Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 27 из 37

Papiery odnalezione przez Kasię stanowiły niewątpliwie marzenie Rajczyka. Wszystkie posiadłości pradziadka były w nich wymienione i gdyby zdobył je wcześniej, bibliotekarz byłby zbędny.

Chociaż nie, jeszcze ci i

– Zgodziły się ich zeznania jak szwajcarskie zegarki – ciągnął Henio. – Dominik powiada, że w sypialni torbę patroszył, między papiery zajrzał, nawet nic rozpakował, zezłościł się i pirzgnął byle gdzie, bo i tak śmietnik tam był niewąski. Mogły wlecieć za szafę, owszem. Tak siedział, że tę szafę miał jakoś za ramieniem. Kasia zaś znalazła je właśnie za szafą. Posiadłości pradziadka przekazuje w nasze ręce i grzecznie prosi, żeby jej oddać bezwartościowe pamiątki w razie, gdybyśmy szukali i coś znaleźli.

– Może sobie na to pozwolić – mruknął bezlitośnie Janusz. – Wartościowych, zdaje się, ma dosyć.

– Odczep się! – zaprotestowałam stanowczo. -Coś się dziewczynie należy po całym życiu z tą wiedźmą. Nie jej wina, że pradziadek był bogaty.

– Drugi wątek to jest chyba ten pradziadek – zaopiniował trochę niepewnie Henio. – Plącze się po sprawie i właściwie wszystko przez niego. A w ogóle to zapomniałem wam powiedzieć, że w pierwszej chwili Dominik usiłował zwalić bibliotekarza na tamtego faceta, już coś zaczął gadać, że to tamten go trzasnął, ale Tyranowi nie chciało się głupot słuchać, więc go z miejsca ukrócił Znaczenie dowodów Dominik rozumie, poddał się od razu.

– A tamta poprzednia sprawa? – spytałam z zaciekawieniem. – Z rudą i chudą jak było?

Henio ciągle promieniał, podjadał indyka, smakował do niego to gruszki w occie, to borówki i chętnie odpowiadał na wszystkie pytania.

– Rajczyka wrobił – rzekł z zadowoleniem. – Też się zgadza z przypuszczeniami, Rajczyk ją wyeliminował bez wiedzy Dominika, który nawet miał do niego o to pretensje. Gówno prawda. Nic nie mówił, bo nie będzie na kumpla donosił, ale zgadł wszystko, a wyrzuty sumienia po dziś dzień go dręczą. Faktem jest, że o poszukiwaniach skarbów niepotrzebnie jej coś chlapnął, a ta kretynka zaraz gębę rozwarła, no i Rajczyk zamknął jej tę gębę na wieki. Tyran rozdarty na dwie połowy, jedna w skowronkach, że stare dochodzenie zamknięte, a druga wściekła jak cholera o tego czwartego, który nam chyba przepadł. Pojęcia nie macie, jakiej ulgi doznał Dominik, jak się połapał, że tam były tylko jedne zwłoki.

– No dobra, to teraz wal najważniejsze – powiedział Janusz. – Wyraźnie widzę, że sensację zostawiłeś na deser i znów cię rozpycha.

– O cię pietrek – rzekł Henio. – To tak widać? Fakt, przyznaję się bez bicia. Otóż Dominik zeznał, że owszem, znów przylazł na Willową, bo spokojnie tam było i bezpiecznie, trochę pomieszkał na strychu, niepewny, czy w mieszkaniu kotła nie ma, albo co, a potem przeniósł się do apartamentów, z tym że na krótko. Ledwo spróbował się zagnieździć, przyleciała Kasia. Żadnych napadów na nią nie dokonywał, wręcz przeciwnie, nieba jej był gotów przychylić, bo zachwyciła go niezmiernie. Oświadczyć się jej chciał, a nie wojować z cudem piękności. Słowa nie zdążył z siebie wypuścić, bo z miejsca wystąpiła z tą butelką, nerwowa ona jakaś, cud, że po łbie nie dostał, ale dałby sobie radę i dziewczynę ugłaskał, gdyby nie wmieszał się pacan jakiś głupi, możliwe, że jej kochaś.

Urwawszy na chwilę, Henio popatrzył na nas triumfująco i z niebotyczną satysfakcją. Doceniliśmy wagę informacji, znalazł się chłopak Kasi! Słuszne było oddać jej mieszkanie.

– I znów ten żłób jego gęby nic widział i opisać go nie potrafi? – spytał zgryźliwie Janusz.

– E tam! – odparł Henio radośnie. – Widział i opisuje z zapałem. Duży podobno, z metr osiemdziesiąt, bary jak u tragarza, a Dominik mniejszy i chudszy, dlatego szybko uciekł. Ciemny blondyn, piegowaty, bez znaków szczególnych, gęba normalna, ani długa, ani krótka, chyba z tych regularnych, które najtrudniej odtworzyć. Mamy haka na Kasię.

– I po cholerę wam ten hak? – spytałam z irytacją, bo zdążyłam tę Kasię polubić i nie życzyłam jej źle.

– Nie wiem. Niby od początku mówi prawdę, ale chyba niecałą. W tle węszymy jakieś kręcenie, i Tyran, i ja, a nie wiem jak wy. O chłopaku jednym słowem się nie zająknęła, papiery z Konstancina oddała, ale o napadzie powiedziała połowę. Gdyby rzeczywiście wszystko było w porządku, nie ukryłaby, że facet jej pomógł i Dominika na zbity łeb wywalił. Coś tu nie gra.

Teraz ja się zerwałam i dopadłam telefonu.

– Bardzo dobrze, zaraz ją zapytam…

– Nie! – wrzasnął Henio i zerwał się również. – To już lepiej ja! I dobra, niech będzie zaraz, bo nie daj Boże złe w panią wstąpi i więcej tu nie będę mógł przyjść!

– Dlaczego, do diabła, nie spytaliście jej od razu, jak przyleciała z papierami? – rozzłościł się Janusz. – Mieliście ją pod ręką!

– Bo Dominik odpowiadał w porządku chronologicznym i nie tak składnie, jak ja tu wam przekazuję. O napadzie zeznał po jej wyjściu i nie dało się jej, zawrócić.

– No dobra, dzwoń…

Kasia urzędowała na Willowej. Jak zwykle, wysłuchaliśmy całej rozmowy.

– Dlaczego pani nie powiedziała, że tam się wmieszał ktoś dodatkowy? – spytał Henio łagodnie i z lekkim wyrzutem. – Pomógł pani w walce z napastnikiem. Kto to był?

– Mój chłopak – odparła Kasia bez wahania.

– No więc dlaczego…

– Bo on ma w tej chwili bardzo ważną i terminową pracę. Zamierzam powiedzieć o nim dopiero, jak skończy, za kilka dni, jeżeli to w ogóle będzie potrzebne. Owszem, ukrywam go trochę, tylko po to, żeby mu nie przeszkadzać. Nie wiem, jakie on ma dla was znaczenie, ale obawiam się, że zostałby wezwany i musiałby składać jakieś zeznania, wiem natomiast, że nie ma sekundy czasu.





– Kto to jest? Ma on jakieś nazwisko?

– Ma także imię. Nie powiem.

Janusz stłumił chichot. Henio popatrzył na nas wzrokiem zranionej łani.

– Wie pani – zaczął niepewnie. – To źle wygląda…

– Niech sobie wygląda – zgodziła się Kasia z wyraźną zaciętością. – Odmawiam odpowiedzi na pytanie o mojego chłopaka, nawiasem mówiąc, zapewne wyjdę za niego… aż do chwili, kiedy skończy robotę. Mogę te parę dni przesiedzieć, jeśli jest to niezbędne.

– Nie – odparł Henio głosem znękanym. – Nie jest niezbędne. Pani się z nim spotyka?

– Odmawiam odpowiedzi. Bardzo przepraszam…

– No i macie – rzekł z goryczą, odłożywszy słuchawkę. – Na moje oko, nawet Tyran nie da jej rady. Sami słyszeliście.

– I znów wyjaśniła sensownie i wiarygodnie – ocenił Janusz. – W dodatku motyw ukrywania taki więcej szlachetny. A mnie coraz bardziej korci drugie dno, diabli nadali tę Kasię…

– W niej widzisz to drugie dno?

– Widzieć, to ja nic nie widzę. Dusza tak do mnie przemawia.

Henio zamyślił się na chwilę.

– I teraz rozterka mną szarpie – zakomunikował, wracając do resztek indyka. – Z jednej strony mam wrażenie, że jej wierzę. Z drugiej powi

Tyran przed zastosowaniem tortur trzeciego stopnia cofnął się stanowczo. Kasię wezwał, owszem, zeznania Dominika należało uporządkować. – Powiedziała mu to samo, co Heniowi przez telefon, widoczna w niej była przy tym straszliwa determinacja, wsparta dzikim uporem. Dał zatem spokój, zapowiadając tylko głosem suchym jak pieprz, że za pięć dni zacznie wyciągać konsekwencje. Henio zdradził nam w zaufaniu, że w gruncie rzeczy sam nie wiedział, jakie by to miały być konsekwencje i z czego je będzie wyciągał. Ukrywany chłopak w nic nie był wmieszany i Kasia mogła o nim milczeć, ile jej się podobało.

Na Filtrowej znalazłam się dlatego, że mieszkała tam znajoma jednostka, do której miałam służbowy interes. Nie zamierzałam zaniechać pracy tylko z tego powodu, że trzy obce osoby przeniosły się na lepszy świat, codzie

Kasia pojawiła się na ulicy przede mną. Akurat nadjeżdżałam, kiedy wchodziła w sąsiednie drzwi. Szła do kogoś znajomego, stała przez chwilę przed kratką domofonu, coś do niej powiedziała i została wpuszczona. Możliwe, że poszłabym za nią z pustej ciekawości, gdyby nie to, że w tamtym domu nikogo nie znałam i żaden stosowny podstęp nie przyszedł mi na poczekaniu do głowy. Dałam sobie z nią spokój.

Szczególnym trafem, kiedy wychodziłam, Kasia wyszła również. To już uznałam za przeznaczenie. Poczekałam, aż się zbliżyła, była zamyślona, nie zwróciła na mnie uwagi, drgnęła, kiedy się do niej odezwałam. Zaproponowałam podwiezienie, bez względu na to, dokąd idzie. Przyjęła chętnie.

– Wie pani, mam wrażenie, że pani jedna jest dla mnie życzliwa – powiedziała znienacka. – Tak mi strasznie potrzeba odrobiny życzliwości…

Urwała, zawahała się. Potwierdziłam. Lubiłam ją, budziła we mnie sympatię.

– Nie wiem, co robić – rzekła, ciągle z lekkim wahaniem. – Nie wiem, czy nie popełniam czegoś w rodzaju przestępstwa. No, może wykroczenia… Chciałabym się kogoś poradzić.

– Nie mnie, na litość boską! – ostrzegłam ją pośpiesznie, z wysiłkiem tłumiąc eksplozję ciekawości. – Ja mam za chłopa policjanta i dzień w dzień to całe śledztwo kotłuje się prawie w moim domu i przy moim udziale. Jeśli istotnie popełniła pani przestępstwo, będę musiała mu o tym powiedzieć!

– Ale gdyby to było takie malutkie przestępstwo…? Takie byle jakie i bez wpływu na rezultaty dochodzenia? Ja przecież wiem…

Znów urwała i popadła w lekkie przygnębienie. o tym, że ona coś wie, nie wątpiłam ani przez chwilę. Doznałam objawienia, Janusz miał rację, to ona reprezentowała ten cholerny drugi wątek, którego tak się czepiał!

– A pani chłopak? – spytałam ostrożnie. – On też coś…?

Popatrzyła na mnie i już nie musiała odpowiadać. Piorun ciężki. Obydwoje coś zmalowali, i co to, u diabła, mogło być? Zaczęłam gwałtownie rozważać, czy rzeczywiście muszę Januszowi wszystko mówić, no owszem, powi