Страница 9 из 74
— Nie ma żadnego diabła! — Iwan Nikołajewicz doprowadzony do ostateczności całym tym cyrkiem wykrzyknął zupełnie nie to, co trzeba. — Co to za obłęd! Czyście poszaleli?
Obłąkany wybuchnął takim śmiechem, że z lipy, pod która stała ławka, wyfrunął wróbel.
— To naprawdę zaczyna być ciekawe — powiedział trzęsąc się ze śmiechu — co to się u was dzieje? Czego byś nie tknął, tego nie ma — nagle przestał się śmiać i, co przy chorobie umysłowej zupełnie zrozumiałe, po nadmiernej wesołości wpadł w drugą skrajność i zirytowany zakrzyknął surowo: — Więc to znaczy, że go nie ma, tak?
— Proszę się uspokoić, proszę się uspokoić, profesorze — nie chcąc denerwować chorego mamrotał Berlioz. — Niech pan tu chwileczkę posiedzi z towarzyszem Bezdomnym, a ja tylko skoczę na róg do telefonu, a potem zaraz pana odprowadzimy, dokąd pan tylko będzie sobie życzył. Pan przecież nie zna miasta…
Plan Berlioza należy uznać za jedynie słuszny — należało pobiec do najbliższego automatu i zawiadomić biuro turystyki zagranicznej, że przybyły właśnie z zagranicy konsultant znajduje się na Patriarszych Prudach w stanie najwyraźniej odbiegającym od normy. Trzeba z nim koniecznie coś zrobić, bo sprawa przybiera zdecydowanie nieprzyjemny obrót.
— Zadzwonić? No cóż, niech pan dzwoni — ze smutkiem wyraził zgodę chory i nagle poprosił żarliwie — ale na pożegnanie błagam pana, niech pan uwierzy chociaż w to, że istnieje diabeł. O nic więcej nie proszę. Niech mi pan wierzy, że na to istnieje siódmy dowód, nie do obalenia, i dowód ten niebawem zostanie panu przedstawiony, — Dobrze, dobrze — powiedział z udaną serdecznością Berlioz mrugając do zdenerwowanego poety, któremu wcale nie uśmiechała się rola strażnika przy obłąkanym Niemcu, i ruszył w stronę tego wyjścia, które znajdowało się na rogu Bro
Profesor natychmiast rozpogodził się i jakby ozdrowiał.
— Michale Aleksandrowiczu! — zawołał za Berliozem.
Redaktor drgnął, odwrócił głowę, ale sam siebie uspokoił, że najpewniej jego imię również jest profesorowi znane z gazet.
A profesor wołał przez zwinięte w trąbką dłonie:
— Jeśli pan sobie życzy, to natychmiast każę wysłać depeszę do pańskiego wujka do Kijowa!
Berlioza znów przeszedł dreszcz. Skąd wariat wie o wujku z Kijowa? Przecież o tym na pewno nie pisała żadna gazeta. Ee… Czy Bezdomny nie ma jednak racji? A jeśli te dokumenty są lipne? Co za przedziwny facet… Trzeba zadzwonić, natychmiast trzeba zadzwonić! Faceta szybko wyjaśnią.
I nie słuchając dłużej, Berlioz pobiegł dalej.
Tuż przy wyjściu na Bro
Berlioz aż się cofnął, ale uspokoiła go myśl, że jest to po prostu głupi zbieg okoliczności i że w ogóle nie pora się nad tym zastanawiać.
— Szukacie wyjścia, obywatelu? — zardzewiałym tenorem zasięgnął informacji kraciasty typ. — Tędy, proszę. Prosto, a traficie, gdzie należy. Dalibyście za dobrą radę na ćwiartkę na wzmocnienie zdrowia byłego regenta chóru cerkiewnego — i, zgrywając się, facet zdjął zamaszyście swoją dżokejską czapeczkę.
Berlioz nie miał zamiaru dłużej słuchać żebrzącego zgrywusa — dyrygenta, podbiegł do wyjścia i położył rękę na turnikiecie. Przekręcił go i już zamierzał postawić stopę na szynach, kiedy w twarz bryznęło mu białe i czerwone światło — na szklanej skrzynce zapłonął napis:,Strzeż się tramwaju”.
I tramwaj ten natychmiast nadleciał skręcając w nową trasę, z Jermołajewskiej na Bro
Ostrożny Berlioz, choć stał w bezpiecznym miejscu, postanowił zawrócić, przesunął rękę na turnikiecie i zrobił krok do tyłu. I wtedy jego ręka ześlizgnęła się i spadła, noga niepowstrzymanie, jak po lodzie, pojechała po kocich łbach schodzących ukośnie w dół ku szynom tramwajowym, drugą jego nogę poderwało i Berlioza wyrzuciło na torowisko.
Starając się złapać za cokolwiek upadł na wznak, tyłem głowy niezbyt mocno uderzył o bruk i zdążył jeszcze zobaczyć wysoko nad sobą pozłocisty księżyc, ale czy był on po prawej, czy po lewej — tego już nie wiedział. Michał Aleksandrowicz zdążył przekręcić się na bok, wściekłym ruchem, w tejże sekundzie podciągnął nogi pod brzuch, odwrócił się i zobaczył niepowstrzymanie pędzącą na niego zbielałą ze zgrozy twarz prowadzącej tramwaj kobiety i jej czerwoną opaskę. Nie krzyknął, ale cała ulica wokół niego zaskowyczała rozpaczliwymi kobiecymi głosami.
Kobieta — motorniczy szarpnęła elektryczny hamulec, wagon osiadł z nosem przy ziemi, potem błyskawicznie podskoczył, z brzękiem i łoskotem posypały się z okien szyby. I wtedy w mózgu Berlioza ktoś rozpaczliwie krzyknął: “A jednak!”
Raz jeszcze, ostatni raz, mignął księżyc, ale rozlatujący się na kawałki, potem zapanowała ciemność.
Tramwaj najechał na Berlioza i na bruk pod sztachety Patriarszej alei wypadł okrągły ciemny przedmiot. Przedmiot ten stoczył się na dół i podskoczył na kocich łbach jezdni.
Była to odcięta głowa Berlioza.
4. Pogoń
Ucichły histeryczne krzyki kobiet, milicyjne gwizdki odgwizdały swoje, jedna karetka pogotowia zabrała do kostnicy bezgłowe ciało i osobno głowę, druga zaś — poranioną odłamkami szkła ślicznotkę, która prowadziła tramwaj, dozorcy w białych fartuchach zmietli rozbite szkło, posypali piaskiem kałużę krwi, poeta zaś jak upadł na ławkę, nie zdążywszy dobiec do wyjścia, tak na niej pozostał. Kilkakrotnie próbował wstać, ale nogi odmawiały mu posłuszeństwa — Bezdomnemu przydarzyło się coś, co można porównać jedynie do paraliżu.
Pobiegł do wyjścia, skoro tylko usłyszał pierwszy krzyk, widział podskakującą po kamieniach jezdni głowę. Widok ten niemal przyprawił go o szaleństwo. Upadł na ławką i aż do krwi ugryzł się w ręką. Zapomniał oczywiście o zwariowanym Niemcu i tylko jedno starał się teraz zrozumieć; jak to może być — dopiero co rozmawiał z Berliozem, a teraz, dosłownie w minutę później — ta głowa…
Przejęci ludzie biegli alejką obok poety, wołali coś, ale do Iwana ich słowa nie docierały. Nagle niespodziewanie tuż przed nim wpadły na siebie dwie kobiety. jedna z nich ostronosa i rozczochrana, tuż nad uchem poety krzyknęła do drugiej, co następuje:
— A
Ze wszystkiego, co krzyczała kobieta, dotarło do nieprzytomnego mózgu poety jedno tylko słowo — “A
— A
Do słowa “A
“No, tak! Przecież to właśnie ten wariat powiedział, że zebranie się nie odbędzie, ponieważ A
Nie pozostawał nawet cień wątpliwości, że tajemniczy konsultant z góry dokładnie wszystko wiedział o straszliwej śmierci Berlioza. Tu dwie myśli przeszyły mózg poety. Pierwsza: “Zawracanie głowy, to nie żaden wariat”. I druga: “Czy przypadkiem ten profesor tego wszystkiego sam nie zorganizował?”
“No dobrze, ale w jaki sposób?! Ee, tego to my się raz — dwa dowiemy!”
Iwan Bezdomny ogromnym wysiłkiem woli zmusił się do powstania z ławki i pobiegł tam, gdzie przed chwilą rozmawiał z profesorem. Okazało się, że cudzoziemiec na szczęście jeszcze nie odszedł.
Na Bro
Natrętny zdymisjonowany regent cerkiewnego chóru siedział na miejscu, które jeszcze niedawno zajmował Bezdomny. Obecnie dawny dyrygent cerkiewny wcisnął sobie na nos najoczywiściej zbędne binokle, w których jedno szkło było pęknięte, drugiego zaś brakowało w ogóle… Dzięki temu kraciasty obywatel stał się jeszcze paskudniejszy, niż był wówczas, gdy wskazywał Berliozowi drogę prowadzącą na szyny.
Iwan ze zmartwiałym sercem zbliżył się do profesora, spojrzał mu w twarz i upewnił się, że żadnych oznak obłędu na tej twarzy nie ma i nie było.
— Niech się pan przyzna, kim pan jest? — głucho zapytał Iwan.
Cudzoziemiec nachmurzył się, spojrzał na poetę, jakby go widział pierwszy raz w życiu, i odpowiedział nieprzyjaźnie:
— Nie rozumieć… mówić ruski…
— Ten pan nie rozumie — wmieszał się siedzący na ławce regent, choć nikt go nie prosił o tłumaczenie słów cudzoziemca.
— Niech pan nie udaje! — groźnie powiedział Iwan i uczuł, że mróz mu przeszedł po skórze. — Jeszcze przed chwilą świetnie pan mówił po rosyjsku. Pan nie jest żadnym Niemcem ani żadnym profesorem! Jest pan szpiegiem i mordercą! Pańskie dokumenty! — wrzasnął z wściekłością.
Zagadkowy profesor skrzywił swoje i tak już krzywe usta, wzruszył ramionami.
— Obywatelu — znowu włączył się do rozmowy ohydny regent. — Jakim prawem denerwujecie zagranicznego turystę? Drogo za to zapłacicie!
Zaś podejrzany konsultant przybrał wyniosły wyraz twarzy, odwrócił się i poszedł sobie. Iwan poczuł, że jest bezradny. Z trudem łapiąc oddech zwrócił się do regenta: