Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 23 из 49

– Jakaś nagroda – orzekła Janeczka. – Pewnie końska. 1938 rok, strasznie stare. I myślisz, że co?

– Wiem, że to jest mosiężne – odparł Pawełek. – Ale nawet gdyby było ze złota, nie szkodzi. Tu się wywierci elegancko dziurkę, w rogu, o! I będzie breloczek, jeden na świecie. Takie breloczki z końskimi dyrdymałami są, wiem na pewno, bo Zbinio ma jeden, ale zupełnie i

Janeczka zerwała się z krzesła.

– Jest! Czekaj! Mam takie!

Ona też posiadała liczne skarby, tyle że stara

Z samego dna, spod pęku czarnych piór, jego siostra wydobyła starą i mocno podniszczoną balową torebkę z kremowego zamszu, wytłaczanego z złote zygzaki. Ucho torebki przyczepione było do niej dużym, tombakowym kółkiem.

– Klasa! – ucieszył się Pawełek. – Pierwszorzędnie! Teraz tylko takie małe…

– Czekaj, to nie koniec! – przerwała dumnie Janeczka, sięgając do torebki. Wyjęła z niej maleńki, złoty kluczyk, prawdopodobnie od jakiejś nie istniejącej już szkatułki. Przyłożyła go do kółka i blaszki, pasował idealnie.

– Nie złoty, sprawdzałam – rzekła z naciskiem. – Już akurat nie mam nic lepszego do roboty, tylko pchać w Zbinia złoto. Zawiesisz go razem z tym, żeby już na pewno było wiadomo, że to breloczek do kluczy. Żeby mu nic głupiego nie przyszło do głowy.

Pawełek odniósł się do całego przedsięwzięcia z najwyższym uznaniem. Janeczka wróciła do biurka.

– Tylko żadnego dawania od razu – ostrzegła. – To będzie nasza ostatnia deska ratunku. To jest zabytek i drugiego takiego nie ma na świecie. Niech się Zbiniowi nie wydaje, że dostanie to tak za nic.

– Ale trzeba mu będzie pokazać na wabia.

– Na wabia można. Pokazać i zabrać. Poprzyczepiaj to do siebie, żebyśmy mieli gotowe w odpowiedniej chwili, bo nie wiem, kiedy będzie odpowiednia chwila. Czekaj, musimy wrócić do Barańskich, bo to jest poważna sprawa, ja chcę wiedzieć, czy ten Barański z Bonifacego ma jakiś sens.

– Ma! – zawyrokował Pawełek. – Nie może nie mieć. Włazi nam w sprawę dwustro

– To nie Bonifacy się plącze, to znaczki – uczyniła odkrycie Janeczka, marszcząc brwi i spoglądając w okno. – Jeżeli te wszystkie osoby zbierają znaczki, nic dziwnego, że się plączą. I właściwie jeżeli Czesio… Nie, wcale nie Czesio, tylko pan Fajksat. Jeżeli pan Fajksat szuka ich już od początku świata, nic dziwnego, że trafił. I nic dziwnego, że myśmy trafili za nim. Ja bym poważnie porozmawiała z dziadkiem.

– Bo co?

– Bo on znów próbuje wszystko przed nami ukrywać. Tymczasem trzeba wiedzieć, na co trafiał, jak sam szukał. I w jaki sposób. Bo może też trafił na przykład na pana Borowińskiego, na pana Spayera, na panią Piekarską i tak dalej. Może to jest normalna rzecz, a dopiero dalej zaczyna być trudno.

– Na Barańskich trafił.

– No więc właśnie. Na pani Nachowskiej jakoś go zatyka…

– Na rodzinie Barańskich też go zatyka.

– Toteż mówię. Tym bardziej trzeba z nim poważnie porozmawiać. Chodź, idziemy od razu! Niech powie, jak mu to wychodziło…

Okazało się, że dziadek trafiał nieco inaczej. Niewątpliwie stosował i

– Pan Borowiński, pan Borowiński… – pomrukiwał, szukając w pamięci. – Nie, nie przypominam sobie takiego. Mogłem się z nim zetknąć, ale nie pamiętam. Natomiast pan Spayer tak, owszem. Interesował się znaczkami, bywał w klubie, coś kupował, ale mam wrażenie, że chodziło mu raczej o lokatę kapitału. Poza tym działo się to już dawno, co najmniej piętnaście lat temu. Potem jakoś znikł mi z oczu…

– Umarł – poinformował Pawełek.

– Jak to? – zdziwił się dziadek. – W tamtym czasie umarł? Niemożliwe, coś bym o tym słyszał!

– Trochę później – uściśliła Janeczka. – To znaczy nie dawniej, niż dwanaście lat temu. Znikł ci z oczu na trzy lata, a potem umarł.

– Pewnie sobie ulokował ten kapitał – uczynił przypuszczenie Pawełek. – Widziałeś jego znaczki?

– Częściowo tak. Sprawdzałem je nawet, stąd znajomość. Miał trochę starych przedruków, ale to nie było to, czego szukałem. A co?

– Potem sobie dokupił więcej – powiadomiła Janeczka. – Dziadku, co z tą panią Nachowską? Ona może coś wiedzieć! Dziadek nagle się złamał.

– No więc, prawdę mówiąc, pani Nachowska nieco mnie niepokoi. Mam z nią umowę, obiecała mi, że w razie napotkania czegoś z tych rzeczy, które mnie interesują, od razu zadzwoni i powie. Nie dzwoni, nie mówi i nie pokazuje się już od pewnego czasu i mam obawy, że może jest chora, albo coś w tym rodzaju… No nie wiem… Niemożliwe jest przecież, żeby się nagle przestała zajmować wycenami

i handlem, to wyjątkowo solidna osoba, wszyscy chętnie korzystali z jej usług…

Nie kryjąc już zatroskania, dziadek westchnął i popukał fajką w popielniczkę.

– A Barański? – spytała z naciskiem Janeczka.





– Co Barański?

– Cała rodzina Barańskich. Spotkałeś kiedyś panią Barańską i ona miała krewnych. I co?

– Możesz na nich rzucić podejrzenia, my o tym nikomu nie powiemy – zapewnił wspaniałomyślnie Pawełek.

Dziadek oparł się wygodniej w fotelu i zaczął napychać fajkę.

– O pani Barańskiej właściwie nic wam nie umiem powiedzieć. Była to osoba wiekowa, znacznie starsza ode mnie i przypuszczam, że już dawno nie żyje. Znaczki jej nie interesowały. Natomiast wśród krewnych… Prawdę mówiąc…

Dziadek urwał i zawahał się. Ugniatał tytoń w fajce i patrzył na nich z lekkim zakłopotaniem.

– Co, prawdę mówiąc? – spytała Janeczka surowo.

– Jak już zacząłeś, to przepadło – zadecydował stanowczo Pawełek. – Teraz musisz dokończyć. Dziadek przestał się wahać.

– Prawdę mówiąc, nieprzyjemnie mi o tym mówić, ale niech będzie, powiem. Pani Barańska miała wnuka… No, niezupełnie, to był chyba stryjeczny wnuk, po bracie jej. Tak to sobie dedukuję, bo nosił to samo nazwisko. Na dobrą sprawę był jedyną osobą, która obudziła we mnie porządne podejrzenia. Raz go tylko widziałem, bardzo młody człowiek… Miałem jakieś takie wrażenie, że on powinien dużo wiedzieć. Chciałem się z nim później skontaktować i okazało się to nieosiągalne.

– Dlaczego?

– Ta pani Barańska mieszkała w Łodzi i tam się z nią spotkałem. Próbowałem dowiedzieć się od niej adresu wnuka, okazało się, że mieszka w jakimś i

– Jeszcze nie wiemy, czy wzięliśmy – odparła Janeczka z lekkim roztargnieniem. – To znaczy, jeszcze nie wiemy, czy to ten. Możemy ci powiedzieć, sam się przekonasz, że szukamy za pomocą dedukcji. Dwie osoby, które miały znaczki…

– Nie wiadomo dokładnie jakie – wtrącił Pawełek.

– Ale na pewno miały i w dodatku drogie. No więc te dwie osoby miały albo adres, albo numer telefonu pana Barańskiego. I pan Fajksat interesuje się jego miejscem zamieszkania.

– Skąd wiecie?

– Sły… – zaczął Pawełek.

– Znamy jednego takiego, który zna pana Fajksata – przerwała Janeczka z pośpiechem. – To jest kumpel kumpla ze szkoły. Można się dowiedzieć wszystkiego.

– A te dwie osoby z adresem i numerem telefonu, to kto?

– Obie już nie żyją – wyznał Pawełek głosem tak ponurym, że dziadek aż znieruchomiał z zapaloną zapałką w ręku.

– Nie chcecie chyba powiedzieć, że zostały zamordowane…?!

– E, nie…

– Nikt się tym nie zajmował i żadnego śledztwa nie było, więc na pewno nie – zapewniła Janeczka z odrobiną żalu. – Możemy ci powiedzieć, proszę bardzo. Pan Spayer i pan Borowiński.

– I pani Spayerowa – przypomniał Pawełek. – Możliwe, że to ona miała ten numer, a nie jej mąż. Umarła nie tak dawno.

Dziadek wrzucił do popielniczki zgaszoną zapałkę i przechylił się na oparcie fotela.

– No więc, to tak właśnie wyglądało, jak przeprowadzałem moje poszukiwania – wyznał smętnie. – Albo mi ktoś przepadał, albo nie chciał nic mówić, albo okazywało się, że umarł. Najgorsi byli spadkobiercy. Jeżeli udało im się cokolwiek odziedziczyć, nie mieli kompletnie, przypuszczam, że w obawie przed podatkiem spadkowym. Nie miałem na to wpływu, nie mogłem przecież wdzierać się do ludzi przemocą i szukać po kątach ich znaczków…

– Przemocą do bani – mruknął Pawełek. – O wiele lepiej podstępem.

– Nie zamierzacie chyba… – zaczął gwałtownie dziadek, ale Janeczka przerwała mu od razu.

– Na razie nic nie zamierzamy. Chcemy osobiście poznać panią Nachowską i potem się dopiero zastanowić. Poznawanie porządnych osób nie jest niebezpieczne…

Pani Nachowską mieszkała w przedwoje

Zadzwonili do wysokich, dwuskrzydłowych, oszklonych na górze drzwi.

– Może jednak trzeba było przedtem się z nią umówić – zauważył krytycznie Pawełek, kiedy dzwonili trzeci raz. – Nikogo nie ma w tym domu.

– Może i trzeba było, ale jak nie działa, to co ci poradzę? – odparła gniewnie Janeczka. – Pomyłka i pomyłka, a jak nie pomyłka, to albo pralnia, albo urząd.