Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 25 из 49

– Nic specjalnego… To znaczy, ważna, owszem…

– Ważna, ale nic pilnego – sprecyzował Pawełek. – Może poczekać, ale chcieliśmy mieć z głowy.

Pan Lewandowski ciągle czuł, że to nie to i chodzi o coś i

– Wydaje mi się – powiedział z lekkim wahaniem – że jest to coś, co was osobiście dotyczy. Zrozumiałem, że przychodzicie od dorosłej osoby, tymczasem doznaję wrażenia, że jesteście tym jakoś wewnętrznie przejęci, tak jakby to był wasz własny problem. To mnie właśnie najbardziej interesuje…

Pawełek pomyślał z uznaniem, że ten facet jest całkiem niegłupi. Janeczce zrobiło się nagle trochę żal pana Dominika. Wyglądał sympatycznie i widać było jak się męczy, usiłując coś zrozumieć. Doskonale wiedziała, że z udzielanych mu odpowiedzi nic nie wynika.

– Gdyby tu był nasz pies, możliwe, że powiedzielibyśmy panu więcej – wyrwało jej się.

Pan Lewandowski uchwycił się psa jak tonący brzytwy.

– Dlaczego pies? Co ma do rzeczy pies?

– Nasz pies rozpoznaje porządnych ludzi…

– Rozumiem – powiedział pan Lewandowski z wyraźną ulgą. – Istnieje tu jakaś tajemnica i nie chcecie jej zdradzić, nie wiedząc, czy jestem porządnym człowiekiem. No, wreszcie…! I tak powiem wam, że jesteście bardzo nietypowi…

– Bo co? – zainteresował się Pawełek.

– Osoby w waszym wieku albo wcale nie chcą rozmawiać, albo wyjawiają za wiele, wbrew własnym chęciom. Jest dla mnie jasne, że macie wyjątkowe talenty dyplomatyczne. Osobiście uważam się za człowieka przyzwoitego i potrafię dochować sekretu, ale nie musicie mi wierzyć na słowo. Każdy może o sobie powiedzieć, że jest aniołem. Chciałbym bardzo spotkać się z wami w towarzystwie waszego psa!

Janeczce nagle przyszła do głowy nowa myśl.

– Czy pan tu mieszka? – spytała, stara

– Tak. Na czwartym piętrze.

– A jakie ma pan hobby?

– Wędkarstwo – odparł bez wahania pan Lewandowski, czując z radością, że coś tu się zmienia. – Uwielbiam łowić ryby.

– I nic pan nie zbiera?

– Co masz na myśli? Grzyby, na przykład…?

– Nie, coś niejadalnego. Pudełka od zapałek, albo co… Pan Lewandowski zarumienił się znienacka. Odrobinę, ale jednak widocznie. Zawahał się.

– No proszę – wytknął Pawełek z satysfakcją. – Teraz pan widzi, jak to jest.

Pan Lewandowski przełamał opory.

– W porządku, znam ten ból od dawna. Owszem, zbieram i powiem co. Uczynię pierwszy krok ku wzajemnej szczerości. Książki zbieram. Kryminały.

Pawełek gwizdnął lekko z ogromnym uznaniem. Janeczka zainteresowała się tak, że o mało nie zapomniała o ostrożności.

– Jak to? Wszystkie? Jak leci?

– Wszystkie, jak leci. W polskim języku. Mam nawet bardzo stare, przedwoje

– E tam, poezje…! – prychnął wzgardliwie Pawełek.

– Wcale nie! – zaprotestowała równocześnie Janeczka z ogniem. – To jest mania po prostu przecudowna! Jestem pewna, że pan tego nigdy nikomu nie pożycza…?

– Od czasu do czasu mogłoby się zdarzyć. Osobom zaprzyjaźnionym i wyjątkowo godnym zaufania…

Spojrzenie, jakie rodzeństwo wymieniło pomiędzy sobą, napełniło go wielkimi nadziejami. Coraz bardziej chciał poznać te dzieci bliżej i dokładniej, zainteresowały go zgoła niebotycznie. Takich dzieci jeszcze nie spotkał, w żadnym razie nie mógł napisać swojej pracy doktorskiej bez nich, za wszelką cenę chciał z nimi nawiązać trwały kontakt.

– No więc…?- popędził niecierpliwie.- Będzie to spotkanie z psem?

– Może być – zgodził się Pawełek łaskawie. – Możemy się umówić…

W tym momencie piętro wyżej lekko szczęknęły drzwi. W jednym mgnieniu oka Pawełek znalazł się na półpiętrze i ostrożnie wyjrzał zza poręczy schodów. Winda ruszyła ku górze. Pawełek już był z powrotem, kiwnął głową Janeczce i bez słowa popędził na dół.

– Teraz możemy panu tylko powiedzieć, że to jest coś nieprzyjemnego – rzekła Janeczka z determinacją. – Nasz dziadek ma zmartwienie z jedną panią, która tu mieszka, bardzo dawno jej nie widział i boi się, że jest chora, albo co. Mieliśmy się dowiedzieć, ale ciągle nic nie wiemy. A ja już muszę iść…

– Czekaj, chwileczkę! Mieliśmy się umówić… Winda przejechała obok nich i zniknęła na dole.

– Przyjdziemy do pana z wizytą – zaproponowała pośpiesznie Janeczka.

– Z psem?

– Z psem. Czy pan ma telefon?

– Mam, oczywiście. Proszę, tu jest numer…

Omal nie urywając sobie kieszeni, pan Dominik wyszarpnął portfel. Wyciągnął z niego wizytówkę. Piętro wyżej znów szczęknęły drzwi. Janeczka wyrwała mu wizytówkę z ręki i skoczyła na półpiętro. Wróciła równie szybko jak Pawełek. Winda jechała ku górze.





– Ale bardzo proszę, nie zwlekajcie z tym! – zawołał pan Lewandowski z niepokojem. – Umówmy się jak najprędzej!

– Zadzwonimy dzisiaj wieczorem – obiecała Janeczka i znikła mu z oczu, zbiegając po schodach.

Winda przejechała, zatrzymała się na trzecim piętrze i natychmiast zaczęła zjeżdżać w dół. Pan Dominik schował portfel i powoli zaczął wchodzić po schodach…

Rodzeństwo spotkało się w bramie.

– Ty mów swoje, a ja swoje – zarządziła Janeczka.

– Ropuch – oznajmił krótko Pawełek.

– Jak to…? Ten sam, co w klubie?

– Ten sam. Dobrze, że go tam zauważyłem. Popruł jak z propellerem, poleciał do Kruczej, wsiadł do fiata i zaraz ruszył. Zdążyłem zapisać numer i od razu wróciłem, bo nie wiedziałem, gdzie jesteś’.

– Okularnik – podjęła sucho Janeczka. – I żeby tylko…!

– Nie mów! I co…?

– Razem z nim poszła pani Nachowska. Trzymał ją pod rękę, poszli pięć kroków w stronę Marszałkowskiej, miał tam samochód, wsiedli i pojechali.

– O rany! Dobrowolnie wsiadła?

– Trochę ją wepchnął. Ale gdyby chciała uciec, mogłaby bardzo łatwo. Mnie się wydaje, że zgodziła się, chociaż wcale nie miała ochoty. Może ze strachu, bo ciągle się boi.

– Jakaś draka – zaopiniował Pawełek po krótkim namyśle. – Afera. Musimy tu wrócić. Janeczka kiwnęła głową.

– Dobrze w ogóle, że zaczekałam. Gdybyśmy polecieli razem, nic by nie było wiadomo o Okularniku. Zła byłam w pierwszej chwili na tego…

Przypomniała sobie o trzymanej wciąż w ręku wizytówce i obejrzała ją.

– Dominik Lewandowski. Zła byłam na tego Dominika, ale okazuje się, że niesłusznie. Akurat się przydał. Możemy mu zrobić przyjemność i zadzwonić dzisiaj wieczorem. I umówić się, bo i tak trzeba tu przyjść.

– Jasne. Trzeba sprawdzić, czy ta pani Nachowska w ogóle wróci do domu. Teraz już wyraźnie widzę, że bez niej nic. Co robimy?

Janeczka nie miała wątpliwości.

– Jedziemy do tej pani Piekarskiej na Zamoyskiego. Ale już, żeby Czesio nie zdążył przed nami!

– Dobra, tylko najpierw wstąpimy po Chabra. Nigdzie więcej nie jadę bez psa!

Dochodziła godzina siódma, kiedy wreszcie dotarli do Zamoyskiego. Obejrzeli listę lokatorów i od razu znaleźli panią Piekarską. Mieszkała pod numerem szesnastym, na trzecim piętrze.

Dom wydawał się bardzo elegancki, również przedwoje

– No i masz – mruknął Pawełek, dzwoniąc po raz trzeci. – To samo co u pani Nachowskiej. Też ją porwali…?

W tym momencie zagrzechotał zamek i otworzyły się drzwi, ale nie te, do których dzwonili, tylko obok, w przyległej ścianie. Ukazała się w nich ta sama starsza pani, którą widzieli w sobotę, podpierającą się laską. Ktoś z grona spadkobierców pani Spayerowej…!

– My do pani Jadwigi Piekarskiej – powiedziała grzecznie Janeczka po sekundzie wahania. – Czy tu nikogo nie ma?

– To ja jestem Jadwiga Piekarska – odparła pani i popatrzyła pytająco.

Miała siwe włosy i niebieskie oczy za silnymi okularami. Wyglądała dobrodusznie, łagodnie i bardzo sympatycznie, ale Janeczka na wszelki wypadek obejrzała się na Chabra. Siedział obok nich spokojnie i patrzył na panią. Nie musiała nic mówić, ani wydawać żadnego polecenia, pies rozumiał ją bez słowa, wystarczyło samo spojrzenie, żeby podniósł się, podbiegł do pani i delikatnie zaczął ją obwąchiwać.

„No, jak teraz wrzaśnie i trzaśnie drzwiami…” – mignęło w głowie Pawełkowej.

Pani nie wrzasnęła i nie trzasnęła. Przeciwnie, rozpromieniła się uśmiechem.

– Jaki piękny pies! – powiedziała z życzliwą czułością. – To wasz pewnie? Czy można go pogłaskać?

Chaber uniósł łeb, pomachał ogonem, obejrzał się na swoją panią i usiadł. Janeczka doznała niebotycznej ulgi.

– Można, oczywiście. Pani mu się podoba.

– Poza tym on nie gryzie – wtrącił Pawełek.

– Mamy do pani bardzo skomplikowany interes – ciągnęła Janeczka, szczęśliwa, że wreszcie natknęli się na osobę bezwzględnie przyzwoitą. – Czy możemy wejść?

– Ależ tak, oczywiście – odparła pani z lekkim zakłopotaniem. – Otworzyłam wejście kuche

– Nam nie przeszkadza żaden bałagan – zapewnił Pawełek i wszedł za Janeczka.

Pani przeprowadziła ich przez całe mieszkanie. Zaproponowała zdjęcie kurtek w przedpokoju i wprowadziła wreszcie do pokoju, zagraconego dokładnie olbrzymią ilość cudownie pięknych rzeczy. Na każdym meblu stały ozdobne bibeloty, antyczny stolik zastawiony był kwiatami w dekoracyjnych donicach, kąt zajmowała serwantka ze szkłem i porcelaną, na tapczanach leżały poduszki, na ścianach wisiały obrazy i rozmaite i

– Słucham. Co to za skomplikowany interes? Czy ja was w ogóle znam?