Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 37 из 58

– Bez znaczenia – pocieszyłam ją z lekkim roztargnieniem. – Podrywał, co mu w rękę wpadło, długo bym z nim nie wytrzymała. Ja nie z tych, co to „kop po oczach, byleś był”, i on o tym doskonale wiedział. Teraz tym bardziej, może wyjść na jaw cały harem, ucieszę się, jeśli dostarczy jakiejś wiedzy. I co dalej? Czekaj, otworzę tę drugą flachę, nie żałujmy sobie…

– Otóż to chyba właśnie miało swój wpływ – powiedziała Ania, podsuwając mi kieliszki, kiedy uporałam się z następnym korkiem. – Grałyśmy przy winie. Napój może niewi

– Bardzo dobrze. Coś jeszcze było?

– Oczywiście. W dodatku kolejna sensacja. Idusia wyznała, że w końcu nie tylko obejrzała bursztyny, ale także nawiązała tę osobistą znajomość z panem Lucjanem. Pan Lucjan kusił ją pieniędzmi. Poza tym różne głupstwa mówił, powtarzam po Idusi, że te bursztyny pochodzą z rabunku, że cena spadnie, że ma wyjątkową okazję pozbyć się tego i tak dalej. Idusia zmusiła go do wizyty u takiego, co robi biżuterię bursztynową, bo przemyśliwała nad tą rybką…

Kiwnęłam głową.

– To wiem…

– I nic z tego nie wyszło.

– Dlaczego?

– Tu znów ją zamurowało. Jąkała się i zmieniała temat. Sama rozumiesz, że próbowałam dyplomatycznie pytać o złotą muchę i wylazło szydło z worka. Udało mi się wywnioskować, że jednego bursztynu w torbie nie znalazła, tego ze złotem w środku, a przecież widziała go na własne oczy. I

Przerwałam jej, głęboko poruszona.

– Naprawdę ta oślica zgubiła złotą muchę?! Jakim sposobem?!

– Nie wiem, czy ona. I nie wiem, kiedy. Doznałam wrażenia, że teraz ona już tych bursztynów w ogóle nie ma, a jeśli ma, nie przyzna się pod karą śmierci. Ktoś się jej przyplątał i teraz już żadnych faktów, wyłącznie moje mgliste przypuszczenia. Ten adorator, którego nie pokazała…?: Jakiś kolejny szantażysta…? Kontrahent, oferent, płacący wysoką cenę…?

– Za wysoką cenę chybaby sprzedała?

– Więc może zbyt niską cenę? W każdym razie jest pod jakąś presją. O zaginięciu tej złotej muchy nie powiedziała nic konkretnego, mąciła tak, że nie udało mi się tego zrozumieć. Nie odzyskała jej, to pewne. Może upły

– Kretynka z tej Idusi – zaopiniowałam po namyśle.

– To swoją drogą – przyświadczyła Ania. – Ale coś z tego wszystkiego możemy chyba wydedukować? Zwłaszcza że ty też coś wiesz…?

Bez chwili wahania, przy tej drugiej butelce wina, przekazałam jej całą, świeżo zdobytą wiedzę, z panem Lucjanem na czele. Ania słuchała uważnie, popijając po odrobinie.

– Owszem, usiłowałam ją zapytać o pośredników – powiedziała, kiedy skończyłam. – Ten Franio, miałam wielkie nadzieje… Ten Baltazar. Mówiłaś o nich i chciałam się zorientować, co ona wie na ten temat. Udawałam, że ich znam. Okazało się, że owszem, słyszała o takiej profesji, pośrednik w handlu bursztynem, ale w stosunku do nich była tak doskonale obojętna, że chyba z żadnym nie zetknęła się bezpośrednio. Jedyny, istniejący wyraźnie, to ten pan Lucjan Orzesznik, a i to, na moje oko, od jakiegoś czasu straciła z nim kontakt.

– Czyli, jeśli istnieje jakaś podejrzana postać, to jest to całkiem ktoś i

– Na to wygląda. Czekaj, zreasumujmy. Streściłam ci zeznania, wyciągnijmy wnioski…

Do wyciągania wniosków Ania była idealna, bądź co bądź fachowiec. Posługując się porządkiem chronologicznym, ustaliłyśmy listę podejrzanych, rozpatrując dalej ich możliwości i obyczaje. Coś w końcu wynikało bodaj z trybu życia. Dokonawszy spisu osób, które znajdowały się na miejscu w czasie: primo, pierwszej zbrodni; secundo, odkrycia zwłok; tertio, utopienia Floriana; osób, które trzymały w ręku bursztyn ze złotą muchą, osób, które straciły życie, osób, które znały się wzajemnie, i wreszcie niepodważalnych faktów, stwierdziłyśmy coś okropnego.

– Wygląda na to – zauważyła Ania dość cierpko po dłuższej chwili milczącego wpatrywania się w nieubłagany spis – że po pierwsze, ty ich znasz najobszerniej, a po drugie prawie wszędzie występuje Waldemar. Gdybym nic o tych ludziach nie wiedziała, bezwzględnie na was padłyby moje pierwsze podejrzenia.

Sama w podziwie i z lekkim niepokojem odczytywałam stworzoną listę. Rzeczywiście, byłam obecna na miejscu akurat w chwilach przestępstwa, Waldemar tkwił w tym jeszcze bardziej, razem znaliśmy właściwie wszystkich. Mimo to mogłam przysiąc, że przed nami z domu na plażę nie wyjechał i Floriana nie topił, znalazł się tam już po fakcie. Ponadto większość informacji miałam właśnie od niego.





– Baltazar pęta się tam jeszcze obficiej! – zaprotestowałam. – Zobacz, jest wszędzie. I nawet nie wiadomo na pewno, czy Idusia go nie zna! I może jednak dałoby się wytypować sprawcę poza nami!

Ania westchnęła ciężko.

– Wolałabym mieć przed sobą konkretne akty oskarżenia, chociażby nawet nie poparte żadnymi dowodami. Do osobistego dochodzenia nie jestem przyzwyczajona. Dają i to już gotowe. Na piśmie.

– Mogę ci dać ustnie – zaproponowałam. – Albo nawet napisać, tyle że nie w tej chwili. Mam na myśli nie na poczekaniu, trochę to potrwa.

– Bardzo dobrze, napisz, a ja sobie poczytam. Ale czekaj, rozważmy to. Chwileczkę. Czy, na przykład, ta żona Floriana nie może tylko udawać? Zaraziła się skąpstwem od męża i ukrywa swoje bogactwo?

– Mogłaby, ale tam za dobrze się wszyscy znają i patrzą sobie na ręce. Poza tym po śmierci Floriana wściekła była tak, że nie zdołała się opanować, dopiero później przyszło na nią opamiętanie. A teraz siostra Jadwigi twierdzi, że ona ma pieniądze, ale mało. Tyle co z tego sprzedanego domu.

– No dobrze, więc zniknięcie pieniędzy przyjmijmy za fakt. Jedźmy dalej. Ciebie i Waldemara usuwam. Nie mogę natomiast usunąć nieżywych. Zważywszy cztery fakty razem, obecność Kajtka w chwili wyłowienia bursztynu, obecność bursztynu w jego domu, jego nagłe bogactwo i zubożenie tego topielca, Floriana… nie, więcej nawet, znajomość z Orzesznikiem, pretensje Terliczaka, znany nam charakter Kajtka oraz zeznania Idusi, jestem skło

– Szantażystę każdy zamorduje z przyjemnością, nie tylko z premedytacją – przyświadczyłam. – Ale na ogół zabiera przy tym dowód rzeczowy. W tym wypadku, jak rozumiem, zasadniczym dowodem była złota mucha, ale nie wierzę, że znaleźli torbę w halce Idusi i zabrali tylko ten jeden bursztyn, nie zabierając pozostałych. Też są niezwykłe i też stanowią dowód. Upieram się, że w ogóle nie trafili na worek, i dziwię się, że nie spróbowali później.

– Mnie też to dziwi. Możliwe, że coś tu w zeznaniach tej kretynki umknęło. Możliwe też, że już dawno tych bursztynów nie ma, wynegocjowano je od niej, płacąc jakąś rozsądną cenę, o czym nie chce mówić. Kiedy miała w ręku ten bursztyn z rybką?

– Kilka lat temu, tak to określił pan Szczątek, pięć albo sześć.

– Dziewięć lat po śmierci Kajtka. Długo dosyć. Nadal mnie to dziwi. Zaraz, wracajmy do tematu. Kajtek zatem, chociaż zabity, to jednak nie niewi

– Franio – przypomniałam. – Wieść gmi

– Intryguje mnie Terliczak – powiedziała Ania z namysłem. – Skło

– Czekaj, nie całkiem! Nowy dom wybudował. Zaraz potem, w tamtych czasach.

Ania znów zadumała się i skrzywiła.

– Kazałabym uzupełnić dochodzenie – mruknęła. – Kiedy dokładnie, rachunki, jakie miał dochody… Przesłuchać porządnie świadków…

Pamięć mi nagle cichutko pisnęła.

– Kajtuś musiał mu zdrowo dokopać. Wypominał mi, ostatnio, że kolejnych mężów na niego napuszczam, rozumiesz, ja, zapewne matka chrzestna mafii, bo chyba nie ojciec… Ale najlepszy był ten pierwszy i oto, hi hi, już go nie ma. Trochę może i

– To znaczy, że też było go czym szantażować – stwierdziła Ania spokojnie i bezlitośnie. – Jezus Mario, cała szajka. Ale nie skonsolidowana, raczej pozostająca we wzajemnej kontrowersji. Punktem wyjścia jest bursztyn ze złotą muchą, tak to widzę, należy go odnaleźć i pójść za nim do tyłu, zbadać, kto pierwszy nim zawładnął natychmiast po zbrodni. Na początku przesłuchałabym Frania, w drugiej kolejności Baltazara. Przepraszam cię bardzo, ale czy Kajtek… Jeszcze przecież był z tobą…?

Z lekkim wysiłkiem przypomniałam sobie ówczesne wstrząsy uczuciowe.

– Nie wiem, czy tak to można określić. Wróciliśmy do Warszawy, nie odzywając się do siebie ani słowem, to pamiętam. Weszłam do mieszkania jako pierwsza i pamiętam też, że miałam wielką ochotę zatrzasnąć mu drzwi przed nosem. I zamknąć na łańcuch. Nie zrobiłam tego, a może właśnie należało. Później już jedno ludzkie słowo z naszych ust nie wyszło, to znaczy wyszło, owszem, on powiedział, że możemy się rozwieść, a ja powiedziałam „won z mojego domu”, bardzo elegancko. I od razu znikł mi z oczu, do dziś nie wiem, gdzie się podziewał, w domu nie nocował i zagarnął samochód, który wydarłam mu ostatecznie dopiero po dwóch tygodniach, kiedy podpisywałam zgodę na rozwód bez orzekania o winie. I tyle. Zbrodnie i bursztyny wyleciały mi z głowy.