Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 42 из 49

Myśl zwiędła w zarodku, bo z domu nikt nie wychodził. Przeciwnie, przybywał nowy gość. Ze stojącej przed furtką taksówki wysiadał Czesio.

We wnętrzu Pawełka pojawiło się nagle coś, co z działalnością umysłu miało związek tylko pozorny. Całym jestestwem poczuł, aczkolwiek wydawało mu się, że pomyślał, iż temu już odpuścić nie może. U Barańskiego jest Okularnik, teraz przyjechał Czesio, wręcz zlot gwiaździsty złoczyńców! Musi, po prostu musi zobaczyć, co oni tam będą robić, może mają znaczki, a gdyby udało się ich podsłuchać…! Okazja poznania ich zamiarów wprost wymarzona…

Rozsądku i rozwagi starczyło mu tylko na myśl, że pies powinien tu zostać, bo ogrodzenie z murkiem jest dla niego za wysokie. Do skakania trzeba by podstawić mu plecy, co może skomplikować i opóźnić ewentualną ucieczkę. A nie wiadomo przecież, co będzie…

– Chaber, tu! Pilnuj! – szepnął rozkazująco i w dwie sekundy później przełaził już przez ozdobne sztachetki. Przemknięcie pod drutem nie liczyło się wcale, działkę sąsiada przebył trzema skokami. W głębi domu zaszczekał jazgotliwie mały piesek, ale Pawełek nawet nie zdążył zwrócić na to uwagi, już był przy następnej siatce. Dach starej szopy lekko zatrzeszczał.

Dwa okna były uchylone, za jednym panowała ciemność, w drugim paliło się światło, przebijające przez lekkie zasłony. Pawełek wspiął się na podmurówkę i natychmiast spadł z powrotem na ziemię, bo blaszany parapet wyślizgnął mu się z palców. Zdążył tylko przez mgnienie oka dostrzec, że w pokoju znajdują się jakieś osoby, niewyraźnie majaczące za półprzeźroczystą tkaniną. Zauważył też, że zasłona jest zaciągnięta niedbale, w narożniku zostawia wąską, trójkątną szparę. Żeby chociaż sięgnąć oczami do tej szpary…!

Przypomniał sobie widoki pod siatką, te szopki, budy i jakieś rupiecie, przez które przełaził. Skoczył znów do narożnika, niecierpliwie obmacał i obejrzał ten śmietnik, blask odległych latarni dawał nieco światła. Trafił na stare taczki i ucieszył się. Taczki nie miały wprawdzie kółka, ale to nie przeszkadzało, Pawełek jeździć nimi nie zamierzał. Z zapałem przewlókł je pod ścianę domu, orząc trawnik i jakieś grządki, ustawił pod oknem do góry nogami i wlazł na nie. Prawie wystarczyło. Wspinając się na palce, mógł zajrzeć przez szparę.

Omal ponownie nie zleciał, bo pierwszą osobą, jaką ujrzał, był pan Fajksat. Tego się nie spodziewał, mignęło mu nawet w głowie, że może pan Fajksat prowadzi podwójne życie, raz jest Fajksatem, a raz Barańskim, ale szybko z tej myśli zrezygnował. Dostrzegł nową postać, która nie była ani panem Fajksatem, ani Czesiem, ani Okularnikiem. Ściśle biorąc, nie była także nową postacią, znał ją doskonale. Ropuch! Gruby, okropny, doskonale zapamiętany. Więc to jest Barański…!

Odkrycie tak go zajęło, że przez chwilę nie widział nic i

Znaczki na stoliku zaintrygowały go. Stempelki ekspertów rozpoznał od jednego rzutu oka, znał je doskonale, u dziadka również widywał coś podobnego, nie miał jednak pojęcia, co to mogły być za znaczki. Kształt i wielkość pasowały, ale to za mało. Prawie przeoczył coś, co leżało obok, na małej tace, ledwo zawadził o to wzrokiem. Nagle go tknęło, przyjrzał się uważniej…

Zagapiony w stolik nie zauważył, że pan Fajksat popatrzył nagle w okno. Przeniósł na niego oczy dopiero, kiedy dostrzegł ruch. Pan Fajksat przeszedł gdzieś dalej, do niewidocznej części pokoju, a za nim pośpieszył Barański i Czesio. Na swoim miejscu pozostał tylko Okularnik. Niewyraźne dźwięki umilkły, a po chwili nagle zaczęło grać radio. Pawełek wywnioskował z tego, że teraz będą sobie zwierzać najważniejsze tajemnice i muzyka ma ich zagłuszyć, utrudniając ewentualny podsłuch. Pomyślał, że może odczyta jakieś słowa z ruchu ust, jedyne usta jednakże, jakie widział, należały do Okularnika i pozostawały zamknięte. Po chwili pan Fajksat i Barański znów pojawili się w polu widzenia, ale stali tyłem do okna. Nawet gdyby rzeczywiście umiał czytać z ruchu ust, nic by mu z tego nie przyszło, na wszelki wypadek jednak patrzył ze straszliwym natężeniem.

Cichych, skradających się za plecami kroków nie słyszał wcale. Słyszał je za to doskonale warujący za ogrodzeniem Chaber, widział też ciemną sylwetkę, która umknęła uwadze jego pana. Psim instynktem odgadł, co będzie, ale informacji o tym udzielić nie miał sposobu…

Szmer za plecami dobiegł Pawełka zbyt późno. Usłyszał go i równocześnie coś spadło mu na głowę, i owinęło go szczelnie. Zdławiło okrzyk i spętało wierzgające nogi. Ściągnęło z taczek. Próbował się wyrwać, ale wokół siebie czuł jakby obręcz. Coś, w co został błyskawicznie owinięty, było grube, szorstkie, nie miało końca ani krawędzi, gniotło i dusiło. Poczuł, że jest niesiony, niezbyt delikatnie, głową zwisa w dół, a jakaś twarda rzecz ugniata mu żołądek. Ogłuszony i unieruchomiony, nie zapomniał jednak o obecności psa.

– Chaber, do Janeczki!!! – wrzasnął rozpaczliwie.

Stłumione opakowaniem i zdławione ugniataniem wrzaśniecie zabrzmiało z wnętrza włochatej tkaniny jak głuchy gulgot. Pawełek nie był pewien, czy pies je usłyszał, tajemniczy wróg natomiast rozgniewał się najwidoczniej. Tobołem gwałtownie potrząśnięto, coś walnęło Pawełka w głowę, zobaczył jakby liczne gwiazdy i świat przestał istnieć.

Chaber należał do istot, które w chwilach dramatycznych nie zdradzają swojej obecności niepotrzebnie. Jego panu zagroziło jakieś niebezpieczeństwo. Zaatakowałby przeciwnika, gdyby miał do niego jakikolwiek dostęp, ale znajdował się za ogrodzeniem, zbyt wysokim, żeby je można było przeskoczyć. Nie rzucał się na nie i nie szczekał, z jego gardła wydobył się tylko głuchy, wściekły, chociaż bardzo cichy warkot i w mroku błysnęły ostre, białe zęby. Przez sekundę pies stał jak skamieniały, potem zaś ruszył. Odbił się, aż drobny żwirek trysnął mu spod łap i niczym rudy pocisk pomknął wprost w kierunku górnego Mokotowa.

Pawełek ocknął się po dość krótkim czasie. Głowa go trochę bolała. Przez chwilę nie wiedział, co to znaczy i skąd się bierze ten ból, ale pamięć wróciła mu szybko. Był niesiony i rąbnięty, nie jest już niesiony, leży nieruchomo na czymś wygodnym i miękkim. Nie jest także omotany żadną pętającą substancją, oddychać może swobodnie i nic nie zasłania mu twarzy. Nie zrywał się jednak i nie czynił żadnych gwałtownych gestów, tylko delikatnie uchylił powieki.

Równocześnie zdał sobie sprawę, że słyszy jakieś głosy. W następnym ułamku sekundy pojął, że te głosy rozumie i powstrzymał dalsze otwieranie oczu. Umysł na razie jeszcze miał zastopowany, ale dusza mówiła mu, że znajduje się w jaskini wroga, należy zatem najpierw zorientować się, o co tu chodzi, a dopiero potem spróbować jakichś działań.

Głosy były ciche i przytłumione, prawie szeptane, ale rozlegały mu się tuż nad uchem i nie miał żadnego problemu z rozróżnieniem słów.

– … gdyby nie to, że istnieje drobny kłopot – mówił jeden, spokojny i lodowato zimny. – Mianowicie ja go znam. To jest wnuk starego Chabrowicza.





Drugi głos był jakby chropowaty, zdenerwowany i ponury.

– Cholera – warknął. – Jest pan pewien?

– Całkowicie. A te znaczki wyłożył pan na tacy…

– Myśli pan, że mógł się połapać…? Widział w ogóle…?

– Nie wiem. Ale może o nich powiedzieć. Poza tym, widział mnie…

Zdenerwowany głos pochrząkał chwilę.

– No tak. Chabrowiczowi to wystarczy. Dawno na mnie poluje…

– I właśnie zyska świetną broń – zasyczał zimny głos kąśliwie.

– Nic nie zyska! – rozzłościł się szeptem zdenerwowany.

– Przeciwnie, straci wnuka! Jeszcze ten gnój jest nieprzytomny, szkoda, że nie zdechł od razu…

– Żadnych ryzykownych posunięć! – ostrzegł lodowaty.

– Chodźmy do nich…

Szmer oddalających się po dywanie kroków był cichy, ale wyraźny. Lekko stuknęły zamykane drzwi.

Unieruchomiony dotychczas umysł Pawełka wystartował z szaloną gwałtownością. Zrozumiał wszystko. Miejsce ostrzeżeń zajęła w jego duszy straszliwa mieszanina najrozmaitszych i nieco sprzecznych ze sobą uczuć, wśród których lęk znajdował się na ostatnim, bardzo dalekim miejscu. Olbrzymiej wagi odkrycia, których właśnie dokonał, nie pozwalały się tak od razu sprecyzować i porządnie poukładać, ale z pewnością wymagały energicznej akcji.

Uszy twierdziły stanowczo, że w pokoju nie ma już nikogo. Pawełek odetchnął głębiej i otworzył oczy. Ujrzał obce pomieszczenie, oświetlone małą, stojącą lampką, umeblowane, ale pozbawione ludzkiej obecności. Spróbował się poruszyć, sprawdzić czy ręce i nogi działają i nagle okazało się to niemożliwe. W pierwszej chwili przeraził się śmiertelnie, bo mignęła mu myśl, że uderzenie w głowę spowodowało paraliż, natychmiast jednak uspokoił się, pojął bowiem, że jest po prostu związany. Związany jakoś idiotycznie, cały, od kostek u nóg aż do ramion okręcony czymś, z rękami przyciśniętymi do boków. Ponadto jest przymocowany do kanapy, na której leży. Dość luźno, ale jednak…

Nie zdążył zastanowić się nad sytuacją, bo nagle dotarło do niego, że znów słyszy głosy, a w dodatku te głosy dobiegają jakby zza jego głowy. Głową poruszać mógł. Nie miał na to zbytniej ochoty, bo ciągle jeszcze go bolała, spróbował jednak ostrożnie ją odwrócić. Stwierdził, że za nim znajduje się ściana, a w niej okno, ściana gadać chyba nie potrafi, więc zapewne głosy odzywają się za oknem. Posłuchał uważniej i doszedł do wniosku, że nie. To nie za oknem, to gdzieś bliżej…

Kanapa, właściwie leżanka, stała w samym rogu pokoju. Pod oknem znajdował się grzejnik. Rura tego grzejnika przechodziła przez ścianę do sąsiedniego pomieszczenia i musiała zapewne być wymieniana, albo remontowana w jakikolwiek i