Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 68 из 70

Romanowi z wielką stanowczością pozwoliłam jechać koło bariery tylko w towarzystwie Gastona. W razie czego będę go miała obok siebie…

Tydzień minął, nim się zdążyłam obejrzeć. Zajęta Gastonem, nawet nie zauważyłam, że coś mało Romana widuję, ale później pomyślałam, że taktownie nie chciał nam swojej osoby narzucać. Ko

Co mnie tylko zdziwiło, to to, że Roman omal się na nasz ślub nie spóźnił. Dowiózł nas, jak należy, a nawet o dobry kwadrans za wcześnie, potem zaś tak długo miejsca na parkowanie szukał, że już na swoich fotelach siadaliśmy, kiedy wszedł do sali. No owszem, prawdą było, że poprzedni ślub, przed nami, był niezmiernie huczny i samochodów przed urzędem straszne mnóstwo stało, a przy tym liczni goście nie śpieszyli się z odjazdem i nikt ich nie poganiał, bo nasz ślub był w tym dniu ostatni i skromny. Pan Jurkiewicz z zastępcą na jutrzejsze wesele zaproszenie mieli, więc żadnego przyjęcia teraz nie robiliśmy. Od razu wróciliśmy do domu na naszą prywatną kolację bez obsługi, sami tylko dla siebie, i mówić nie muszę, że mi ten poślubny wieczór na zawsze miał zostać w pamięci.

I nawet mi w głowie nie zaświtało, że teraz właśnie Armand powinien nas zabić…

Zdumiałam się ponownie nazajutrz, z tym że już po kościelnym ślubie, bo przedtem głowy do niczego nie miałam, szczególnie że oboje Borkowscy, Ewa i Karol, teraz właśnie się pojawili, i dopiero w restauracji zauważyłam, że Armanda nie ma. Monika na przyjęciu znalazła się sama, zdenerwowana tak, że nie umiała tego całkiem ukryć. Jako wdowa, białej sukni z welonem nie miałam, na szafirową sobie pozwoliłam, bo w tym kolorze zawsze najbardziej mi było do twarzy, do tego kapelusik maleńki, ale za to z woalką obfitą, na kształt skrzydeł upiętą, i cały ten strój nie przeszkadzał mi się swobodnie poruszać. Jak to zwykle na takim przyjęciu bywa, goście się wkrótce ze sobą wymieszali i Monika zdążyła mi szepnąć, że Armand gdzieś jej zginął od wczoraj. To mnie mocno zajęło, usiadłyśmy przy sobie na chwilę kilka słów zamienić.

Otóż wczoraj w trzy osoby w restauracji byli, oni obydwoje i znajomy jakiś Armanda, na kolację zaproszony, a przy okazji interes mieli ze sobą załatwić, i Armand na chwilę się oddalił, do toalety idąc. Ona z owym znajomym tańczyli, nawet jej się spodobał, komplementy prawił, po długiej dopiero chwili zorientowała się, że Armand nie wraca. I do tej pory nie wrócił.

Zmiłuj się, Panie, toż moje wesele się odbywało, jakże ją teraz miałam pocieszać i uspokajać? Przypomniałam jej tylko, że Armand nieobliczalne wyskoki miewa, uprzedzałam ją, a możliwe, że właśnie na moim ślubie nie chciał być, nie przyznając się do tego wcześniej. Jutro będzie przepraszał, a swoje osiągnął. Trochę równowagi odzyskała, choć wciąż pozostała niespokojna, przekazałam ją zatem Ewie, z którą przecież doskonale się znały. Choć może nie tak nadzwyczajnie lubiły…

Nie wiem, jak długo to przyjęcie trwało, bo odjechaliśmy wcześniej, a część gości jeszcze sobie została. Krótko po nas Ewa z Karolem przyjechali, co mi wcale nie przeszkadzało, skoro wczorajsry wieczór mieliśmy dla siebie, a uroczysta noc poślubna w rachubę nie wchodziła. Było co jeść i było o czym plotkować. Wieści od pani Łęskiej oboje uryskali, szczegółowsze nawet niż ja, i trochę z rozbawieniem, a trochę z troską zastanawialiśmy się nad Armandem, którego zniknięcie nad wyraz podejrzane wszystkim nam się wydawało.

Późnym wieczorem zadzwoniła Monika, roztrzęsiona doszczętnie.

– Słuchaj, może mu się coś stało? To przecież niemożliwe, żeby się ze mną rozszedł w tak idiotyczny sposób! Bez słowa, bez kartki, bez telefonu, bez powodu…!

Chciałam jej odpowiedzieć, że u Armanda możliwe jest wszystko, ale żal mi się jej zrobiło.

– Spróbuj popytać w pogotowiu – poradziłam niepewnie. – Może w policji. A może za tydzień dostaniesz wiadomość, że coś tam nagle musiał i błaga cię o przebaczenie.

– Nieodpowiedzialny facet! – rozzłościła się nagle Monika. – Nie, w policji nie, ale informację o nieszczęśliwych wypadkach owszem…

No i wreszcie ogarnął nas rzetelny niepokój. Co też ten Armand mógł knuć przeciwko nam takiego, do czego potrzebne mu było zniknięcie? Dopóki Roman go pilnował, dopóki wiedzieliśmy, gdzie jest i co robi, można było jakoś się przed nim zabezpieczać, ale teraz…? Podkłada bombę w samolocie? Skrada się pod moim oknem? A może już poleciał do Francji i tam gotuje nam jakąś pułapkę…?

Zaczęłam się bać. Gaston zdenerwował się moim lękiem, którego nie potrafiłam i zresztą wcale nie chciałam ukrywać. Ewa też się zaniepokoiła, bo takie stresy w pierwszej fazie ciąży mogą dziecku zaszkodzić. Poszłam w końcu po rozum do głowy i wezwałam Romana.

W przeciwieństwie do nas wszystkich był doskonale spokojny.

– Że pan Guillaume z panią Tańską i takim jednym na kolacji w restauracji Driada byli, to ja wiem na pewno – rzekł bez wahania. – Ale więcej już nie, bo akurat ślub jaśnie państwa się odbywał, ten wczorajszy. Na moje oko, jeśli tam coś złego nastąpiło, to ten znajomy mógł się przyłożyć, bo, o ile wiem, to jest… jak by to powiedzieć… człowiek interesu, który dla dwóch złotych własnej babce gardło poderżnie. Prywatnie to mówię do państwa, publicznie podejrzeń rzucał nie będę, bo może się mylę.

Niewiele nam to dało.

– No dobrze, a gdzie pan Guillaume może teraz być? – spytał Gaston, brwi marszcząc. – I co może robić?

– Może już nie żyje – odparł Roman beztrosko. – Jeśli z takimi, jak ten znajomy, interesy robił i próbował ich naciąć, nie zdziwiłbym się. Też publicznie tego nie powiem.

Nagle zrozumiałam. Roman wiedział coś, czego za skarby świata nikomu nie zamierzał powiedzieć. Chciał mi to wyznać w cztery oczy, w tajemnicy nawet przed Gastonem. Dreszcz mi po plecach przeleciał na myśl, że Armanda mogła dopaść, przeniósł się w dawne czasy i znikł na zawsze z naszych obecnych. Zaraz, Boże drogi, żeby chociaż było pewne, że na zawsze…!





Przyszło mi na myśl, że może oni wszyscy, Armand, Gaston… nie, Gaston nie, dostrzegałam w nim różnice, ale Ewa, Karol, no, Roman oczywiście… pa

Szczególnie pa

Nie wyjawiłam tej myśli, ale podejrzenia przeszłościowe mi zostały.

– Niech Roman spróbuje dowiedzieć się czegoś więcej – poleciłam łagodnie i zwróciłam się do Gastona. – Kochanie, zmieńmy plany. Wszyscy wiedzieli, że jedziemy na Sycylię, Armand również, na wszelki wypadek zróbmy co i

Skłamałam oczywiście, czułam się świetnie, żadne mdłości, żadne zawroty głowy, żadne słabości już się mnie nie imały, przeciwnie, apetyt miałam potężny i mnóstwo wigoru. Nie wiadomo jednakże dlaczego wydało mi się słuszniejsze wymyślenie choroby.

Wszyscy, z wyjątkiem Romana, przejęli się okropnie, Gaston aż zbladł, i natychmiast zaaprobowali moją propozycję, wręcz wyglądało na to, że gdybym zapragnęła pomieszkać na dachu, natychmiast zaczęto by stawiać galeryjkę. Roman, widziałam to dobrze, przejęcie tylko symulował.

Siedzieliśmy razem tak długo, że Monika zdążyła zadzwonić ponownie i zawiadomić nas, że o żadnym wypadku Armanda nikt nic nie wie, a jego telefon komórkowy nadal nie odpowiada. Więcej zaczęła już być zła niż zaniepokojona, pierwsza rozpacz przeszła jej w ciężką urazę. Wyraziła wątpliwość, czy jeszcze zechce go znać, i odłożyła słuchawkę.

Ewa z Karolem odjechali do siebie i teraz dopiero zaczęłam mieć kłopot, którego doprawdy nigdy wcześniej nie przewidywałam! Jak pozbyć się, bodaj na pół godziny, kochającego i ukochanego męża?!

W dawnych czasach przyszłoby mi to bez trudu, wydaję dyspozycje służbie, do czego mąż potrzebny jest jak dziura w moście, ale teraz? Jakież, na Boga, dyspozycje miałabym wydawać Romanowi przez pół godziny…?!

Nic mi nie pasowało, nic mi nie przychodziło do głowy, w rezultacie dopiero nazajutrz rano sam Gaston rozstrzygnął sprawę. Najzwyczajniej w świecie zamknął się w łazience dla normalnego mycia, kąpieli i golenia.

Roman musiał to przewidywać i czyhać na taką chwilę równie chciwie, jak ja, bo cały czas robił coś tuż pod oknem mojego gabinetu. Jakąś małą część samochodową rozkręcał, skręcał i polerował, zapewne całkiem niepotrzebnie. Widziałam go z góry i zbiegłam natychmiast.

Rozmowę z nim odbyłam przez okno, nawet go do wnętrza domu nie zapraszając.

– Może się jaśnie pani przestać obawiać pana Guillaume już na zawsze – powiedział Roman od razu cichym i zimnym głosem. – Pan Guillaume nie żyje.

– Czy on nie żyje teraz, czy przed stu laty? – spytałam podejrzliwie, wciąż uczepiona swojego okropnego pomysłu.

– Teraz.

– Wie Roman na pewno?

– Wiem. Ale nikomu o tym mówić nie trzeba. Nawet panu de Montpesac, bo pan de Montpesac jest człowiekiem szlachetnym i sumienie by go gryzło.

Mignęło mi w głowie, że z pewnością jestem mniej szlachetna, bo moje sumienie nawet nie drgnęło, i że Roman musi mnie chyba doskonale znać.

– No dobrze – pochwaliłam wszystko razem. – Ale jak to się stało, że umarł? I gdzie są jego zwłoki?

– O tym to już lepiej, żeby nawet jaśnie pani nie wiedziała. W każdym razie widziałem je, te zwłoki, na własne oczy. Czy to jaśnie pani dla uspokojenia wystarczy?

O, na zapewnienie Romana uspokoiłam się całkowicie, pozostała mi tylko szalona ciekawość. Sama jednakże rozumiałam, że im mniej się dowiem, tym lepiej, przestałam go zatem wypytywać. Moniką się trochę zmartwiłam, ale z góry było wiadomo, że nic jej nie powiem i musi sama dać sobie radę ze swoim dramatem.