboszczyka. Widocznie jakoś się ukradkiem zamienili.

– Nie szkodzi. Potrafisz opisać, jak on wyglądał? – Nie. Widziałam go tylko od czubka głowy. Ale Dominik z obrzydzeniem stwierdził, że ogólnie średni. Włosy średnio ciemne, łysiejący od czoła, średniego wzrostu, średniej tuszy…

– A skąd on w ogóle był? – Podobno ze Szczecina. Adresu nie podejrzałam i nie podsłuchałam. Dominik też nie.

Pozwoliłam sobie okazać lekkie niezadowolenie.

– I nie połapałaś się, czy on tam mieszkał w tym hotelu od rana, czy pokój stał pusty przez pół dnia, czy nie mieszkał tam tuż przedtem ktoś i

– Możemy, ale znacznie łatwiej w oparciu o realia. Poza tym ciekawi mnie to opóźnione zejście Słodkiego Kocia i uważam, że mechanizmy szantażu, które on z pewnością znał znacznie lepiej niż my obie razem wzięte, doskonale dadzą się zastosować do naszej afery telewizyjnej. A oprócz tego… zaraz, chwileczkę! A pierwszy trup? Ten mój? Była o nim mowa?

Martusia, zaskoczona, wstrzymała szklankę z piwem w połowie drogi do ust.

– A wiesz, że nie. Ani słowa! Czekaj, to interesujące! Z przesłuchania Dominika wynikło, że policja o tych pierwszych zwłokach nie ma najmniejszego pojęcia! On też nic o nich nie wiedział! – Po prostu cudownie – zaopiniowałam ze smętną goryczą. – Nie ma zatem nikogo, kto by im doniósł o dodatkowej rozrywce? Chyba że ja i Anita? Mamy, znaczy, wspólną słodką tajemnicę? Ale fart! – No i co ci się nie podoba? – zdziwiła się Martusia. – Słodki Kocio i słodka tajemnica, wszystko się zgadza.

– Ty się puknij, Martusia, gdzie zdołasz. Ukrycie informacji o zbrodni jest uporczywie karalne, w każdym kodeksie. Coś mi się widzi, że ukrywam i będę musiała porządnie się zastanowić, jakie łgarstwo mnie uratuje. Sądzę, że wyłącznie przeraźliwa głupota…

– O, jeśli o to chodzi, nie ma sprawy! – pocieszyła mnie Martusia natychmiast.

– Oni wszystkie kobiety uważają za idiotki, a dodatkowo, o ile wiem, jesteś blondynką z natury…? – Jestem i jeśli będzie to ze mnie biło w rozmowie z glinami, nie zgłaszam żadnych obiekcji…