Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 14 из 58

Na dobrą sprawę dopiero w tym momencie uprzytomniłam sobie, że owa szopa, w której zatrzymało się zaginione małżeństwo, przeistoczyła się w niewielką, ale elegancką, piętrową willę, przez kogoś zamieszkałą na stałe. Wznosiła się ta willa na końcu placu, pod zalesioną skarpą, prawie dokładnie w miejscu szopy, i pewnie dlatego nie zwróciłam uwagi na zmienione oblicze budowli, niemniej jednak, wychodząc z domu Waldemara, za każdym razem miałam ją przed nosem. W głębi duszy kąśliwie pochwaliłam sama siebie za doskonałą spostrzegawczość. Ślepa komenda…

– No więc właśnie – powiedziałam na głos. – Ja też się tutaj wtedy kręciłam. Mieszkałam w Krynicy, ale tu przyjechałam parę razy. Mógł pan mnie widzieć. Nad morzem też. Byłam przy tym, jak ona wlazła do wody i ciągnęła bursztyn.

Waldemar odstawił swoje talerze do zlewozmywaka i zaczął przyrządzać herbatę.

– Ja też byłem. Możliwe, że to wtedy. Zrobić pani herbaty?

– Niech pan sobie nie zawraca głowy… Albo dobrze, bardzo proszę.

– Ale to akurat była pani przy takich wydarzeniach, że co i

– To i ja pewnie wtedy tego Baltazara widziałam. Mogłam widzieć?

– A dlaczego nie? Też się tu właśnie zaczynał kręcić, to był bursztynowy rok. A wie pani, że potem chyba przez trzy lata bursztynu nie było? Nic kompletnie. A może i dłużej… Dopiero ostatnio, jak ruskie te ćwiczenia na morzu zaczęły, bomby głębinowe rzuciły, rakiety, ruszyło jakieś nowe złoże. No i trochę sypie.

– Nieźle sypie.

– To teraz tak akurat podeszło…

W kwestii znajomej twarzy doznałam ukojenia i coś się nagle we mnie odblokowało. Dokładnie przypomniałam sobie chwilę i widok. Stał ten Baltazar tuż za mną, w kręgu ludzi, na plaży, cofnęłam się i wlazłam mu na nogę. Wszyscy gapili się na śmieci facetki, ale jego twarz, na którą się obejrzałam, miała wyraz tak straszliwej żarłoczności, chciwości, zachła

Do kuchni przyszedł dziadek, ojciec Jadwigi, a nie Waldemara, który na tej Mierzei znalazł się jako jeden z pierwszych, natychmiast po wojnie, a teraz, z racji wieku już na emeryturze, mieszkał w Tolkmicku i tutaj tylko bywał. Ciągnęło go. Nie musiał wypływać na połów, robił to, bo lubił, towarzyszył zięciowi. Pamiętał i wiedział wszystko.

– A pani myśli, że te geolodzy tutaj to czego szukają? – rzekł bez wstępów, zasiadając do kolacji. – Patrzą, na czym Mierzeja stoi. Ona na bursztynie stoi. Ale jak do tej pory, to nic nie znaleźli, bo kto go wie, gdzie on leży. Nie natrafili. Za to tu jeden spod własnego domu bursztyn wykopał.

– Niech tatuś nie opowiada, on nie naturalny wykopał, tylko taki przez Niemców schowany – zaprotestował Waldemar. – Ale to fakt. Fundamenty pod sieciarnią chciał poprawiać, kanał zrobić, i okazało się, że tam bursztyn leży, zakopał ktoś, jak front nadchodził. Wszyscy potem zaczęli sobie fundamenty poprawiać, ale już nikt niczego nie znalazł.

– W czterdziestym piątym i szóstym – powiedział spokojnie dziadek, smarując sobie kanapkę łososiem wędzonym na gorąco – to ten bursztyn leżał, a leżał, nikogo nie obchodził i nikt nie zbierał nawet. To teraz tak, a co było ileś tam lat temu? Milion może? Też pewno leżał, piaskiem przyrzuciło… Z czegoś to się przecież ta ziemia wzięła i las ją porósł…

Przypomniała mi się nagle archeologia.

– Milion lat temu tej Mierzei wcale nie było – skorygowałam grzecznie. – Ustaliła się dopiero przed tysiącem mniej więcej.

– Niech będzie tysiąc – zgodził się dziadek. – Też leżał i na niego sypało. A wyrzucało gdzie?

– W Tolkmicku. Cały Zalew to było morze. Z tym że Tolkmicko jeszcze nie istniało.

– Ale bursztyn szedł i tu się zaczepiał…

– A jakoś nie trafiają – wytknął przekornie Waldemar.

– A pod Gdańskiem trafili. Ile to tam się tego namarnowało! A tu to jak na brzegu, w jednym miejscu kupa, a w drugim, trzy metry dalej, nic. A oni kopią jak raz o te trzy metry. I tylko dziki płoszą.

Z lekką irytacją pomyślałam, że nie tylko dziki płoszą, także mnie denerwują, ale nie powiedziałam tego. Do kuchni przyszedł ten mój i zaczęło się robić ciasno. Skarcił mnie, że tu siedzę i zwiększam tłok, i włączył się w pogawędkę.

– Nie docenia się właściwości leczniczych bursztynu – oznajmił z wyraźną naganą. – Bursztyn przywraca równowagę ładunków elektrycznych w organizmie człowieka. Stąd, miedzy i

– A pewnie – przyświadczył natychmiast dziadek. – Nalewka na spirytusie, pięć deka na pół litra…

– Pół litra jak kto wypije, to też mu odejdzie – wtrącił złośliwie Waldemar.





– Głupoty gadasz. Na reumatyzm, na ten przykład, to lepsze niż spirytus na mrówkach. A i pić można, po troszeczku, i w środku też dobrze robi.

– Usuwa zmęczenie mięśni – pouczył ten mój, bo pouczanie wszelkie uwielbiał. – Rozluźnia i uspokaja. Rozgrzewa. Bursztyn zamiast środków chemicznych, tego się właśnie nie docenia. Surowy bursztyn, nie szlifowany, razem z tą warstwą utlenioną, noszony na gołym ciele, ma liczne właściwości lecznicze, niedokładnie jeszcze zbadane. Nie zaszkodził dotychczas nikomu, a wielu osobom pomógł. Nie wie się o tym.

– Jak kto – zauważył dziadek z naciskiem.

– Ogólnie się nie wie. Głupotę stanowi brak informacji, brak reklamy. To nie jest tylko produkt ozdobny, dekoracja, to jest lekarstwo. Gdyby to ktoś wreszcie potraktował poważnie… A znajduje się tylko w naszym rejonie geograficznym, w pasie przybrzeżnym i nigdzie więcej na świecie.

Zgadzałam się w pełni z jego poglądami na tę kwestię i od razu cholera mnie wzięła, że on to wszystko wie i nic nie robi. Powi

Wywijał mi ten numer ustawicznie. Informował mnie, że jesteśmy, potencjalnie, nieziemsko bogatym krajem. Mamy jedno z pierwszych miejsc na świecie w produkcji miedzi i siarki, piąte w produkcji srebra, rolnictwem możemy wyżywić pół Europy, nasz węgiel koksujący bije wszelkie rekordy, bursztynu nie ma nikt poza nami, może jeszcze Związek Radziecki, bo ten pas do nich sięga, a oprócz tego mają kopany, ale u nas lepiej, moglibyśmy płynąć mlekiem i miodem, i co? I chała de

Biuro Polityczne budziło moje duże namiętności. Zastanawiałam się chwilami, czy nie dałoby się nielegalnie skombinować długiej broni palnej i zasadzić się gdzieś, gdzie oni będą rządkiem wychodzili. Warszawski biały dom…? Trafiłabym, przysięgam Bogu, umiem strzelać…

Coś mi się od tego robiło zawsze, a przy bursztynie w szczególności.

Jak zwykle w chwilach emocji zamyśliłam się i straciłam świat z oczu i uszu. Oprzytomniałam, żeby usłyszeć ciąg dalszy. W kuchni była już także Jadwiga, której udało się położyć Mieszka spać.

– A te pół kilo, które sprzedali, to głowę dam, że Floriana utopiło – mówił Waldemar z rozdrażnieniem. – Bo skąd się wzięło? Baltazar tak półgębkiem potwierdził, że było. Już ja mam rozeznanie, do nikogo z tym nie pójdę, ale to całe ich śledztwo to można pod pociąg towarowy podłożyć. Na żonę zwalają, że wymyśliła sobie kradzież, ale ona też się połapała, że lepiej siedzieć cicho, i odczepiła się od złodzieja, pewnie coś tam po Florianie znalazła i teraz woli, żeby jej nigdzie nikt nosa nie wtykał. Lepiej stracić trochę niż wszystko. A jakby się jeszcze okazało, że było odwrotnie, i to Florian chciał komuś wyrwać taki kawał, pobili się…

– Pewno by jeszcze i ją zamknęli – podsunął dziadek.

– Orzekając przepadek mienia – dołożył ten mój.

– A mnie się ten cały Baltazar nie podobał i nie podoba – oznajmiła stanowczo Jadwiga. – Niech sobie płaci, ile chce, jakiś on taki… do wszystkiego zdolny. Ja bym go więcej do domu nie wpuściła.

– Jak mu się patrzy na ręce, to nic złego nie robi – pocieszył ją Waldemar.

– Skoro pan twierdzi, że sprzedano dużą bryłę, to mógł istnieć motyw – rzekł znów ten mój. – Wiadomo kto ją sprzedał?

– Nawet nie wiadomo kto kupił. Możliwe, że właśnie Baltazar, ale za skarby się nie przyzna, żeby go nie ciągali. Tak na nosa, to wydaje mi się, że on.

– A skąd wiadomo na pewno, że taka buła została sprzedana? – spytałam z lekką irytacją. – Widział ją kto?

– Pewno nikt – mruknęła Jadwiga. – Od plotek wszystko rośnie…

– Plastyk mówi, że widział i tak naprawdę od niego to wiem – przyznał się nagle Waldemar. – Zaraz następnego dnia tak się o tym jąkał. Zły był okropnie, powiadał, że koło nosa mu bogactwo przeszło…

Plastyk niewątpliwie miał jakieś imię i nazwisko, ale zorientowałam się już, że tu określa się go mianem plastyka i cześć. Taki, co kupował dla siebie i sam z tego coś robił, był tylko jeden. Pomyłka co do osoby nie wchodziła w rachubę.

– …a kto sprzedawał, nie wiadomo – ciągnął Waldemar. – Właściciel mógł dać do ręki komu i

– Milicja tego nie zbadała?

– A kto ich tam wie, co zbadali, i tak od nikogo prawdy nie usłyszą. A nawet jeśli, nam nie powiedzą.

– Milicja bardzo ostrożnie musi wszystkich wypytywać, bo tylko z zeznań ludzkich może coś wyniknąć – powiadomił nas wymarzeniec. – O śladach nie ma co nawet marzyć, ale ludzie zawsze gadają.

W tym momencie odgadłam nagle, gdzie był i co robił w tej Krynicy. W tamtej stronie, blisko poczty, znajdowała się komenda MO, oczywiście, do nich poleciał, często miewał z glinami jakieś nietypowe konszachty. Ukrył to przede mną, żeby nie wyjawiać źródła swojej wiedzy, niech ja sobie wyobrażam, że jest taki genialny sam z siebie, nadprzyrodzone właściwości kwitną i owocują w jego umyśle. Dedukcje snuje, wszystkie trafne…