Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 29 из 58

– Co jest? – zaciekawił się Kocio, spełniwszy moje życzenie. – W czym dzieło?

– Terliczak – odparłam posępnie, bez żadnego kręcenia. – Tyś musiał mu jakieś pytania zadawać. Pamiętasz jakie?

– Pi razy oko. A co…?

– A to… – zatrzymałam się na moment, niepewna, czy wyjawianie nadmiaru tajemnic nie okaże się w ostatecznym efekcie szkodliwe, natychmiast jednak zbuntowana. Dla kogo szkodliwe, dla mnie…? Żadnych zbrodni nie popełniałam, a mordercom niech zaszkodzi, proszę bardzo! – A to, że ten podlec był świadkiem morderstwa, prawdopodobnie widział prawie wszystko, a w to „prawie” mnie wplątał w swoim zwyrodniałym umyśle. Co wykombinował, pojęcia nie mam, ale że coś głupiego, to pewne. Tyś mu pytaniami żeru dorzucił, coś ty od niego chciał się dowiedzieć, na litość boską?!

Kocio, odrobinę zaskoczony, zachował jednak spokój.

– O bursztynie z nim rozmawiałem. A pytałem…? Oczywiście, o jakieś okazy ekstra, duże bryły… Ogólnie ci powiem, żeby już z tym był spokój. Mnie interesują dwa rodzaje, bardzo duże bryły do cięcia… Wiesz, że ciąć trzeba…?

Kiwnęłam głową wbrew sobie.

– …albo mniejsze kawałki, interesujące, z muchami w środku. Z chmurką, trawką i tak dalej. Mam ci tłumaczyć…? Bańki powietrzne, płaszczyzny łamiące światło i tym podobne. O to go pytałem, czy sam nie ma, czy wie, kto ma. Po to, do cholery, w ogóle tu przyjechałem!

Wsparłam na stole dwie pięści, jedną nad drugą, i brodę na nich. Kocio obejrzał się i rozlał piwo do wściekle drogich kieliszków Jadwigi, bo o szklankach uparcie zapominałam. Rozumiałam już prawie wszystko. Zadawał mu pytania pozornie niewi

Terliczak ujrzał w tym dalszy ciąg okropnej afery sprzed lat. Co, do tysiąca zasmołowanych szatanów, mógł wtedy zrobić słodki piesek…?!!!

– Złota mucha – powiedziałam trochę niewyraźnie.

Kociowi ręka drgnęła i piana z piwa kapnęła do popielniczki.

– Co…?

– Nic. Rybka może…?

Przyjrzał mi się z nadzwyczajnym zainteresowaniem.

– Przecież nie jesteś pijana? Tu się nie używa alkoholu, nie w tym domu, a knajpy nie widziałem. O co biega?

Milczałam, wciąż niepewna, czy mu wszystko powiedzieć. Przez chwilę czekał cierpliwie, po czym podjął:

– Zaczęłaś mówić jakieś dziwne rzeczy. Ktoś kogoś rzeczywiście zamordował czy też używasz krew w żyłach mrożących przenośni? Może ja tu bezwiednie robię za nosorożca w porcelanie? Co ty masz z tym wspólnego?

– De facto nic, a pozornie, zdaje się, wszystko. Z tym że nie wiem, co to jest, to wszystko. Terliczak wie więcej, ale chyba też nie wszystko.

– Powiedz to jakoś porządnie – poprosił po chwili zastanowienia. – Po cholerę ja się mam głupio narażać? Co mają do tego złota mucha i rybka?

– Bursztyny. Czy ja wiem… Dowód rzeczowy. To cały kryminał, bo tak mi jeszcze przychodzi do głowy… Mam myśl, ale może głupią. Jest tam jeszcze na dole Waldemar czy już poszedł spać?

– O ile wiem, wypłynął na morze.

– Szkoda. Nie, przeciwnie, bardzo dobrze, łosoś będzie. No nic, zapytam go, jak wróci…

– Albo ja jestem debil totalny, albo ty mówisz jakoś dziwnie, bo nic nie rozumiem – rzekł po następnej dłuższej chwili mojego milczenia. – Czy to ma być jasna i szczegółowa relacja?

Zdecydowałam się wreszcie.

– No dobrze, powiem ci w skrócie. Siedemnaście lat temu takich dwoje wyciągnęło z morza jednym kopem pięćdziesiąt kilo bursztynu, w tym niezwykłe okazy. Tej samej nocy znikli razem ze swoim łupem. W sześć lat później znaleziono ich zwłoki w tym pierwszym dziczym dole, przy okazji wierceń geologicznych. Śledztwo nic nie dało. Oglądało tę zbrodnię parę osób, nie licząc sprawców, o trzech wiem na pewno, ale wszyscy wody do pyska nabrali…

– A bursztyn?

– Bursztynu nie znaleziono, znikł poniekąd trwale. Tego samego roku, mam na myśli odkrycie zwłok, utopił się jeden rybak i nie jest pewne, czy ktoś mu w tym nie pomógł. Jeden z tych oglądających świadków już nie żyje, umarł śmiercią podejrzaną w trzy lata po pierwszej zbrodni. Bursztyn natomiast pojawił się w Warszawie i znam takich, co go widzieli…

– W Warszawie pojawia się dużo bursztynu. Skąd wiadomo, że to ten sam?

– Okazy były znaczne i na pewno unikaty. Trzy sztuki szczególnie. Mucha, rybka i chmurka. Jeśli wszystkie trzy znalazły się w jednym ręku, musiały pochodzić z tamtego połowu i ta ręka powi

– Złota mucha…?

– No właśnie.

– I rozumiem, że jednym z oglądaczy był ten cały Terliczak?

– Tak wygląda.

– A pozostali?

– Drugim był mój ówczesny mąż, obecnie nieboszczyk.

– I od niego to wszystko wiesz?





– Przeciwnie. Od niego nie usłyszałam nic, bo zaraz potem rozwiedliśmy się wśród objawów wzajemnej niechęci. Nie do rozmów nam było. Potem umarł, więc tym bardziej źródła wiedzy stanowić nie mógł.

– A teraz?

– Co teraz? Masz na myśli seans spirytystyczny?

– Nie, pytam, czy teraz masz jakiegoś męża.

– Nie wiem. Zdaje się, że nie. Nawet chyba na pewno nie. Ten ostatni, którego już nie mam, mógłby może coś powiedzieć, ale że on gęby nie otworzy, to pewne. Zganił mnie za ciekawość.

– A trzeci? Wspominałaś o trzech świadkach.

– Trzeci był Waldemar, który powiedział wszystko. Był, patrzył, ale nikogo nie rozpoznał. Z wyjątkiem mojego męża. Jego owszem.

– Czekaj. A Terliczak twojego męża widział?

– Z całą pewnością. Natomiast mógł nie widzieć Waldemara.

– W takim razie już rozumiem te jego głupie uwagi. On myśli, że ty wiesz wszystko i trzymasz rękę na pulsie. Nie wiem tylko, gdzie ten puls i na czym polega.

– Tego to i ja nie wiem. Ale mogę cię pocieszyć, że uważa cię za mojego… gacha zapewne… nasłanego przeze mnie, żeby go wydoił.

– Myśl ma niegłupią, nie miałbym nic przeciwko…

– Kociu, mnie się zdawało, że rozmawiamy poważnie!

– Jak cholera. Zgoła grobowo. Temat nawet pasuje… Czekaj, powiedziałaś, że masz jakąś myśl…?

Tyle mówiłam, mogłam powiedzieć i resztę.

– Tak. Wdowa-drapak po tym utopionym Florianie. Ciekawa jestem, co się z nią dzieje i czy znalazła swoje pieniądze. Zapomniałam o niej trochę, bo prawie od pierwszej chwili po moim przyjeździe pokazał się bursztyn i byłam zajęta. Ale coś tam było nie tak i teraz właśnie zaczęłam się zastanawiać, czy jedno z drugim nie miało jakiegoś związku. Nic nie wymyślę sama z siebie i muszę poczekać do jutra. Waldemar może coś wie.

Teraz Kocio zamilkł na dłuższą chwilę. Zapalił papierosa, rozlał do kieliszków resztę piwa i chyba również podjął decyzję.

– No dobrze, powiem ci prawdę. Ja o bursztynie ze złotą muchą słyszałem. Krążą o nim wieści, że jest podejrzanego pochodzenia, i widzę, że słusznie. Przyjechałem tu dla zakupów, to fakt, ale przy okazji chciałem dotrzeć do źródła.

– No to właściwie już dotarłeś.

– I zakupów dokonałem. Kiedy wracasz do Warszawy?

– Nie wiem. Jak bursztyn przestanie lecieć. Lada chwila.

– Jutro on będzie?

Posłuchałam uważnie. Nic nie wyło, panowała cisza.

– Przeoczyłam prognozę pogody. Ale jeśli nad ranem nie powieje, jest szansa. A, prawda! Waldemar wypłynął, on słuchał prognozy dla rybaków, znaczy sztormu nie będzie. Bursztyn może podejść.

– Taką siatkę dałoby się skombinować? Ten Waldemar ma może coś zapasowego?

– Widzę, że nareszcie poszedłeś po rozum do głowy…

– A dlaczego nie? Co mi szkodzi spróbować…?

Rzeczywiście, nic nie szkodziło, a bursztyn podszedł. Nie była to upojna obfitość, resztki złoża leciały, coś niecoś jednak można było uzbierać. Kocio okazał się operatywny, od Waldemara pożyczył starą siatkę, od kogoś i

Waldemara niełatwo było złapać, bo miał pełne ręce roboty. Dwieście kilo łososia zostawił żonie i popędził z powrotem na plażę, kiedy zaś przed wieczorem wróciłam do domu, okazało się, że jest na Zalewie. Przypłynął już w ciemnościach, postawiwszy siatki na śledzia, po czym od razu poszedł spać, w planach znów mając łososia przed świtem. – Trzeba korzystać, bo zapowiadają zmianę pogody – powiedziała z westchnieniem Jadwiga. – Schudnie mi na wiór, bo prawie nic zjeść nie zdążył. Ale co złapie teraz, to nasze, a potem nie wiadomo jak będzie. Węgorz się pokazał, chce pani? Będę wędzić jutro.

Pewnie, że chciałam. Usiadłam nad gorącym sandaczem i pomyślałam, że nie ma siły, Waldemara dopadnę dopiero, jak nastąpi ta zmiana pogody. Prawdopodobnie wtedy zastopuje się wszystko, i ryby, i bursztyn.

– Nie wie pani przypadkiem, co się dzieje z wdową po tym Florianie, co się utopił dziesięć lat temu? – spytałam dość beznadziejnie. – Z tą co twierdziła, że ją okradli, a potem się wyparła?

– O, jej tu już dawno nie ma – odparła Jadwiga bez wahania. – Sprzedała dom i wyniosła się do Elbląga. Możliwe, że ją naprawdę okradli, bo jakoś nie bardzo się wzbogaciła, a ten Florian przecież miał pieniądze.

To mnie zainteresowało porządnie. Nieboszczyk Florian miał pieniądze z pewnością, jeśli nie posiadał ich w chwili śmierci i jeśli nie został okradziony, musiał je na coś wydać. Na cóż, na Boga, takiego mógł je wydać, czego nie dało się zauważyć? Może ta wdowa mieszka we własnym pałacu? Pożałowałam z serca, że Jadwiga nie należy do namiętnych plotkarek, wiedziałaby wszystko!

Wdowa w Elblągu mieszkała w zwyczajnym, małym mieszkaniu i żyła skromnie, tyle że trochę utyła, co by świadczyło o rzetelnym skąpstwie Floriana. Tę informację Jadwiga posiadała wyłącznie dzięki temu, że blisko wdowy mieszkała jej siostra, stąd pochodząca, a zatem wdowie znajoma. Widywały się.

– Dziwna to jest w ogóle historia – powiedziała, siadając przy stole z herbatą. – Mnie to nie obchodzi, dość mam zajęcia i bez cudzych kłopotów, ale zdaje się, że raz się Florianowa mojej siostrze zwierzała. Coś mówiła, że przez całe życie Florian te pieniądze ścibolił, a przed śmiercią stracił. No, niezupełnie przed śmiercią, jakoś trochę wcześniej. Nie wiem, nie pamiętam, w jakiś interes się wdał, komuś za coś zapłacił, pożyczył może… Chyba pożyczył…? Nie wiadomo komu. Przepadły na zawsze. Siostra mi to powtarzała, bo się przejęła, nie wiem dlaczego, i nawet słuchałam, ale już zdążyłam zapomnieć.