Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 5 из 37

Odnalazłszy niezbędne dokumenty denatki, uspokoili się, ujawnione zaś przy okazji dobra zabrali, nie w celu przywłaszczenia, tylko dla bezpieczeństwa. W ostatniej chwili jeszcze piekielny Jacuś bystrym oczkiem wypatrzył i wywlókł zza kaloryfera płaską paczkę, w której stara

– No właśnie! – przypomniałam sobie żywo. – Od początku słyszę, że tam była druga baba, nie ja jedna na świecie! Ta druga baba to kto? Coś już o niej wiadomo?

Henio westchnął smętnie i obejrzał się jakoś na boki. Wyglądało to tak, jakby miał obawy, że ktoś podsłuchuje, ale jednak nie, co i

– Nie macie przypadkiem czegoś na ząb? – spytał żałośnie. – Mało czasu było na życie prywatne i mam wrażenie, że mi kiszki do krzyża przysychają…

Wiedziałam, co mam w domu, więc nawet nie ruszyłam się z miejsca. Wątpliwe, czy Henio pożywiłby się resztką sałaty głowiastej, a był to akurat mój jedyny produkt spożywczy. Janusz zajrzał do lodówki.

– Jajecznica na kiełbasie – zaproponował. – Z pieczywkiem. Może być?

– Cudo! – ucieszył się Henio. – Dużo masz tych jajek?

– Cztery.

– No to nie żałuj sobie…

Przyrządzanie jajecznicy na szczęście trwa krótko. Już po paru minutach można było wrócić do tematu. Henio wyraźnie nabrał ducha.

– Tam było więcej bab – odpowiedział na moje pytanie. – Można powiedzieć, że same baby. Rozróżnianie odcisków palców bez dokładnego badania, bez powiększeń i materiału porównawczego, to już specjalność Jacusia. Rozbestwił się chyba i zaczyna przesadzać. Owszem, różnicę pomiędzy paluchem na przykład kowala i paluszkiem dziewczynki każdy zauważy gołym okiem, ale cała reszta to już magia. Otóż Jacuś twierdzi, że odciski damskich rąk pochodzą od trzech albo nawet czterech osób. Zatrzęsienie musi być, oczywiście, palców denatki, ale upiera się piekielnik, że równą obfitość zostawiła ta jakaś siostrzenica, która tam mieszkała, świeże, stare i coraz starsze, sukcesywnie tak nimi siała. Nie można tego drania lekceważyć, wie takie rzeczy bez powiększeń, porównań, mikroskopów i w ogóle bez niczego. Kto tam czegoś szukał, nie wiadomo, ale chyba raczej nie lokatorka, więc istnieją podejrzenia, że denat, rzecz jasna jeszcze za życia, ewentualnie pani, albo może ta trzecia facetka, która tam regularnie składała wizyty. Na łachach śladów nie będzie, ale na papierach i książkach może się coś wyraźnego wykryje. Jacuś delikatnie przypuszcza, że szukała siostrzenica, ale wyjątkowo nie upiera się przy tym, jutro to już będzie zapewne wyjaśnione. Przyjść natomiast mogła każda z nich, Rajczyka nikt nie widział, przeniknął jak duch, równie dobrze i one mogły przeniknąć. Tylko panią ludzie dostrzegli.

– To się nazywa ślepy fart – powiadomiłam go melancholijnie.

– Wynikałoby z tego, że tamta jakaś baba, a także Rajczyk, przyszli wcześniej, zanim jeszcze ta dziewczynka przylepiła się do wizjera – zauważył Janusz z namysłem.

– Nie tylko – skorygował Henio. – Gdyby osoba pojechała piętro wyżej, a potem zeszła po schodach, przez wizjer nie byłoby jej widać. I

Obraz ewentualnych wydarzeń pojawił mi się przed oczami znienacka i lekko mnie zaniepokoił. Policja mogła mieć wizje podobne. Należało coś z tym zrobić.

– Zaraz, czekajcie – przerwałam im, nie słuchając, co mówili. – Między nami mówiąc, gdyby tam było złoto, istnieje teoretyczna możliwość, że je rąbnęłam. Jeżeli to pudełko było pełne, moje potrzeby finansowe zostałyby zaspokojone jednym kopem. Później zaczęłabym mieć kłopoty. Zaraz… Nie wiedziałam, że mnie ktokolwiek widział i nie przyszło mi do głowy, że tak szybko zostanę rozpoznana. Zatem łup miałabym jeszcze przy sobie, tutaj w domu, albo w samochodzie. Niech pan dokona przeszukania, tak na wszelki wypadek.

– Momencik – powiedział Henio. – Odciski palców, to jutro… Siostrzenica nasuwa więcej podejrzeń… Co jest w ogóle niepokojące, to to, że oni umarli prawie równocześnie, wyklucza się hipotezę, że Rajczyk zabił Najmową, a potem popełnił samobójstwo ze skarbem w objęciach, trzeba te rzeczy sprawdzić, bo na przykład ta kasetka mogła mieć zabezpieczenie. Otwiera się ją i w twarz człowiekowi wali jakaś trucizna, głupie, ale możliwe…

– Nic nie śmierdziało, jak tam byłam – przerwałam stanowczo. – To znaczy, owszem, śmierdziało, ale zwykłym brudem.





– Mogło wywietrzeć. Inaczej nie ma siły, załatwił ich ktoś trzeci…

Znów mu przerwałam, bo mój umysł się rozszalał.

– Zaraz, czy sytuacja mieszkaniowa jest tam wyjaśniona? Dostałam adres od pośrednika, mieszkanie miało być do sprzedaży. Ta nieboszczka przewidziała własną śmierć? Czy też może siostrzenica miała przeczucie i z góry zaplanowała sprzedaż po zejściu cioci…?

Obaj, zarówno Henio, jak i Janusz, zainteresowali się tym dość gwałtownie. Rzeczywiście, coś tu było dziwnego. Gdyby facetka za życia sprzedawała duże i przeraźliwie zagracone mieszkanie, gdzieś przecież zamierzała się podziać. Zaplanowała sobie dom starców…? Gdyby na ten pomysł wpadła siostrzenica, też powi

– Od którego pośrednika dostała pani ten adres?

Sprawdziłam, podałam mu firmę, adres i numer telefonu. Jasne, pośrednik musi wiedzieć, kto z nim rozmawiał. Dziś za późno, ale jutro…

Janusz uczepił się mojej propozycji przeszukania. Wyjaśnił Heniowi, że bez tego możemy się stać podejrzani wszyscy troje. Zakładając, że kasetka była pełna i zawierała na przykład tysiąc monet, lekko licząc po cztery miliony sztuka… Stara

Pół nocy spędziliśmy rozrywkowe. Dwóch sympatycznych młodych ludzi przeszukało moje mieszkanie, znajdując przy okazji nożyczki, które zginęły mi dwa lata temu, oraz naparstek, który przepadł jeszcze dawniej. Potem, na stanowcze żądanie Janusza, przeszukali także jego kawalerkę, potem przeszukali samochód i wyrzucili z niego torbę ze śmieciami, o których ciągle zapominałam, potem zaś brak osiągnięć śledczych uczciliśmy drobnym poczęstunkiem. Posądzenie, że tymi czterema miliardami przekupieni zostali wszyscy, powolutku zaczynało upadać, szczególnie że Henio zastosował przytomne zabezpieczenie. Bez niczyjej wiedzy włączył magnetofon i każde słowo stało się słyszalne. Najlepiej wypadł mój krzyk na widok naparstka.

– Z przyjemnością tego Tyrana poznam osobiście – powiedziałam, kiedy już czy

Marnujecie go na mnie, a prawdziwe bandziory stleniają się jak sen jaki złoty. Niech on sobie ze mną pogada do upojenia i niech wyciąga wnioski. No i Tyran wyciągnął…

– Uprzejmie panią proszę, niech pani powie, którędy pani jechała – rzekł prawie na samym wstępie, natychmiast po odciśnięciu przeze mnie wszystkich palców u rąk. Nóg się nie czepiał.

– Skąd dokąd? – uściśliłam pytanie. – Z Willowej do domu. Całą trasę. Potrafiłam mu to powiedzieć wyłącznie na zasadzie dedukcji. Świeżo przeżyta makabra nieco mnie zdenerwowała i nie bardzo zwracałam uwagę na otoczenie, samochód sam jechał. Skoro jednak dotarłam do zaplanowanych miejsc we właściwym terminie, nie mógł jechać przez Żoliborz. Opowiedziałam wszystko bardzo porządnie, a Tyran słuchał spokojnie i w milczeniu.

– Tak – powiedział następnie. – Sprawdziliśmy, przypuszczając, że jechała pani najkrótszą drogą. Otóż na pierwszym odcinku, Willowa – Krasickiego, ma pani cztery minuty luzu. Przez cztery minuty można dokonać różnych rzeczy. Na drugim, Krasickiego – Batuty, nawet całe osiem minut, bo pani wyjście z tamtego domu nie jest dokładnie ustalone. Mniej więcej czas się zgadza, ale tylko mniej więcej. Gdzie pani wstępowała po drodze?

Naprawdę bardzo porządnie zastanowiłam się, czy w ogóle wstępowałam gdziekolwiek. Wykluczyć czegoś takiego nie mogłam, bo pod wpływem różnorodnych emocji zdolna byłam do każdego idiotyzmu. Nie, jednak chyba nie, wrażenia z Willowej nieco już zbladły, myślałam o mieszkaniach i niecierpliwie pchałam się na Batuty, zaparkowałam blisko sklepu, dalej poszłam piechotą. A, prawda, na piechotę też mogłam gdzieś wstąpić…

– Chyba tylko do tego śmietnika – powiedziałam z niechęcią. – Nie znam w tamtej okolicy nikogo poza Maćkiem. Dopiero dalej mieszka jeszcze jedna znajoma osoba, ale gdybym wstępowała do niej, musiałabym lecieć biegiem i zajęłoby to co najmniej piętnaście minut. Nie, żadne takie, mogę przysięgać z czystym sumieniem, że nie wstępowałam nigdzie.

– To pani tak twierdzi.

Przyjrzałam się mu. Boże drogi, jaki przystojny facet! Chwalić Boga, z dziesięć lat młodszy ode mnie, zakusy na niego nie wchodzą w rachubę. Twardy przy tym, sztywny i bezlitosny, chociaż uprzejmy do szaleństwa. Nie podobam mu się, to widać. Pomijając wiek, zapewne jestem nie w jego typie, albo może w ogóle antyfeminista…

Musiał jednak mieć w sobie jakieś zalety, może tę nieugiętość w stosunku do jednostek na świeczniku, bo zalęgła się we mnie życzliwość i coś w rodzaju rozbawienia.

– No dobrze, ja tak twierdzę, i w dodatku z uporem. Ale to przecież ze mną pan rozmawia i w jakimś celu pan to czyni. Moje odpowiedzi widocznie są dla pana ważne, fajnie, odpowiadam, że pojechałam i poszłam prosto na Batuty, a pan w to uwierzy, albo będzie się pan z tym męczył jak potępieniec. Albo znajdzie pan jakieś baby, które mnie widziały po drodze i zauważyły mój płaszcz. Mężczyzn pan może sobie darować.