Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 47 из 70

Od pana Jurkiewicza posłaniec przyjechał i okazało się, że znów Roman miał trafne przeczucia. Nie żaden projekt testamentu mi przywiózł, tylko informację o kłopotach z wykonawcą mojej ostatniej woli. Przed Januszkiem Burzyckim chcąc spadek dla Zosi Jabłońskiej zabezpieczyć, musiał pan Jurkiewicz nad wyraz rzetelnego człowieka znaleźć, i nawet myśl mu przyszła, żeby władze kościelne w to wplątać. Poradzić się chciał księdza biskupa, który lada chwila miał z Rzymu wrócić, szczególnie że kościół kościołem, ale jakaś konkretna jednostka organizacyjna musiałaby zostać wymieniona. I która, nasza czy francuska? Chyba że całe mienie postanowię papieżowi osobiście zapisać…

Wydało mi się to skomplikowane nie do zniesienia i znów usiadłam do korespondencji. Gniew sprawił, że, oprócz listów, napisałam także i testament własnoręczny, mający by~ wskazówką, w którym sto tysięcy rubli Zosi Jabłońskiej zapisałam, pięćdziesiąt tysięcy dla służby przeznaczyłam do podziału wedle uznania pana Desplain i pana Jurkiewicza, całą resztę, ile by jej nie było, oddałam na kościół, a wykonawcą wyznaczyłam Karola Borkowskiego, męża Eweliny. Ni z tego, ni z owego do głowy mi przyszedł, a miałam nadzieję, że z Januszkiem Burzyckim w przyjaźni nie pozostaje. Na świadków tego pisma dość osobliwego wezwałam mojego rządcę i Żyda Szmula, dzierżawcę mojej oberży, który akurat po mięso ze świeżego uboju do nas przybył i przez okno go przypadkiem ujrzałam. O Szmulu wiedziałam, że jest to człowiek uczciwy i rozumny, nie bez powodu dzierżawcą go swoim uczyniłam.

Obaj, zdumieni strasznie późnym wezwaniem, posłusznie do gabinetu na dole przybyli, obaj usłyszeli, że majątek na kościół przeznaczam i obaj się podpisali bez protestu. Dziwnie trochę na mnie patrzyli, ale to ważności testamentowi nie odejmowało. Razem z listami wyekspediowałam ten dokument natychmiast, nie bacząc, że posłaniec z pewnością pana Jurkiewicza ze snu wyrwie. Niech wyrwie, może to wyrwanie popędu mu trochę doda.

Służba dzień cały spędziła na porządkach i mogłam wrócić do swojej sypialni, gdzie nie spaleniznę już, a lawendę, wosk, żywicę i moje perfumy czuć było. Łóżko z małżeńskiej sypialni do mnie przeszło, tam zaś postanowiłam sprawić całkiem nowe z materacami bez gór i dołów.

Łazienki z przyszłości brakowało mi wprost straszliwie…

Noc przeszła wreszcie spokojnie bez żadnych sensacyjnych wydarzeń. Nie zakazałam mówić świadkom o podpisywaniu mojego testamentu i jego kościelnej treści, miałam zatem wielką nadzieję, że Armand ze Szmula te informacje wydobędzie. Zważywszy, iż beneficjentem stała się instytucja, umiejąca swego bronić, powinien raczej chronić moje życie niż na nie nastawać. Co najmniej do chwili, kiedy zmienię poglądy…

Z Gastonem przestaliśmy już udawać, że spotykamy się na przejażdżce przypadkowo, tym razem jednak w pewnym oddaleniu towarzyszył nam świadek. Roman dyskrecję Szmula oceniał chyba wyżej, bo pilnowanie mnie potraktował poważnie i dosłownie. Później dowiedziałam się od niego, że Armand również był w lesie, szukał mnie chyba, ale nie znalazł, gorzej znał teren i przesieki go myliły. Lada chwila jednak lepsze rozeznanie ryska, więc muszę się liczyć z tym, że dodatkowe towarzystwo będę miała zapewnione.

Upilnował mnie za to w domu. Nie zaprosiłam Gastona na drugie śniadanie, bo umówiona byłam z Eweliną, ponadto ludzie do zrobienia wodociągu i kanalizacji przybyli i zanim zostawiłam ich Romanowi, jakieś decyzje musialam podjąć, ledwo zatem Ewelina się pokazała, zaraz za nią i Armand przybył. Na jego widok spojrzała na mnie pytająco, ja zaś ledwie zdążyłam skrzywić się i pokręcić głową, co, na szczęście, zrozumiała właściwie.

Czystym ratunkiem w tej sytuacji stał się baron Wąsowicz, który nie wytrzymał i przyjechał, rzekomo z polowania wracając. Dzikie kaczki mi przywiózł.

Zdziwił się może nieco na tak płomie

Trochę moja zbytnia szczerość i poufałość w pierwszej chwili Ewelinę zaskoczyła, ale przystosowała się do niej w mgnieniu oka, dzięki zapewne sensacyjnym treściom, jakie w sobie zawierała. Żeby nie odczuwać ciekawości, Ewelina musiałaby być z kamienia. Nie była, na szczęście.

– Ależ sama o niej słyszałam, w Paryżu będąc! – wykrzyknęła na wzmiankę o pa

– Otóż to – przyświadczyłam z zapałem. – Za to większy kłopot w salonie z panem Wąsowiczem rozmawia. I tu ci powiem, że sama nie mam pojęcia, jak się go pozbyć.

Iwelina wyraźnie chciała okazać obłudne zdziwienie, ale nagle zrezygnowała z tych sztuk.

– No więc właśnie, zauważyłam, że jest ci nie na rękę. O, i nie musisz mi mówić, że o kompromitację przy nim aż nazbyt łatwo! Ale on przecież pretendował do spadku?

– Obawiam się, że nadal pretenduje.

– O twoją rękę się stara, tego nie ukrywa. Ostrzegam cię, moja droga, że gadanie już się zaczyna, sam pan Guillaume daje mu podstawy, wyznam ci, że jechałam tu niespokojna o ciebie, bo prawie pewna, że o bliskich zaręczynach usłyszę…

– No to przecież nie z nim! – wyrwało mi się z gniewem. Ewelinie uszy pod sufit urosły.

– A kto…? Chyba nie pan de Montpesac…?

– A czemuż by nie on? – odparłam zuchwale. Ewelina aż się żachnęła.

– Ależ… Boże drogi, przecież pan de Montpesac… No, moja kochana, nie chcę robić plotek, ale chyba powi

– Kto tak powiedział? – przerwałam jej wrogo. – Słyszałaś o tym w Paryżu? Bo ja nie.





Ewelina się nagle zakłopotała i jakoś zastanowiła. – A wiesz, że nie… W Paryżu ja także nie…

– Ale widywałaś go tam? Z Francji go znasz?

– O, znam go od dawna, od dzieciństwa niemal, rodziny nasze się znały i widywały, tyle że rzadko bardzo. W Paryżu jakoś nie… Wiesz, że to dziwne, dopiero tu i teraz to się rozeszło, nie wiem jakim sposobem…

Poruszona się poczułam głęboko, ale umysł mi przez to nie zamarł.

– Czy to przypadkiem nie pan Guillaume na takie niedyskrecje sobie pozwolił? – spytałam chłodno. – Konkurencję szkalowaniem niweczyć, zdaje się, że to do niego podobne? Może nawet zaczął wcześniej, jeszcze przed moim przyjazdem?

Ewelina przez długą chwilę przyglądała mi się z wielkim namysłem. Nie była ghzpia, to pewne.

– Że panu de Montpesac wpadłaś w oko od pierwszej chwili, to się dało zauważyć – rzekła wreszcie. – Czy on rzeczywiście miał dla ciebie różne poufne… No nie, głupstwo mówię i niepotrzebnie pytam, już sama informacja o pa

– Owszem – przyznałam bez oporu. – Pewne sekrety, o których pan Desplain nie chciał wyraźnie pisać. Po cóż tak jawnie kalać pamięć mojego nieboszczyka pradziada?

Ewelina zrozumiała doskonale, że owo kalanie pamięci musiało się wiązać z pa

Ewelina jęła rozważać sprawę.

– Czyli w tym oszustwa nie było żadnego. W Paryżu pan de Montpesac złej opinii nie miał. No oczywiście, mógł się ukrywać… Na Polach Elizejskich koło powozu pa

– Może nie świadczyć. Pana Guillaume tak dobrze nie znam, więcej może o nim powiedzieć baronowa Tańska… – I bardzo bym chciała, żeby jej się trzymał, a nie mnie – przerwałam gniewnie.

– Ależ moja droga, myślże racjonalnie! Z nią się przecież ożenić nie może, baron Tański żyje w najlepsze! A skoro mniemasz, że razem z twoją ręką pan Guillaume chce zagarnąć mienie przodków, musi się żenić, inaczej niczego nie osiągnie. Powtarzam, nie znam go dobrze, ale instynktem kobiecym czuję, że chyba masz słuszność, jest w nim coś z bestii. No, mówmy szczerze, bestii nader urodziwej. Okiełznać bestię, może byłby to sukces?

W oku jej wesoło błysnęło i nagle ujrzałam przed sobą Ewę z przyszłości, tę, która się pojawi za sto piętnaście lat, jak widać nieodrodna praprawnuczka swojej praprababki. Uwierzyłam w ciągłość cech, przechodzących z pokolenia na pokolenie. Śmiałyśmy się chwilę, aż pierwsza spoważniałam.

– Nie chcę – rzekłam stanowczo. – Pomijając już wszystko i

– Mógłby cię zamordować i teraz – zauważyła Ewelina, nagle zaniepokojona. – Skoro już rozpatrujemy tak okropne przypuszczenia, przypominam ci, że nie masz dzieci i on po tobie dziedziczy…

Przerwałam jej z wielkim triumfem.

– A otóż właśnie nic z tego, bo napisałam testament. Wszystko przeznaczyłam na kościół! Kościoła nie zaczepi, a prawnie żaden zachowek mu się nie należy. Musiałby być z rozumu obrany, żeby mordować mnie teraz!

Ewelinę mój komunikat zachwycił i przyklasnęła pomysłowi. Chciałam jej powiedzieć i resztę, wszystko o legatach dla służby i dla Zosi Jabłońskiej, a przede wszystkim uprzedzić, że wykonawcą testamentu uczyniłam Karola, jej męża, ale nie zdążyłam. Armand w salonie stracił cierpliwość.

Żaden przyzwoicie wychowany człowiek nie wdarłby się przemocą w poufną rozmowę pani domu z przyjaciółką, będącą także gościem. Raczej oddaliłby się, rozumiejąc, że nie będzie przyjęty, i pożegnanie przekazując przez kamerdynera. On zaś ośmielił się osobiście zapukać do buduaru i wejść, nie czekając na zaproszenie! Podobną rzecz mógłby uczynić ojciec, brat lub mąż, ale nawet nie oficjalny narzeczony!

I