Страница 20 из 45
Rozsądnie pozbierałam cały medyczny śmietnik i wetknęłam razem z torbą we właściwe miejsce. Przypomniałam sobie, że ktoś dzwonił na dole, ale oczywiście szedł nie do mnie, tylko do kogoś i
Po czym, najzwyczajniej w świecie, poszłam spać.
Martusia, wybiegłszy rano do pracy, wróciła do siebie dopiero następnego dnia.
Poprzedniego, wczesnym wieczorem, zadzwoniła do mnie z telewizji.
– Co za dzień! – powiedziała znękanym głosem, ale buntowniczo. – Dominik mnie zdenerwował od rana, słuchaj, on się rozwiedzie i ożeni ze mną, ale muszę rzucić hazard, aż mi się coś zrobiło, a może…? – O Jezu – powiedziałam z przerażeniem.
– Nie rzucę. Stracę go na zawsze…
– No to przecież już się na to nastawiłaś! – Ale z jakim potwornym wysiłkiem…! Ja nie wiem, on mi coś zadał…
Słowa „gówno ci się zadało” zgryzłam w zębach i przekształciłam w nieartykułowane zgrzytanie. Martusia nie domagała się wyraźnej ludzkiej mowy.
– A potem wpadłam w istny młyn. Dodatkowo ktoś mi zrobił w pokoju potworny bałagan i słuchaj, nie możemy znaleźć kaset z pożarem! To znaczy, ja nie mogę, Pawełka nie ma, Kajtka nie ma, ale mówią, że nic nie wiedzą i żaden nie pamięta, gdzie zostawili po przegraniu. Mam tego dosyć, zaraz stąd wychodzę i zawiadamiam cię, że idę do kasyna. Muszę jakoś odreagować! – Proszę cię bardzo – zgodziłam się czym prędzej. – Ja teraz jestem na Joli z Robertem, oni się godzą właśnie, więc umiem pisać sama. Poza tym, później mam konferencję na i
Martusia ucieszyła się, oznajmiła, że wyłącza komórkę i znikła z horyzontu.
Zadzwoniła do mnie nazajutrz o jakiejś upiornej godzinie, ósmej dwadzieścia rano.
Z zasady o takiej porze od dawien dawna nie podnosiłam słuchawki, ale tym razem uczyniłam to z ciekawości, kto też mógł się tak wygłupić.
– No to chyba jest coś dla nas – oznajmiła Martusia raczej nerwowo i bez wielkiego entuzjazmu. – Lepiej usiądź. Było u mnie włamanie! U mnie również było kiedyś włamanie, okazałam zatem od razu pełne zrozumienie.
– I co?! – spytałam z szalonym naciskiem.
– I w jednym zdaniu tego nie zmieszczę…! – Pozwól sobie na cały rozdział…
– I po pierwsze, jak wróciłam do domu…
– O której? – przerwałam, bo postanowiłam na wszelki wypadek jej opowieść uściślić.
– O piątej. Może pięć po. Nad ranem. Drzwi okazały się otwarte. To znaczy, nie były zamknięte na klucz. Nic sobie jeszcze nie pomyślałam, tylko weszłam i od pierwszego kopa wlazłam na istne pobojowisko. Bałagan potworny, o mało mnie szlag nie trafił, ale powiem ci, że natychmiast mi się zrobiło przyjemnie i tylko dzięki temu nie padłam trupem na miejscu! – Dobrze, że nie padłaś, bo za dużo by nam wyszło tych trupów – pochwaliłam.
– Dlaczego przyjemnie? – Bo nic w domu nie miałam. Co mi mogli ukraść? Sprzęt mam w pracy, bransoletkę na ręku, a pieniądze w torebce, bo w kasynie wygrałam. Przedtem nie miałam ani grosza, no, ledwo trochę, na grę, ale to też przecież nie w domu, zabrałam ze sobą! – Kossaków na ścianach, wazoników z epoki Ming…
– Zwariowałaś…?! – Futerko posiadasz…
– Posiadam, posiadam. Ciągle je posiadam. Czekaj, bo zadzwoniłam po gliny, chyba nie mieli co robić, ponieważ przyjechali w trzy minuty i razem z nimi ten bajzel przejrzałam, nawet mi pomogli sprzątać, bo, rozumiesz sama, pierwsze pytanie było: „Co pani ukradli?”. Okazuje się, że nic! To znaczy owszem, wszystkie kasety, jakie miałam w domu, a tyle miałam, co kot napłakał, bo większość trzymam w pracy, a resztę pożyczyłam akurat różnym osobom. Nic z tego nie rozumiem, co to ma znaczyć? – I nic więcej? – Do tego stopnia nic więcej, że takie pudełeczko leżało na wierzchu, a w nim były drobne, nawet nie wiedziałam ile, na napiwki, i masz pojęcie, zostało! A tam było, policzyłam, przeszło sto złotych! Nietknięte! – A te kasety, co je miałaś, to pamiętasz z czym?
– Przy odrobinie starań mogę sobie przypomnieć. Nic ważnego. Robocze materiały o obrzędach wielkanocnych i nawet o tobie, jakieś filmy, ale nie ukochane, a w ogóle wszystko mam w pracy, na becie, zero problemu, mogę sobie odtworzyć. Naprawdę nie rozumiem takiego idiotycznego włamania, a najbardziej mnie rozzłościł bałagan.
Już posprzątałam.
– I gdzie teraz jesteś? – W domu. Zaraz lecę na Woronicza. Nie dzwoniłabym do ciebie tak upiornie rano, ale może ci się to do czegoś przyda.
– Może się i przyda – powiedziałam w posępnej zadumie. – Mam złe przeczucia.
Sprawdź w pracy, czy tam jest wszystko w porządku.
Marta się nagle zaniepokoiła.
– Joa
Dusza, jak zwykle, okazała się mądrzejsza ode mnie.
Marta zadzwoniła do mnie, kiedy znajdowałam się w Oszołomie, którą to wdzięczną nazwę nosił między nami Auchan, przy kosmetykach. Wpatrywałam się w nie, usiłując przypomnieć sobie, co uznałam wcześniej za właściwe dla siebie. Udałam się tam z wielką niechęcią, właściwie tylko po to, żeby sobie doładować akumulator, który nie lubił bezruchu.
– Jest afera – oznajmiła z szalonym przejęciem. – Słuchaj, ktoś przegrzebał wszystkie kasety, Kajtek i Pawełek też tu są, diabli wzięli cały pożar! – Nie diabli, tylko złodziej – skorygowałam, wpatrując się w z powątpiewaniem w rozmaite Palmolivy. – Uściślij. Jak to, cały? – I nasze robocze, i te przegrane na VHS. Już sprawdziliśmy porządnie. Nie ma ich, Kajtek wie, gdzie leżały. Nie leżą. Nikt się nie przyznaje do zabierania, zupełnie jak w naszym scenariuszu! – Myśmy nie przewidywały bałaganu, tylko poszukiwania podstępne! – zaprotestowałam.
– Podstępnie też chyba szukał, ale bałagan, muszę przyznać, bardziej malowniczy. Uważam, że warto go użyć, Kajtek z Pawełkiem nakręcili, na wszelki wypadek.
W każdym razie pożar przepadł, słuchaj, czy tamte kasety nie zostały u ciebie…? – Zostały, owszem. Zauważyłam to, jak już wyszliście. I u mnie nikt nie grzebał.
– No więc to jest jedyny egzemplarz. Całe szczęście! I jak to dobrze, że przegraliśmy na VHS cały roboczy materiał, jest tam wszystko! Joa
Szczerze mówiąc, ucieszyłam się z wydarzenia. Wyraźnie oznaczało, że pożar stanowił podejrzaną sensację, a jeśli ktoś podwędził całe nagranie, w dodatku wiedząc, gdzie ma szukać, musiał to być ktoś związany z telewizją. Obfita woda na nasz młyn. Nie próbowałam nawet odgadywać osoby sprawcy, Marta miała tu szansę, a nie ja, mogłam poczekać na rozszerzenie własnej wiedzy aż do jej przyjścia. Zawahałam się, czy nie jechać tam do nich i nie obejrzeć zamieszania osobiście, ale uznałam, że lepiej będzie wrócić do domu i pilnować kaset, bo nie daj Boże, jeszcze i do mnie złoczyńca się włamie…
Myśl, że mógłby mi rąbnąć mój cały telewizyjny stan posiadania, zdopingowała mnie ostro. Porzuciłam rozważania nad kosmetykami, sięgnęłam na półkę po cokolwiek i wybiegłam z Oszołoma.
Śladów włamania u siebie nie dostrzegłam żadnych, nikt mnie nie usiłował okradać.
Bardzo zadowolona usiadłam do roboty, postanowiwszy spokojnie czekać na Martę.
Po dwóch godzinach znów zadzwoniła.
– Mamy gliny – zaraportowała. – Chociaż nikt ich nie wzywał. Bez Czarusia Pięknego, ale nie szkodzi. Słuchaj, czy to się może wiązać z twoim Kocim Ptaszkiem czy jak mu tam? U nas nikogo nie zabili! Na razie…
– Przyjechali sami z siebie? – zdumiałam się. – O rany, to rzeczywiście afera! Jasne, że musi się wiązać! Dużo ich obchodzą wasze materiały robocze, choćby nawet z trzęsienia ziemi! Kradzież też dla nich żadne dziwo, nie wspominając o bałaganie, więc jestem pewna, że idzie o pożar. Spróbuj podglądać, co robią, i podsłuchiwać, co mówią. I z kim gadają.
– To wiem bez podglądania. Z Kajtkiem i Pawełkiem. Nie chcą wierzyć, że żaden z nich nic nie ma. A ja im właśnie powiedziałam, że oglądaliśmy to u ciebie, więc się nastaw. Zaraz przyjeżdżam! – Gliny pewnie też – mruknęłam i wyłączyłam słuchawkę.
Od dawna już zaniechałam robienia porządku przed przybyciem gości, była to sprawa beznadziejna, ponadto usunięte ze stołu przedmioty, głównie papiery, ginęły mi zaraz potem bezpowrotnie. Uczyniłam zatem tylko to, co możliwe, opróżniłam popielniczki i zaniosłam do kuchni liczne używane szklanki. Wypłukałam je nawet.
Zaraz potem przyleciała Martusia.
– Ja rozumiem, że darowanemu koniowi się nie zagląda – powiedziała nerwowo już od progu. – Ale jeśli wszystko się wiąże, to powiedzmy sobie prawdę w oczy, że już trudniejszego trupa nie mogłaś znaleźć! Zgodziłam się z nią w pełni i westchnęłam.
– Konfliktowy był za życia i konfliktowy po śmierci. Ale dzwoniła Anita, zapomniałam ci powiedzieć. I ten cały Lipczak, którego znalazłaś ty, a nie ja…
– Nie ja, tylko Dominik.
– Jeszcze gorzej. Dominik do zeznań jak wół do karety…
– Wał – zaproponowała Martusia i zabrała z kuchni wypłukane szklanki. – Nie zgodziłabyś się na wała? – Mogą być i trzy wały. A nawet walec drogowy, tyle samo by nam powiedział.
Możesz iść do pokoju, piwo wezmę. I zaraz cię ogłuszę dodatkowo, wedle tego, co mówi Anita, Lipczak wcale się nie nazywał Lipczak, tylko Trupski.
Zaskoczona Marta zatrzymała się w drzwiach i wpadłam na nią.
– Nie żartuj! Ten Trupski, o którego pytał piękny Czaruś? – Ten sam, jak w pysk dał. Wejdź uprzejmie dalej, bo tu ciasno. Stefan Trupski. Nie wiem, czy już go kojarzą…