Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 14 из 49

– No, ja nie wiem… No, owszem, może być… Ale ja uważam, że to jest jakoś źle napisane…

– Co ci znowu źle napisane? Bonifac, przerwa, trzydzieści. Zapisał sobie Bonifacy nr 30, znaczy Bonifacy ten znaczek miał…

– To tam musiałoby brakować tylko y i nr. A to inaczej wygląda. Popatrz na to zamazane, przy Bonifacym było więcej liter, a przed 30 nie ma miejsca na całe nr. Dwie litery i kropka, a tu się zmieści najwyżej jedna…

– Wcale nie napisał nr. tylko samą liczbę!

– To co napisał za Bonifacym?

Pojawienie się znienacka Bonifacego, o którym pan Fajksat z takim naciskiem przypomniał Czesiowi, stanowiło coś w rodzaju energicznego dziabnięcia ostrogą. Janeczka i Pawełek zgodnie poczuli, że nie popuszczą. Rozwiązany, zdawałoby się problem, znów się skomplikował i należało poświęcić mu wszystkie siły. Pawełek z powątpiewaniem przyjrzał się przerwie pomiędzy Bonifacym a trzydziestką i zaproponował, że skoczy do dziadka po lepszą lupę. Dziadek miał kilka lup, w tym jedną wręcz przecudowną, powiększającą dziesięciokrotnie…

Przy pomocy wspaniałej lupy udało się stwierdzić, że na zamazanym kawałku znajduje się litera g. Stropiło ich to zaledwie na krótki moment.

– Bonifacego! – wrzasnęła odkrywczo Janeczka. – To wcale nie jest człowiek Bonifacy, tylko ulica Bonifacego! Bonifacego trzydzieści! Adres!

Pawełek oburzył się śmiertelnie.

– To co to za głupie gadanie było, żeby pamiętał o Bonifacym? Pamiętaj o Bonifacym, darł się za nim na schodach, Bonifacego powinien był krzyczeć! Co to za sztuki, specjalnie żeby mnie zmącić, czy jak?!

– No a coś ty myślał? Nie mówię, że akurat ciebie, ale na pewno wolał krzyczeć niedokładnie, a Czesio i tak wiedział o co chodzi. Czekaj, jak już mamy tę lupę, popatrzmy na resztę…

Z pewnym oporem pogodziwszy się z zamianą jednostki ludzkiej na ulicę, Pawełek wziął udział w oględzinach. Patrzyli przez lupę kolejno, a potem dzielili się wrażeniami. Wszystkie były zgodne. Miękki ołówek nie wcisnął się w papier i w rozmazanym tekście nie zdołali odczytać nic, poza jednym nazwiskiem. Na początku tego nazwiska widniała część litery N, potem malutka przerwa, a potem chowsk.

– Głowę daję, że to jest ta pani Maria Nachowska, która była w notesie – powiedziała Janeczka. – Dziadek mówił, że to porządna osoba.

– Bez powodu jej nie zapisywał – zawyrokował stanowczo Pawełek. – I to w dwóch miejscach! Ja bym do niej poszedł.

– I co?

– Nie wiem. Może ona coś wie. Na tego Bonifacego też bym poszedł.

– I co?

– Nie wiem. Można zobaczyć, co tam jest. Ktoś tam mieszka, czy umarł, czy jeszcze co i

Zdopingowany Bonifacym umysł Janeczki ruszył żywiej. Zagadki zaczynały się wyjaśniać, różne elementy wykazywały skło

Sięgnęła po zeszyt.

– Musimy to sobie zapisać – stwierdziła sucho. – Najlepiej w punktach. Co wiemy, czego nie wiemy, co trzeba zrobić i w jakiej kolejności…

Poczynione notatki zajęły prawie dwie strony. Wynikało z nich, że najwięcej powiązań ma Czesio. On utrzymuje kontakt z panem Fajksatem i ze spadkobiercami na Saskiej Kępie, on szuka kolejnych posiadaczy znaczków, żywych i umarłych i bywa w klubie filatelistycznym. Należy go pilnować jak oka w głowie. Następną ważną postacią jest pani Nachowska, pozapisywana wszędzie, z powodów na razie nieznanych. Trzeba jej złożyć wizytę. Poza tym powi

– Ja bym zaczął od klubu – poradził Pawełek, zaglądając siostrze przez ramię. – Tam możemy znaleźć wszystkich razem. Tylko nie wiem, czy nam się uda wejść z Chabrem.

– O wprowadzaniu psów nigdzie nie ma ani słowa.

– Ale to jest szkoła!

– No to co? W niedzielę jest klub i szkoła się nie liczy. A Chaber się schowa, nikt go nawet nie zauważy, a za to on ich wywęszy. Ale do niedzieli mamy jeszcze trzy dni, więc ja bym najpierw popatrzyła, co tam jest na tego Bonifacego.

– A Saska Kępa?

– Też trzeba popatrzeć.

– To co. Rozdzielamy się?

Janeczka zastanowiła się i kiwnęła głową.





– No, chyba tak. No tak, oczywiście, uważam, że nie należy niepotrzebnie tracić czasu. Ty pojedziesz na Saską Kępę, a ja na Bonifacego i dwie rzeczy będziemy mieli załatwione…

Janeczka wróciła z penetracji niezadowolona i zirytowana bez granic. Niecierpliwie czekała na brata, wykorzystując czas oczekiwania racjonalnie i twórczo. Ponowne posłużenie się dziadkową lupą, połączone z wnikliwym rozważeniem sprawy, dało doskonały rezultat i kiedy wreszcie pojawił się Pawełek, irytacja i niezadowolenie należały już do przeszłości.

Pawełek wpadł do domu tuż przed samą kolacją, w przeciwieństwie do siostry uszczęśliwiony i pełen satysfakcji. Relację zaczął składać w kuchni przy zmywaniu naczyń, tego dnia bowiem wypadała ich kolej.

– Trafiłem, jak w totolotka! – oznajmił radośnie, stawiając tacę na kuche

– Nie mów wszystkiego naraz, tylko po kolei! – zażądała gniewnie Janeczka i wstawiła talerze do zlewozmywaka. – Ja to chcę dokładnie zrozumieć.

– Dobra, po kolei. Przyjechałem i od razu z parteru usłyszałem, że tam się coś dzieje. Hałasy było słychać, łomoty różne i gadanie. No więc poszedłem sobie wyżej, tak delikatnie, a wyżej okazało się, że siedzi Czesio i gapi się w dół. Nie zauważył mnie.

– Jakim sposobem?

– A czy ja musiałem tupać i śpiewać? Po cichutku sobie poszedłem, pod ścianą, zobaczyłem na trzecim piętrze najpierw jego nogi, a potem gębę i już dalej się nie pchałem To mieszkanie jest na drugim. Czesio tak się gapił, że świata nie widział i było na co!

– No! – popędziła niecierpliwie Janeczka, bo Pawełek uczynił przerwę na pochwalne fuknięcie. Puściła wodę cienkim strumykiem, żeby nie zagłuszać słów brata,

– Włamali się – zakomunikował z uciechą Pawełek. – Znaczy, tak mi się widzi, że ktoś tam od kogoś wycyganił jakiś klucz, albo sobie dorobił, albo może miał wytrych. I wlazł w dwie osoby. A tam piętro niżej jest ten sąsiad, co to kiedyś grzebał w zamku, pilnuje i chyba ma spółkę z drugimi spadkobiercami, bo doniósł. Wtrącał się i wydziwiał. Jak przyjechałem, to akurat wynosili z tego mieszkania takie coś jakby komodę, przenosili przez drzwi, widziałem w przedpokoju jeszcze jakieś paki i kosz. Przymierzali się do znoszenia tej komody ze schodów i na to nadlecieli ci i

– Skąd wiesz, że z adwokatem?

– Mówili do niego „panie mecenasie”, to niby co on miał być? I zrobiła się Sodoma i Gomora. Awanturowali się, że ho ho i wyzywali się od różnych, ale nie zwyczajnie, tylko bardzo wymyślnie, prawie jak ze słownika wyrazów obcych. A tę komodę wydzierali sobie z rąk, aż wyleciały jej szuflady, a jedna prawie na mnie.

– Bo gdzie ty byłeś?

– Pół piętra niżej. To jest porządny dom i ma kwiatki na schodach, na takich podstawkach z nogami. Schowałem się pod tym, nie bardzo było wygodnie, ale za to nikt na mnie nie zwrócił uwagi. Ta szuflada rąbnęła zaraz obok i prawie była pusta, ale jednak. Zdążyłem pozbierać wszystko, co w niej było, zanim po nią zeszli, bo prawie się pobili i trochę im to czasu zajęło.

Janeczka odwróciła się od zlewozmywaka porzucając szklanki i chlapiąc na podłogę pianą z Ludwika.

– No…?! – wykrzyknęła zachła

– Jak wszystko, to wszystko – rzekł z naciskiem. – Trzy zapałki, jedna wypalona. Dwie pinezki. Takie coś żelaznego, w ogóle nie wiem, co to jest. Papieros, przełamany. Pół koperty. Kawałek filmu, są tu jakieś dwa zdjęcia. I kartka. Pognieciona, ale coś jest na niej napisane.

– Schowaj wszystko z powrotem – poleciła surowo jego siostra, obejrzawszy łup bez dotykania mokrymi rękami. – Zdaje się, że jedyne ważne to będzie ta kartka, chyba że na zdjęciach coś jest. Sprawdzimy spokojnie potem. I mów dalej.

Pawełek obejrzał się, znalazł czystą, plastikową miseczkę i troskliwie zgarnął do niej przedmioty ze stołu.

– Dalej wyrwali sobie w końcu tę komodę z zębów i wnieśli z powrotem do mieszkania. Szuflady też pozbierali. Wszyscy się wepchnęli do środka, zamknęli drzwi i awanturowali się w przedpokoju, ale nie mogłem niczego podsłuchać, bo byłem za daleko. Pod samymi drzwiami podsłuchiwał Czesio i nawet myślałem, żeby mu co zrobić i odsunąć stamtąd, ale wolałem nie. Zresztą i tak nic ciekawego nie wykrzyczeli.

– Skąd wiesz?

– Po Czesiu było widać. Słuchał przy dziurce od klucza jakoś tak beznadziejnie, krzywił się, stękał, ziewał i w końcu zaczął dłubać w nosie. Potem się poderwał i poleciał znów na górę, więc na wszelki wypadek nie czekałem, tylko zmyłem się na dół. I słusznie, bo zaczęli wychodzić. Znaczy nie tak, nie ma co mówić o zaczynaniu, wyszli wszyscy w kupie, nawet się tłoczyli w drzwiach i widać było, że każdy tylko patrzy na drugiego, żeby przypadkiem nie został pół kroku w tyle. Pozamykali drzwi i poszli. Umówili się polubownie na sobotę na po południu.

– Skąd wiesz?

– To akurat podsłuchałem. Ciągle byłem przed nimi, nie zwracali na mnie żadnej uwagi i gadali do siebie. W sobotę po południu mają się zebrać wszyscy razem i porozdzielać jakieś’ rzeczy, a o samo mieszkanie będą się dalej kłócić. Co do rzeczy, też się jeszcze nie pogodzili. Czesio tego nie słyszał, bo był za nimi, kawałek dalej.

– Nie szkodzi. I tak będzie stróżował. Trzeba popatrzeć w sobotę, czy nie wyrzucą czegoś do śmietnika…

– Śmietnika Czesio nie popuści – przerwał Pawełek stanowczo. – Nie mamy szans, chyba że go poszczujemy psem. Trzeba wykombinować coś i

A co u ciebie?

Sens pytania Janeczka zrozumiała bezbłędnie. Wypłukała ostatni talerz i zakręciła kran.