Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 42 из 43

– Bracie Ezro, musisz odpocząć. Zbytnio się denerwujesz. Mogłem przybyć tu sam i opisać ci to miejsce, skoro aż tak ci na tym zależy – odparł młody zako

– Nie! Samemu bym ci nie pozwolił! Nigdy!

– Dlaczego? – zdziwił się młody mnich. – To takie samo miejsce jak każde i

– Ale co byś mi opisał, skoro tu nic nie ma? Nie, musiałem tu wreszcie przyjść i przekonać się na własne oczy – wymamrotał starzec, z trudem łapiąc oddech.

– Usiądźmy, jesteś blady, pot spływa ci z czoła. Masz gorączkę.

– Usiądźmy, bracie Bogumile – zgodził się z ulgą stary kapłan.

Młody mnich pomógł starcowi zasiąść na omszałym głazie.

Był tak wielki jak niektóre nowe domy w Wiosce, a natura wyposażyła go w siedzisko w postaci wyżłobionego wgłębienia porośniętego miękkim mchem. Gdyby Bogumił nie wiedział, iż uczyniły to siły przyrody, sądziłby, że siedzisko przypomina wyrzeźbioną w kamieniu, rozcapierzoną, gigantyczną dłoń. Wielki głaz otoczony był kręgiem mniejszych, ułożonych nadzwyczaj symetrycznie, ale brata Bogumiła nauczono, ile dziwów może dokonać przyroda z pomocą Dobrego Boga.

Spojrzał z troską na starego kapłana. Pergaminowa twarz Ezry powleczona była niezdrową bladością, oddech miał ciężki, lecz jego oczy pałały. Starzec rozglądał się wokół z posępną ciekawością i nadzwyczajną uwagą, której Bogumił nie mógł zrozumieć. Nie dostrzegał w tym miejscu niczego niezwykłego. Ot, gruzowisko wielkich głazów… Jeśli było to niegdyś miejsce pogańskiego kultu, nie został po nim nawet drobny ślad. W dodatku wystarczy skropić polanę Świętą Wodą. Ezra już chyba to uczynił, gdyż zabrał ze sobą i Świętą Wodę i kropidełko. Święta Woda zmyje każdy ślad bałwanów. Ale tu rzeczywiście niczego nie ma i nic nie wskazuje, by kiedykolwiek było; nawet trzydzieści lat temu, w dniu, gdy się urodził.

Brat Bogumił oparł plecy o naturalne skalne wgłębienie i mimo przedwieczornego chłodu poczuł łagodne, dobre ciepło bijące od kamienia. I ogarnęło go niepojęte, nie znane mu uczucie, iż jest małym chłopczykiem i wtula się w ciepłe, bezpieczne ramiona ojca, którego nigdy nie zdołał poznać. Ojciec zaginął bez wieści w dniu jego narodzin, matki zaś nie pamiętał. Nawet gdy czasami próbował przywołać ją w myśli, to jej postać straciła już dla niego wszelkie barwy. Może dlatego, że nie mogąc pogodzić się z wyborem Drogi przez syna, z jego zamknięciem w odległym klasztorze, matka dawno temu opuściła Wioskę i podobno wędruje gdzieś po świecie. Nadal wędruje czy umarła? Płakała, gdy ją opuszczał, czy pogodziła się z jego przeznaczeniem? Nie wiedział tego. Trudno, musiała zrozumieć, jak mało jest ważna wobec jego misji…

…dlaczego nagle zaczął myśleć o matce i ojcu? Nigdy tego nie robił, odkąd został przypisany Świątyni, najpierw tu, w Wiosce, a potem w Dalekim Kraju. Po co przywołał na myśl dawno zapomnianych rodziców?

Kamie

“Pytania… pytania, synku, są ważniejsze niż odpowiedzi. Wiara to właśnie pytania. Więc nie bój się pytań” – przemknęła mu przez głowę dziwaczna, obca i niebezpieczna myśl. Pytania przecież wiodły do wątpliwości, a wątpliwości do herezji. Uczono go o tym. Ezra wpajał mu to od dziecka. Przeżegnał się teraz skrycie, aby odegnać natrętną, obcą myśl i i

…i nadejdzie dzień, mój synku, w którym zstąpią na Ziemię wszyscy Bogowie, w jakich kiedykolwiek wierzyła Ludzkość. Zstąpią z Nieba, wyjdą z Podziemi, spłyną z Wody i sfruną z Powietrza. BOGOWIE. Niezliczone zastępy Bogów. Bogowie podziękują ludziom za to, że swoją wiarą powołali ich do życia, pomogli im umrzeć, a potem powstać z martwych. I w podzięce nauczą ludzi, jak stworzyć Cywilizację Miłości… Tak będzie, synku, tak właśnie będzie, mój malutki, mój duży, mój kochany…”

Bogumił miotał się bezsilnie w rytm tej potężnej, szaleńczej, zharmonizowanej ze słowami melodii, której brzmienie słyszał teraz zewsząd jak dźwięk rozkołysanych gigantycznych dzwonów. I młody zako

Muszę odprawić pokutę. Pokutę. POKUTĘ! – pomyślał wstrząśnięty, przyrzekając sobie samobiczowanie i wielodniowy post, jako karę, iż niechcący posłyszał Głos Diabła.

Ezra wyczuł jego niepokój, odwrócił wzrok od kamie

– Bogumile? Stało się coś? Boli cię głowa?

– Nie, nie. Myślałem. Zastanawiałem, się dlaczego Droga skręca tu tak gwałtownie. Chyba lepiej, gdyby szła prosto? – mówił, by odwrócić uwagę starca od siebie i swych przerażających doznań.





– A wiesz, to ciekawa historia… Wyobraź sobie, że ludzie nie mogli uporać się z głazami, na których siedzimy – wyjaśnił Ezra. – Podnosili je na drągach, usiłowali roztrzaskać żelaznymi młotami, ale one się nie poddały. Chyba nikt ich nie ruszy. Muszą zatem zostać. Drogę zaś trzeba było tyczyć szerokim łukiem! Ileż to nas kosztowało! Tyle dodatkowej pracy, żeby ominąć kupę gruzów… – westchnął kapłan.

Odległość z Wioski do polany nie była zbyt duża, ale dla nóg starca nazbyt męcząca. Ezra półleżał teraz na omszałym głazie i ciężko oddychał, wysapując swoje zmęczenie. Czuł bijący od kamienia lodowaty, niemiły chłód; zmagał się ze swoim zmęczeniem, zbierał się w sobie, aby powiedzieć młodzieńcowi, że pora opuścić to miejsce. Jest przecież wiosna, dzisiaj zrównanie dnia z nocą, słońce już mocno grzeje, a tymczasem lodowatość kamienia, na którym siedzą, przypomina zimę. Paskudne miejsce… Niezdrowe.

Brat Bogumił odetchnął z ulgą: odegnał modlitwą przerażające i niepojęte myśli. Może nawet pokuta nie musi być aż tak surowa? W końcu nie on wymyślił te straszliwe, bezbożne słowa; zapewne były to tylko omamy. A może zdrzemnął się na moment i Diabeł wykorzystał to, podsuwając grzeszny, szalony sen? W zamyśleniu patrzył na niezwykły układ gigantycznych głazów. Młodemu zako

– Cieszę się, że wróciłeś, mój synu i że stało się to właśnie teraz – westchnął stary kapłan. – Wioska tak się zmieniła przez ten czas, gdy pobierałeś nauki w Dalekim Kraju. Ledwie ją poznasz. Kapłan Isak też by jej nie rozpoznał. Szkoda, że zabłądził w Puszczy i zniknął w dniu twoich narodzin. To był dobry człowiek, choć zadawał zbyt wiele pytań i często się wahał, co nie uchodzi misjonarzom…

– Podobno lubił moją matkę – wtrącił Bogumił.

– Podobno – powtórzył jak echo Ezra.

– …i ojca – dokończył młody mnich.

– Niewiele pamiętam. To odległe czasy. Czasy pogaństwa i ostatnich bałwanów. A ta Droga, Bogumile, łączy nas ze światem. Świat już wcześniej, za naszą sprawą, zaczął wpływać na Wioskę dobroczy

Czy możliwe, że gdzieś tam, daleko, pod błękitnym niebem, w cieniu pierzastych palm, nad brzegiem ciepłego morza, wciąż jeszcze żyje matka tego zako

Czemu nagle o niej myślę? Wszak niemal już zapomniałem o istnieniu tej kobiety – zastanowił się niespokojnie Ezra, odwracając głowę od Bogumiła. Światło uprawiało jakąś dziwną grę na jednym z tych lodowatych kamieni, leżących obok kapłana: wyglądał teraz jak… jak… wstyd powiedzieć… nie, to by mu nawet nie przeszło przez usta!

Co to za kamień, który nie poddaje się żelaznym młotom? Nigdy o takim nie słyszałem – zamyślił się brat Bogumił i dotknął dłonią potężnego głazu.

Kamień nadal był ciepły i Bogumiłowi wydawało się, że pulsuje. Przyłożył do niego policzek, zamknął oczy i oddychał pełną piersią. Poczuł się nagle jak dziecko: był wolny i radosny, a przed sobą – zamiast ponurych czterech ścian celi, w której spędził dzieciństwo – miał ogromną, swobodną przestrzeń. Wydawało mu się, że biegnie, krzycząc ze szczęścia, a szczęściem tym była zielona, wspaniała Puszcza, przez którą wiodła lśniąca Kamie

Lecz przecież to pulsowała tylko krew w jego żyłach, bo cóż i

– Ojcze? – szepnął nagle, raptownie wstając i patrząc na ogromny głaz. Ezra otwarł oczy i spytał zdziwiony:

– Nigdy nie nazywałeś mnie “ojcem”…?

– Jakoś to słowo samo przyszło mi na usta – odparł spłoszony młody człowiek.

– Chodźmy, zimno tu. Od tych kamieni ciągnie lodowaty chłód. Mam dreszcze – otrząsnął się starzec.