Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 10 из 37

O Boże, te grzyby…! No dobrze, powiem, bo i tak na jaw wyjdzie, ale przecież w życiu do głowy by mi nie przyszło…! Że Rajczyk, tak, ale że ona…? Ja się dobrowolnie przyznaję, przez tę pożyczkę ona na mnie różne rzeczy wymuszała, bo wedle papierów mogła ode mnie zażądać całego zwrotu, kiedy by chciała. Nóż taki nade mną wisiał, nie chciała inaczej pożyczyć, tylko tak. No i kazała mi zbierać grzyby, muchomory. Wcale się nie dziwiłam, co się miałam dziwić, skąpa była do obłąkaństwa, aby pieniędzy nie wydać, więc tym sposobem muchy truła. Tam czasem od bazaru, od śmietnika, rzeczywiście przylatują, a ona z tych muchomorów trutkę robiła i muszę powiedzieć, że dobrą. Muchy zdychały od tego w minutę. I te muchomory teraz też ja jej przyniosłam, nie, nie ostatnio, miesiąc temu. Ona je gotowała i na długo starczało. Muchomory wszędzie rosną, ale to powiem panu, że zawsze schowane w torbie przynosiłam i tak ukradkiem zbierałam, kryłam się, żeby mnie ludzie za wariatkę nie wzięli. Muchomory baba zbiera, głupia chyba… Ale na wszystkie świętości przysięgam, przez myśl mi nie przeszło, że ona człowieka struje!

Co…? Nie, szczegółów nie znam. A owszem, mogę powiedzieć, od jednego takiego konwojenta się dowiedziałam, raz, przez przypadek. Towar wyładowywał, ten Rajczyk przechodził, ukłonił mi się, konwojent akurat spojrzał, dziwne znajomości pani Krysia posiada, powiada do mnie, no i dalej, że go zna, a potem o tej spółce i o tych poszukiwaniach. Nie wiem, skąd wiedział. Jędruś mu na imię, a nazwisko… Zaraz, ja przecież znam nazwiska, jak mu tam, coś od lipy… Lipek…? Nie, już wiem, Lipieniec! Lipieniec Andrzej, konwojent, proszę bardzo, niech go pan pyta, on w tych mętach ma znajomości, chociaż sam, muszę powiedzieć, że nawet uczciwy. Nie, adresu nie znam, ale to przez kadry można znaleźć, no, kadry nie kadry, gdzieś to chyba mają zapisane w tym całym transporcie. Może i niedokładnie trochę panu to wszystko mówię, ale ja się swoimi sprawami zajmowałam, a nie Rajczyka, i tylko tak mi w ucho wpadło. A o tych majątkach po pradziadku też piąte przez dziesiąte, tyle że, jak mówię, rodzinę znałam, a tej Kasi było mi żal…

Dobrze, sprecyzuję i uściślę. Rodzinę znałam, nazwiska zaraz mogę podać. I przed sądem zaświadczę, bo to wiem, już dorosła byłam, że za pieniądze siostry nieboszczka Najmowa mieszkanie wykupiła, a tamto, po siostrze, sprzedała, chociaż Bogiem a prawdą, do Kasi należało. Kto jeszcze może zaświadczyć…? A skąd ja mam to wiedzieć, nie, zaraz, Kasi babka przyjaciółkę miała, sama o niej Kasi powiedziałam, zapomniałam, jak się nazywa, ale obok niej na Filtrowej mieszkała, drzwi w drzwi. Ona chyba nawet jakiś papier posiada, spis może, tego wszystkiego co do Kasi należało, tak mi chodzi po głowie, ale pewna nie jestem. Jeśli żyje, też zaświadczy. A kto więcej, to już nie wiem, to dawno było, prawie dwadzieścia lat, a, jeszcze adwokat był jeden. Kasi babka z nim różne rzeczy załatwiała, może testament zostawiła, zaraz, jak on się nazywał… Grabiński chyba. Nic więcej nie wiem, ale to przecież panowie każdego znajdą jak potrzeba, to może i adwokata…

Całym gadaniem pani Krysi Henio poczuł się ogłuszony doszczętnie. Nagrał ją na szczęście, więc mógł spokojnie przesłuchiwać taśmę i wydłubywać z niej to, co miało jakiś sens. Coraz bardziej ugruntowywało się w nim przekonanie, że żywego sprawcy zbrodni nie znajdzie, denat i denatka usunęli się z tego padołu wzajemnie, bez wątpienia jednakże istniał w tym wszystkim jakiś udział biednej Kasi. Zarazem tajemnicza działalność Rajczyka nasuwała podejrzenia dodatkowe, bo niby dlaczego nie miał się tam wplątać jakiś jego umówiony wspólnik, który rąbnął złoto. Jacuś od początku miał rację, pudełko wypełnione było porządnie, a mieściło się w nim przeszło tysiąc monet. Należało ustalić właściciela tego skarbu, w pierwszej zaś kolejności należało dopaść upiornej siostrzenicy, która z całą pewnością istniała, tylko pytanie, gdzie.

W dodatku wyraźnie było widoczne, że śmierć ciotki przyniosła jej korzyść ogromną, i to co najmniej dwustro

Skołowany kompletnie siedział Henio nad taśmą i trzymał się za głowę, kiedy zadzwonił sierżant dyżurny, zobowiązany do nawiązania kontaktu z poszukiwaną na drodze telefonicznej.

– Podejrzana Piaskowska jest w domu – oznajmił. – Podniosła słuchawkę. Zgodnie z rozkazem, zrobiłem z tego pomyłkę.

Bez jednego słowa porzuciwszy wszystko, taśmę, panią Krysię, komendę i sierżanta, Henio poderwał się i runął na zewnątrz, dopadając pierwszego służbowego pojazdu, jaki mu się napatoczył. Kazał jechać na syrenie bez względu na konsekwencje…

Wieczorne wizyty u Janusza zaczynały już nam wszystkim wchodzić w nałóg, żeby zaś Henia do nich zachęcić, przystąpiłam do przyrządzania frymuśnych posiłków, zgodnie z uknutym wcześniej planem. Tym razem czekały avocados z krewetkami i duszone kurze nogi z makaronem i sałatką z pomidorów. W projekcie miałam pieczoną kaczkę z jabłkami, sałatkę z curry, parówki z boczkiem i wołowinę po pakistańsku.

– Zaczynam w tym węszyć aferę w szerszym zakresie – oznajmił Janusz, który wcale nie zrezygnował z prywatnego dochodzenia, ale prowadził je delikatnie i podstępnie. – Ten Rajczyk musiał dysponować jakimiś informacjami, a jego krewny nieboszczyk rzeczywiście wykonywał skrytki dla pradziadka. Zdaje się, że w grę wchodzi duża forsa. Już tam się trochę zorientowałem w tym towarzystwie i chyba znajdę informatora.

– Mnie interesuje sprzedaż mieszkania – oznajmiłam, macając kurze nogi widelcem. – Co za szczęście, że masz taką porządną kuchnię, u mnie jeden palnik nie działa. Co to za hopa z tym…?

– A proszę bardzo, mogę ci powiedzieć. Pośrednik…

W tym momencie wkroczył Henio w pląsach. Od razu było widać, że wykryło się coś nowego.

– Znalazła się – rzekł już w drzwiach dziwnym głosem. – Znalazła się, rany boskie…!

Z miejsca zrozumieliśmy, że dopadł podejrzanej siostrzenicy, i porzuciliśmy rozważania na wszelkie i

– No dobrze, powiem prawdę – zdecydował się mężnie po tych kilku pierwszych, kretyńskich zdaniach. – Ja też człowiek, chociaż policjant, i nigdzie nie jest powiedziane, że policjant musi być ślepy. To jest cholernie piękna dziewczyna i oko mi w jednej chwili zbielało. Jak Boga kocham, piękna wyjątkowo i trudności miałem, które udało mi się przełamać, za co cześć mi się należy i chwała, a nie jakieś tam głupowate chichoty.

Janusz zgodził się z nim skwapliwie i przez chwilę debatowaliśmy, co będzie lepsze, koniak czy szampan. Henio wybrał koniak. Relacja poszła mu składniej.

Kasia otworzyła drzwi bez żadnych pytań, ujrzała obcego faceta i popatrzyła pytająco, zdziwiona i odrobinę zaniepokojona. Henio z kolei otworzył usta, przebił się przez chwilową niemoc głosową, powstrzymał wybiegającą z serca propozycję spędzenia razem upojnego wieczoru, przedstawił się i grzecznie spytał, czy może liczyć na chwilę rozmowy. Kasia udzieliła zezwolenia i zaprosiła go do środka. Otumaniony widokiem Henio rąbnął z miejsca:





– Kiedy pani była ostatni raz u swojej ciotki?

Kasia zaniepokoiła się wyraźniej.

– Niedawno. Trzy dni temu. Miałam iść jutro. Przepraszam pana, ale czy coś się stało?

– Dlaczego… – zaczął Henio odruchowo i ugryzł się w język, uświadamiając sobie idiotyzm pytania, jakie zamierzał zadać: dlaczego miało się coś stać. Nie przychodzi z nagła do człowieka policja i nie pyta o wizyty u krewnych, jeżeli nie stało się kompletnie nic.

– Tak – powiedział. – Stało się. Nie rozmawiała pani z nią przez telefon?

– Nie. Nie dzwoniła. Ja też nie, nie było powodu.

Patrzyła tymi oczami jak błękitne gwiazdy tak, że Henio miał do wyboru, odwrócić się ryłem, albo powiedzieć prawdę. Odwrócić się tyłem nie miał siły, wybrał zatem to drugie.

– Pani ciotka nie żyje. Została zamordowana. Teraz już nie tylko mógł, ale nawet powinien wpatrywać się w tę piękną twarz służbowo i od razu doznał dużej ulgi. Kasia na wstrząsającą wieść nie odezwała się ani słowem, stała jeszcze przez chwilę, patrząc już nie na Henia, ale gdzieś w przestrzeń przez niego, po czym powoli usiadła na tapczanie, splotła palce i zacisnęła dłonie. Henio zaniepokoił się nieco wywołanym wrażeniem.

– Dać pani może wody? Albo jakiegoś alkoholu? Ma pani coś takiego do picia? Przepraszam, jeśli byłem zbyt gwałtowny…

– Nie… – odparła Kasia trochę zdławionym głosem. – Ja… Teraz już nie… To nie jest…

Opanowała się nagle, odetchnęła głęboko, z determinacją uderzyła jedną pięścią o drugą.

– Nie będę udawać – rzekła gwałtownie. – Wcale nie jestem zrozpaczona. Nie kochałam jej, przeciwnie. Załatwię wszystko co trzeba, nareszcie ostatni raz, i wcale nie zamierzam płakać. Tyle że to tak nagle, nie spodziewałam się… no nie, to głupie, kto się spodziewa morderstwa! Ale myślałam, że ona będzie żyła jeszcze dwadzieścia lat i przez te dwadzieścia lat ja będę miała zatrute życie. Ogłuszył mnie pan wolnością.

W tym momencie Henio zdołał otrząsnąć się z pierwszego wrażenia i włączył magnetofon. Zarazem ostatecznie uwierzył, że nie ona zabiła ciotkę. Nie przyczyniła się także do tego zabicia i nie miała spółki z Rajczykiem. Gdyby w najmniejszym bodaj stopniu czuła się wi

– Kiedy… – spytała Kasia. – Kiedy to się stało? I jak…?

Świadom, że taśma nagrywa wszystko jak leci bez żadnego wyboru, Henio odpowiedział pytaniem:

– Czy pani znała niejakiego Jarosława Rajczyka?

– Rajczyka? Znałam. Ale nawet nie wiedziałam, że ma na imię Jarosław. Widziałam go kilka razy, kiedy jeszcze tam mieszkałam, później już nie. No, raz… To był znajomy mojej ciotki. A co…?