Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 38 из 49

– No tak – powiedziała Janeczka, ze zmarszczonymi brwiami oglądając klaser. – Ale to był półgłówek. Zamieniał te serie kawałkami. Albo się strasznie śpieszył, albo nie znał się na tym kompletnie.

– Zgadza się, nie znał – przypomniał półgłosem Pawełek.

– Albo może robił to po ciemku i nie patrząc. A co jest dalej?

– Dalej wszystko w porządku – powiedział dziadek uspokajająco. – Przeważnie normalnie skompletowane serie. Ze zbiorów pana Franciszka pochodzi jeszcze seria z dużym orłem, z dziewiętnastego roku. Jestem tego pewien, bo nawet umieszczona jest tak, jak on to robił. Ten sam błąd druku, znaczek czysty i kasowany obok siebie. Niczego tu nie brakuje. W tym ostatnim klaserze są zagraniczne…

– To do skompletowania pana Franciszka ile ci jeszcze zostało? – przerwał z zaciekawieniem Pawełek.

– Mniej więcej dwie trzecie – odparł dziadek. – Ale już i ta jedna trzecia, do której dotarłem, zachwyca mnie bez granic. Dotychczas miałem jedną pięćdziesiątą. Ten cały klaser z kasowanymi stanowi po prostu skarb!

– Chociaż raz z tych głupich podlepek jest jakiś pożytek – stwierdziła Janeczka z lekką niechęcią. – Pewnie tylko dlatego nic tu nie zamienił. Nie mógł przecież w tym okropnym pośpiechu przylepiać i

– Pan Franciszek używał podlepek? – zdziwił się Pawełek z naganą.

Dziadek westchnął.

– Z początku tak. Na szczęście tylko do znaczków kasowanych, czyste trzymał w takich małych kopertkach. Na początku zbieractwa ludzie w ogóle robili ze znaczkami bardzo dziwne rzeczy, jeden włoski markiz na przykład dziurawił je i nawlekał na nitkę. A dziadek pana Franciszka przylepiał je na arkusz papieru. Całe szczęście, że też tylko kasowane. Przylepiania czystych zabroniła mu żona, która uważała je za coś w rodzaju pieniędzy, takich małych banknocików. Pan Franciszek opowiadał mi o tym…

Oderwało ich od łupu pani Piekarskiej dopiero bardzo energiczne wezwanie babci na obiad. Przypomnieli sobie o obowiązkach.

– No, to teraz gazu! – zarządził Pawełek. – Mamy na głowie wszystko razem. Zaczynamy od Rafała, już jest, słyszałam jak trzaskał drzwiami.

Rafał zatem w sprawę podwójnego włamania został wtajemniczony jako pierwszy. W kwestii kradzieży części samochodowych od dawna miał swoje, mocno ugruntowane zdanie. Wyraził zgodę bez chwili namysłu i uzupełnił pierwotny plan.

– Dwa samochody – rzekł stanowczo. – Naszym pojedzie mój kumpel, możecie być spokojni, że się przyłoży z pocałowaniem ręki. A ja pożyczę od Andrzeja. Nie będę się pętał po mieście przez całą noc z kradzionym chłamem, to trzeba załatwić za jednym zamachem. Sprawdź tylko przedtem porządnie, ile tego jest. Dlaczego mamy zwalać na Bonifacego?

Pawełek wyjaśnił, że na Bonifacego mieszka wróg, który w kradzieżach miał swój udział.

– A nie zgarnie tego? – zaniepokoił się Rafał. – Naprawdę uważacie, że to tak fajnie, podwozić mu to pod rękę?

– Za skarby się do tego nie przyzna – odparła Janeczka. – Wystraszy się w ogóle śmiertelnie. Zresztą, milicję zawiadomimy od razu, anonimowo. I mam nadzieję, że przyjadą zanim on się obudzi.

– I wyrwą go ze snu – dołożył mściwie Pawełek. – Może nawet zdążą mu się przyśnić w ostatniej chwili.

Rafałowi to przypuszczenie spodobało się najbardziej i obiecał jak najszybciej załatwić sprawę z kumplem i z wujkiem Andrzejem.

Pan Lewandowski wahał się całe dziesięć minut, po czym również zaaprobował pomysł, zażądawszy tylko przysięgi, iż jego udział zostanie ukryty na wieki. Od razu zjechali do piwnicy, gdzie Pawełek obejrzał wskazane mu drzwi. Były solidne, zamknięte na klucz i dodatkowo na kłódkę.

– Okienko – podsunęła obecna przy tej penetracji Janeczka. – Czy ta piwnica nie ma okienka?

– Nie wiem – zakłopotał się pan Lewandowski. – Tu nie wszystkie piwnice mają okienka. I od zewnątrz trudno się zorientować, co do czego należy.

Pawełek z niezadowoleniem pokręcił głową.

– Niedobrze. Ja muszę wiedzieć, ile tego tam jest. Co tu zrobić?

– Wywiercić dziurkę – zaproponowała Janeczka.

– Tam jest ciemno – zwrócił uwagę pan Lewandowski. – Światło zapala się w środku.

– Wywiercić dwie dziurki. Przez jedną świecić latarką, a przez drugą zaglądać!

Pawełek ucieszył się i spojrzał na siostrę z uznaniem.

– Niegłupie. Tylko tak! Skoczę do domu po wiertarkę…





– Ja mam wiertarkę – wyznał pan Lewandowski trochę niepewnie. – Taką małą, ręczną…

– Ręczna! Pierwszorzędnie! Nie trzeba do niczego podłączać i mniej warczy!

Pan Lewandowski dysponował także latarkami. Upragniony rezultat osiągnęli po półgodzinie. Widok na piwnicę pani Machowskiej nie otworzył się wprawdzie zbyt szeroko, ale udało się dostrzec, że coś tam istotnie leży. Dużo różnych rzeczy zwalone było na stos, a jedna z tych rzeczy nawet połyskiwała.

– Do dużego fiata wejdzie – zaopiniował Pawełek po długim wpatrywaniu się w ciemne wnętrze to jednym, to drugim okiem. – Co do zamków, nie ma znaczenia. Skobel od tej kłódki się wyrwie, trochę tylko śrubki odkręcić, a do zamka któryś wytrych musi pasować. A jak nie, to się wyłamie.

– Jak? – zainteresowała się rzeczowo Janeczka.

– Całkiem prosto. Wywierci się dziurki dookoła, o, tutaj, blisko siebie, trochę można podpiłować, a potem pchnąć dobrze i poleci. Zamek sobie zostanie, a drzwi się otworzą i po krzyku.

– Skąd wiesz takie rzeczy? – spytał pan Dominik z lekkim niepokojem.

– Ze szkoły – wyjaśnił uprzejmie Pawełek. – Robimy to na zajęciach technicznych. Jakby to było żelazne, też bym umiał. W ogóle mogę zacząć od razu, chociaż parę dziurek wywiercę, w mało widocznym miejscu…

– Nic nie zaczniesz i nic nie wywiercisz – pohamowała go Janeczka. – Musimy lecieć do Zbinia. Poza tym najważniejsze wiesz, a jeszcze nam została działka. Gdzie pani Nachowską ma działkę?

Tego pan Lewandowski, niestety nie wiedział. Jadąc do góry podskakującą windą, wszyscy troje zastanawiali się nad sposobem uzyskania informacji. Najprościej byłoby zapytać o to panią Nachowską, ale istniały duże obawy, że przestraszy się i nie powie. Ilość działek w rejonie miasta wykluczała szybkie odnalezienie właściwej metodą wywęszenia przez psa. Pozostały ewentualnie jakieś zarządy, dysponujące spisami posiadaczy, ale nikt nie wiedział gdzie ich szukać. Rozwikłanie problemu wziął na siebie pan Lewandowski.

– Zaraz zadzwonię do wszystkich absolutnie znajomych – oznajmił stanowczo. – Niemożliwe, żeby nikt z nich nie miał działki, albo przynajmniej nie znał kogoś, kto ma działkę. Sprawdzę w książce telefonicznej…

– Można także iść byle gdzie, na byle które działki i zapytać tam ludzi – podsunęła Janeczka. – Tych właścicieli. Oni wiedzą. Ale to nie teraz, bo już się ciemno robi.

– Jutro – zadecydował Pawełek. – Bez działki w ogóle nie ma co zaczynać, więc od jutra trudno, wszyscy latamy po działkach. Dzisiaj pan tylko dzwoni, a my do Zbinia…

Pan Lewandowski podporządkował się poleceniom. Skoro już zdecydował się wziąć udział w tym przedziwnym i nieco przerażającym przedsięwzięciu, musiał stanąć na wysokości zadania. Przyobiecał dołożenie starań, porządnie kryjąc ogarniającą go lekką panikę…

Zbinio na widok breloczków z Algierii zachował dumny spokój, aczkolwiek rumieniec na jego twarzy zdradzał wewnętrzne emocje. Były trzy i wszystkie cudownie piękne, jeden kabylski, srebrny i wysadzany turkusami, a dwa miedziane, osobliwego kształtu. Nie wiadomo na pewno, czy były to breloczki, ojciec pisał, że prawdopodobnie stanowią raczej fragmenty kolczyków, ale na breloczki nadawały się doskonale i miały nawet przyczepione kółka do kluczy, a treści listu pana Chabrowicza Zbinio, na szczęście nie znał.

Zachowanie spokoju przyszło mu stosunkowo łatwo, miał już bowiem za sobą najważniejsze osiągnięcie.

– No więc plan był taki, żeby te znaczki zamienić jednym kopem – oznajmił z pozorną obojętnością, układając na stole trzy wisiorki obok siebie. – Jakoś im to nie wyszło, więc namyślili się, żeby po kawałku. Raz trochę, drugi raz trochę i tak dalej, aż do skutku. Zaczęli…

– Więc jednak…! – wyrwało się Janeczce, a Pawełek aż syknął.

– Zacząć, zaczęli, owszem – potwierdził Zbinio i ulokował srebrny wisiorek w środku, a miedziane po bokach. – Jakiś tuman to robił, co się na znaczkach nie zna, tak twierdzi Czesio. Zamienił pierwszą partię, ale podobno nie najlepiej. Coś pochrzanił. Podobno ma z tym jakieś kłopoty. Podobno nie umie odlepić przylepek, czy przylepić odlepek, tak coś ględził, ja się na znaczkach nie znam, więc nie wiem, co to znaczy.

– Nie szkodzi – mruknął Pawełek – my wiemy.

– Drugą partię zamienił wczoraj, a następną odpracuje w niedzielę. Po południu, jeśli zależy wam na ścisłości.

Janeczka wyprostowała plecy i odsunęła się z krzesłem od stołu Zbinia. Ulga w jej duszy przybrała postać orkiestry dętej, grzmiącej triumfalną fanfarą. Wczoraj…! Wczoraj znaczki już były w rękach dziadka, w klaserach pani Piekarskiej mogą sobie grzebać do upojenia i zamieniać w nich co zechcą…! Co za szczęście, że się z tym zdążyło!

Pawełek wydał z siebie pufnięcie, pełne satysfakcji. Wymienił z siostrą spojrzenia i obydwoje pokiwali głowami.

– Dobra, i co dalej? Kto te zamienione znaczki dostał? Bo że nie dla samego siebie Czesio tę machloję robi, to my wiemy. Podejrzewamy, że dla takiego jednego, Barański się nazywa, ale musimy to wiedzieć na pewno.

– Na ten temat Czesio bąka niemożliwie głupio – skrzywił się Zbinio i ułożył breloczki w trójkąt. – Za Chiny średnio ludowe nie mogę tego zrozumieć! Najpierw wychodziło, że dla tego głupka, który sam zamieniał, co sensu żadnego nie ma, bo i nie zna się, i sam to załatwiał, i po jakiego diabła mu Czesio wobec tego. Potem okazało się, że Czesio mu dostarcza śmieć na wymianę. A on to nosi do jeszcze jakiegoś, Czesio go zna, owszem i chyba się go boi…

Oderwał na chwilę wzrok od trzech breloczków na stole i popatrzył na Pawełka.

– Będzie mętnie, ale sprzedaję, jak kupiłem – zastrzegł się. – Od wyciągania wniosków nie jestem, tylko wy. Ja mam tylko donosić, co się z Czesia wywlecze. Zgadza się?