Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 53 из 58

Poleciłam Danusi dorobić trochę kanapek, co wykonała chętnie, bo te ręce ciągle jej się trzęsły, może nawet bardziej niż na początku.

Kapitan zadzwonił do drzwi minutę przed czasem. Na widok otwierającego mu Kocia okiem nie mrugnął i zachował kamie

– Niech pan coś zje – zachęciłam go na wstępie. – Siedzi pan tu prywatnie i musi pan wziąć do ust cokolwiek, żeby nie było, że nie tknę chleba w domu wroga. Żadnego wroga! Prywatna przyjaźń opłaci się panu, gwarantuję. Może dziwnie pójdzie panu to całe dochodzenie, ważne, że chyba skutecznie. Ponadto, jeśli pan chce, może pan patrzeć na mnie z dowolnym obrzydzeniem, bo oszukałam pana skandalicznie. Teraz to naprawię i apetytu może pan nabrać od razu.

– Mam wielkie nadzieje – odparł na to życzliwie, nie protestując przeciwko niczemu, co mu Danusia nakładała na talerz. Spożywanie chleba w domu wroga rozsądnie zaczął od tradycyjnego, można powiedzieć, drinka, w postaci whisky z wodą i lodem. Spodobał mi się ten początek.

– Zełgać, proszę pana, nie zełgałam niczego – rozpoczęłam uroczyście. – Natomiast ominęłam, co tylko mogłam. Niech się pan przyjrzy obecnym na miejscu jednostkom płci żeńskiej. Co pan widzi? Dwie blondynki, nieprawdaż? Nic panu to nie mówi?

Wspaniała grzywa Danusi rzucała się w oczy. Miała tych włosów tyle, że mogła obdzielić ze trzy osoby, a ich barwa nie budziła wątpliwości. Kapitan przyjrzał się jej z nie skrywanym zainteresowaniem.

– Istotnie, piękne ma pani włosy, jak rzadko – pochwalił z uznaniem. – I co?

– Ja mam mniej piękne – zwróciłam mu uwagę. – Ale też, tak się składa, prawdziwe. No dobra, strzelamy na razie z małego kalibru. Od kogo pan słyszał o dwóch blondynkach?

– To ja mam się tu czegoś dowiadywać czy pani?

– Nie, ja wiem. Chciałam tylko panu przypomnieć. A, zaraz… Zrozumie pan całą aferę, dostanie pan ją na patelni, pod jednym warunkiem. Ta oto panienka, zresztą matka trzech synów, jest żoną Araba. Wplątała się w ten cały interes przez niedopatrzenie, nie mając o niczym pojęcia, a pokazujemy ją panu z grzeczności. Musi pan nam obiecać, że zapomni pan o niej i nie tknie pan jej oficjalnie, bo u nich panują specyficzne obyczaje i zeznawanie na policji, względnie przed sądem, może jej zniszczyć szczęście małżeńskie. Bez żartów, to nie żadne śmichy chichy, tylko poważna sprawa. Jej w tym nie ma. Pójdzie pan na to ustępstwo czy nie?

– Jeśli nie zajdzie potrzeba…

– Nie zajdzie. A nawet gdyby zaszła, trudno, da pan sobie radę inaczej. Danusi wplątać nie można, pomijam już to, że ona tyle wie co ode mnie, przyjechała parę dni temu z Arabii Saudyjskiej…

– Ze Szwajcarii – skorygowała cichutko Danusia.

– Wszystko jedno. Po latach nieobecności. Prywatnie może pan z nią razem przeczytać całego „Pana Tadeusza”, ale urzędowo pan jej nie zna. Stoi?

Po krótkich targach kapitan zgodził się na układ. Dał słowo dżentelmeńskie, że Danusi nie dotknie. Widocznie rzeczywiście nabrał wielkich nadziei.





– Zatem zechce pan teraz zmobilizować cierpliwość – powiedziałam wzniośle i zarazem smętnie. – Zaczęło się prawie osiemnaście lat temu…

Nim jeszcze diabli wynieśli nas na Mierzeję w trudnym okresie letnim, ujawniło się parę interesujących drobnostek. Prywatna kolacja okryła kapitana rumieńcem, którego nie zdołał opanować, aczkolwiek poza tym zachował zimną krew. Do rumieńca, być może, przyczyniła się Danusia, która, wdrożona już w obowiązki hurysy, cichutko i delikatnie nalewała władzy wszystko co jej w rękę wpadło i stworzyła mieszaninę piorunującą. Uświadomiony w pełni, kapitan ostro dodał gazu. Ania nie zaniechała występnej działalności, dzięki czemu dowiedzieliśmy się, iż Orzesznik posiadał cioteczną siostrę. Niby nic, posiadanie ciotecznej siostry nie stanowi przestępstwa, ta cioteczna siostra jednakże była toksykologiem i bez najmniejszych podejrzeń uzupełniała wiedzę bliskiego krewniaka. Święcie przekonana, iż braciszek troszczy się o siebie, ostrzegła go przed niektórymi produktami radykalnie niszczącymi wątrobę i nawet powiadomiła go, skąd takie produkty pochodzą i gdzie się znajdują. Dalszy ciąg, zdobycie smakołyków i podsunięcie ich słodkiemu pieskowi, nie stanowił już problemu i został przez kapitana dokładnie zbadany. Orzesznik dostarczył, Franio podsunął, Baltazar załatwił resztę. Tym sposobem do morderstwa przyłożyli ręki wszyscy trzej.

Niezmiernie straszna scena rozegrała się u Idusi.

Znaczenie złotej muchy kapitan pojął doskonale, Idusia zatem została wyrwana ze snu o ósmej rano i, ogłupiona doszczętnie, wygłosiła rozmaite brednie. Trzech bursztynów w parcianej torbie w jej garderobie nie odnaleziono, co zdenerwowało ją do szaleństwa. Prawie dostała histerii, sama już nie wiedziała, co robić, przysięgać, że były, czy też wyprzeć się ich całkowicie. To ostatnie napotykało trudności, ponieważ istniał świadek, Ania widziała ten bursztynowy zestaw na własne oczy i spokojnie mogła się do tego przyznać. Idusia zatem, zgłupiawszy ostatecznie, zaparła się zadnimi łapami, że nie wie, skąd się u niej wzięły i jakim sposobem wyszły. Owszem, miała je już kiedyś, dostała od nieboszczyka męża, potem gdzieś znikły, a ciągle chce sobie zrobić medalion z tej rybki, dlaczego to takie drogie i o co chodzi w ogóle…?!

O aktualnym wielbicielu nie napomknęła ani słowem. Do znajomości z Orzesznikiem przyznała się dopiero w krzyżowym ogniu pytań, kiedy wytknięto jej, że składała mu wizytę i była z nim razem u pana Szczątka. No więc dobrze, owszem, pana Lucjana znała, ale nikogo więcej, jaki znowu Baltazar, jaki Leżoł, pierwsze słyszy, zastała ich u pana Lucjana, ale co z tego, obcy ludzie. Na podstępne pytanie, czy zna mojego eks-wymarzeńca, określonego, rzecz jasna, prawdziwym imieniem i nazwiskiem, odpowiedziała po długim wahaniu i z wielkim oporem. No owszem, zna. No owszem, widuje. No owszem, często. Różnie…

Nagle ją odblokowało. Dumnie i wyzywająco oznajmiła, że go kocha, tak jest, on też ją kocha, może wezmą ślub, każdemu wolno i kto jej zabroni? Dowiedziała się, że nikt, ślubów może sobie brać ile jej się spodoba. Byłoby jednak dobrze, gdyby przywołała na pamięć czasy nieco dawniejsze, opowiedziała o nich ze szczegółami i dopasowała do tych szczegółów znajomość z panem Orzesznikiem…

Natychmiast, albo nawet jeszcze wcześniej, zaczęła się kołomyja z wymarzeńcem. Okazało się, że nie ma go w domu. Znikł jak sen jaki złoty i nikt nie wiedział, gdzie się podział, aż do chwili kiedy do akcji wkroczyły kobiety.

Jedna mianowicie, sąsiadka z najbliższego domu, stała razem z nim na przystanku autobusowym, wsiedli do tego samego autobusu i ona pojechała tam, gdzie i on. Powi

Kasjerka, której pokazano dostarczoną przeze mnie podobiznę, bez chwili namysłu przypomniała sobie tego pana. Bardzo interesujący i przystojny. Kupił bilet do Gdańska.

W tym momencie całe dochodzenie przeniosło się na wybrzeże, a z nim razem większa część prywatnej szajki śledczej, Kocio, Danusia i ja. Okazało się, że mogę być przydatna przy konfrontacjach, wynajęłam zatem apartament w Krynicy Morskiej, w Perkozie, dawnym domu wczasowym, przerabianym właśnie na rodzaj pensjonatu. Danusia wynajęła drugi. Nic i

Gdańsk jest to miasto dosyć duże, a jednak znalazła się kolejna baba, którą wymarzeniec zachwycił. Poczułam się ponuro dumna z siebie, pomyłki życiowe pomyłkami, jednakże wybierałam ich sobie rzetelnie ekstraordynaryjnych… Już na dworcu szarmancko pomógł nieść bagaże wracającej z urlopu w górach panience z biura turystycznego, złapał jej taksówkę, odwiózł ją do domu i sam pojechał dalej. Panienka zapamiętała go na zawsze i rozpoznała na zdjęciu od pierwszego rzutu oka.

Odnaleziony szybciutko taksówkarz był wprawdzie płci męskiej, ale kurs zapamiętał, bo z kolei spodobała mu się panienka z biura turystycznego. Zawiózł mianowicie tego palanta do Wrzeszcza na Topolową osiem. Palant wysiadł i on więcej nie wie.

We Wrzeszczu na Topolowej osiem mieszkało kilka rodzin i przepytane zostały wszystkie, policja działała w ekspresowym tempie. Jedna z tych rodzin, w osobie pani domu przy mężu, bez namysłu przyznała się do rozmowy z dżentelmenem widocznym na fotografii. Tak jest, był tu przedwczoraj, pytał, mój ty Boże, o jakieś strasznie dawne czasy… no, może o średnio dawne…

No owszem, dobrze trafił, bo już tu wtedy mieszkała. I naprzeciwko niej, drzwi w drzwi, mieszkała też taka jedna, Misiakowa niejaka, z dziewczynką, pokazało się, że to wnuczka, po synu. Grażynka jej było. No i ta Grażynka jakoś znikła, jak wyjechała na jakieś wakacje, tak nie wróciła, a miała wtedy dopiero szesnaście lat. Babka się wcale nie martwiła ani nie przejmowała, podobno jakaś rodzina po matce za granicę ją zabrała, czy gdzieś tam. Różni o nią pytali, milicja nawet, ale krótko i nikt się nie czepiał. I ta Misiakowa jakiś czas temu umarła. Mrukliwa była za życia, schorowana, i nikt o niej właściwie nic nie wiedział, ale bogata musiała być, bo przed samą śmiercią najęła sobie taksówkę i gdzieś pojechała na całe dwa dni. Mówiła, że do doktora. Całkiem nic jej nie pomógł. W szpitalu umarła i nawet z tego szpitala pielęgniarka przyjeżdżała po jej rzeczy, z kluczem, jak się należy, prawie w godzinie śmierci. Kiedy to była…? A ze dwa lata temu mniej więcej…