Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 61 из 74



Łoże znajdowało się w półmroku, kolumna osłaniała je przed księżycem, ale od wiodących na taras schodów do posłania ciągnęło się księżycowe pasmo, procurator, skoro tylko stracił kontakt z otaczającą go rzeczywistością, zaraz ruszył po owej jaśniejącej ścieżce i poszedł nią ku górze, wprost w księżyc. Aż się roześmiał przez sen, uszczęśliwiony, że tak piękne i niepowtarzalne było wszystko na tej przejrzystej niebieskiej drodze. Szedł, towarzyszył mu Banga, a obok kroczył wędrowny filozof. Dyskutowali o czymś nader ważnym i niezmiernie skomplikowanym i żaden z nich nie mógł przekonać drugiego. Nie mieli żadnych wspólnych poglądów, co czyniło ich dyskusję szczególnie interesującą i sprawiało, że mogła się ona ciągnąć w nieskończoność. Dzisiejsza kaźń, oczywista, okazała się być jedynie zwykłym nieporozumieniem; filozof, który wymyślił coś tak niepomiernie niedorzecznego jak to, że wszyscy ludzie są dobrzy, szedł tuż obok, a zatem żył.

Wolnego czasu mieli, ile dusza zapragnie, a burza miała nadciągnąć dopiero pod wieczór, tchórzostwo natomiast należy bez wątpienia do najstraszliwszych ułomności człowieka. Dowodził tego Jeszua Ha — Nocri. O, nie, mój filozofie, nie zgodzę się z tobą — tchórzostwo nie jest jedna z najstraszliwszych ułomności, ono jest ułomnością najstraszliwszą!

Oto, na przykład, nie stchórzyłeś, obecny procuratorze prowincji Judea, a ówczesny trybunie legionu wtedy, tam, w Dolinie Dziewic, kiedy tak niewiele brakowało, żeby rozwścieczeni Germanie zagryźli olbrzyma Szczurzą Śmierć? Ale zechciej mi wybaczyć, filozofie! Czyżbyś ty, tak rozumny, mógł przypuścić, że z powodu człowieka, który popełnił przestępstwo przeciw cezarowi, procurator Judei zaprzepaści swoją karierę?

— Tak, tak… — jęczał i szlochał przez sen Piłat.

— Teraz zawsze będziemy razem — mówił doń we śnie obdarty filozof — włóczęga, który, nie wiedzieć w jaki sposób, stanął na drodze Jeźdźca Złotej Włóczni — gdzie jeden, tam i drugi! Kiedy wspomną mnie, równocześnie wspomną ciebie! Mnie, podrzutka, syna nieznanych rodziców, i ciebie, syna króla — astronoma i młynarzówny, pięknej Pilli.

— Tak, zechciej o mnie pamiętać, wspomnij o mnie, o synu astronoma — prosił we śnie Piłat. I spostrzegłszy we śnie skinienie idącego obok niego nędzarza z En Sarid, skinienie, które było zapewnieniem, surowy procurator Judei z radości śmiał się i płakał przez sen.

Wszystko to było bardzo piękne, ale tym żałośniejsze było przebudzenie hegemona. Banga zawył do księżyca i urwała się przed procuratorem śliska, jak gdyby wymoszczona oliwą błękitna droga. Otworzył oczy i odruchowo chwycił obrożę Bangi, a potem jego zbolałe źrenice zaczęły szukać księżyca i spostrzegł, że księżyc odpłynął nieco na bok i stał się srebrzystszy. Blask miesiąca silniejszy był niż nieprzyjemne, niespokojne światło igrające na tarasie tuż przed oczyma. W dłoniach centuriona Szczurzej Śmierci pełgała i kopciła pochodnia. Ten, który ją trzymał, spoglądał ze strachem i z nienawiścią na niebezpieczną bestię, gotującą się do skoku.

— Nie rusz, Banga — powiedział chorym głosem procurator i zakaszlał. Osłaniając się dłonią przed płomieniem, ciągnął: — I w nocy, i przy księżycu nie zaznam spokoju!… O, bogowie!… Ty, Marku, także masz podła służbę. Żołnierzy czynisz kalekami…

Marek patrzył na procuratora z nieopisanym zdumieniem i procurator opamiętał się. Aby zatrzeć wrażenie niepotrzebnych słów, słów, które wypowiedział budząc się, procurator rzekł:

— Nie gniewaj się, centurionie. Moja rola, powtarzam, jest jeszcze gorsza. Czego chcesz?

— Przyszedł komendant tajnej służby — spokojnie zakomunikował Marek.

— Proś, proś — powiedział procurator odkaszlnąwszy i jego bose stopy zaczęły szukać sandałów. Płomień zatańczył na kolumnach, caligae centuriona zastukotały po mozaice. Centurion wyszedł do ogrodu.

— Nawet przy księżycu nie zaznam spokoju — zgrzytnąwszy zębami powiedział procurator sam do siebie.

Pod kolumnadą miejsce centuriona zajął człowiek w kapturze.

— Banga, nie rusz — cicho powiedział procurator i przygiął do ziemi kark psa.

Afraniusz, zgodnie ze swoim zwyczajem, rozejrzał się, nim zaczął mówić, odszedł w cień i dopiero, kiedy się przekonał, że poza nimi dwoma nie ma pod kolumnadą nikogo prócz Bangi, powiedział cicho:

— Proszę oddać mnie pod sąd, procuratorze. Miałeś rację. Nie potrafiłem ustrzec Judy z Kiriatu, został zasztyletowany, jak to przeczuwałeś. Proszę o oddanie mnie pod sąd i o dymisję.

Wydało się Afraniuszowi, że patrzy na niego czworo oczu — dwoje psich i dwoje wilczych.

Afraniusz wyjął spod chlamidy sakiewkę, zapieczętowaną dwoma pieczęciami, całą w zakrzepłej krwi.

— Ten oto woreczek z pieniędzmi mordercy podrzucili w domu arcykapłana. Krew na tym woreczku — to krew Judy z Kiriatu.

— Ciekawe, ile tam jest? — pochylając się nad sakiewką zapytał Piłat.

— Trzydzieści tetradrachm.

Procurator uśmiechnął się i powiedział:

— Nie jest to wiele.

Afraniusz milczał.

— Gdzie jest zabity?

— Tego nie wiem — godnie i ze spokojem odpowiedział człowiek, który nigdy nie rozstawał się ze swoim kapturem. — Rano rozpoczniemy poszukiwania.

Procurator drgnął, puścił rzemień sandała, który ani rusz nie chciał się zadzierzgnąć.

— Ale wiesz na pewno, że on nie żyje?

Na to pytanie procurator otrzymał oschłą odpowiedź:

— Pracuję w Judei od piętnastu lat, procuratorze. Wstąpiłem do służby za czasów Waleriusza Gratusa. Nie muszę oglądać zwłok, żeby powiedzieć, czy ktoś został zabity, i oto melduję ci, że ten, którego nazywano Juda z Kiriatu, przed kilkoma godzinami został zasztyletowany.

— Proszę, wybacz mi, Afraniuszu — odparł Piłat — nie rozbudziłem się jeszcze jak należy i tylko dlatego to powiedziałem. Źle sypiam — procurator uśmiechnął się — i ciągle mi się śni promień księżyca. To zabawne, wyobraź sobie — jak gdybym spacerował po tym promieniu. A zatem chciałbym się dowiedzieć, jakie są twoje w tej sprawie przypuszczenia. Gdzie zamierzasz go szukać? Siadaj, komendancie tajnej służby.



Afraniusz skłonił się, przysunął tron bliżej łoża i usiadł podzwaniając mieczem.

— Zamierzam go szukać w pobliżu wytłaczarni oliwek, w ogrodach Getsemani.

— Tak, tak. A dlaczego właśnie tam?

— Hegemonie, według moich przypuszczeń Juda został zabity nie w samym Jeruszalaim, ale też nie gdzieś daleko stąd; zabito go pod Jeruszalaim.

— Uważam cię za jednego z najwybitniejszych specjalistów w twoim zawodzie. Nie wiem zresztą, jak sprawy wyglądają w Rzymie, ale w koloniach nie masz równego sobie… Tak! Zapomniałem zapytać — procurator potarł czoło — jaki wymyślono sposób, by podrzucić Kajfaszowi pieniądze?

— Widzisz, procuratorze… Nie było to zbyt skomplikowane. Mściciele poszli na tyły pałacu Kajfasza, tam gdzie zaułek wznosi się nad pałacowym dziedzińcem. Przerzucili paczkę przez mur.

— Z notatką?

— Tak, dokładnie tak, jak to przewidziałeś, procuratorze.

— Wyobrażam sobie, co się działo u Kajfasza!

— Tak, procuratorze, wywołało to bardzo duże poruszenie. Zaprosili mnie natychmiast.

Nawet w półmroku widać było, jak goreją oczy Piłata.

— To ciekawe, to ciekawe…

— Ośmielam się sądzić inaczej, procuratorze, to nie było ciekawe. Nudna i żmudna sprawa. Kiedy zapytałem, czy w pałacu Kajfasza nie wypłacono komuś pieniędzy, odpowiedziano mi kategorycznie, że nie.

— Ach tak? No cóż, nie wypłacono, to znaczy nie wypłacono. Tym trudniej będzie znaleźć morderców.

— Tak jest, procuratorze.

— A zatem, Afraniuszu, ta sprawa jest jasna. Przejdźmy do sprawy pogrzebu.

— Skazańcy zostali pogrzebani, procuratorze.

— O, Afraniuszu, oddanie ciebie pod sąd byłoby przestępstwem. Godzien jesteś najwyższej nagrody. Jak to się odbyło?

Afraniusz zaczął opowiadać. Podczas kiedy zajęty był sprawą Judy, drużyna tajnej służby pod dowództwem jego zastępcy dotarła na wzgórze już po zapadnięciu zmierzchu. Na szczycie brakowało jednego ciała. Piłat drgnął i powiedział ochryple:

— Ach, jakże mogłem nie przewidzieć tego!…

— Nie ma powodu do niepokoju, procuratorze — powiedział Afraniusz i ciągnął dalej swoją opowieść: — Zabrali ciała Dismosa i Gestasa, którym drapieżne ptaki zdążyły już wyłupić oczy, i natychmiast ruszyli na poszukiwanie trzecich zwłok. Znaleźli je bardzo szybko. Pewien człowiek…

— Mateusz Lewita — powiedział Piłat. Nie pytał, raczej stwierdził.

— Tak, procuratorze… Mateusz Lewita ukrywał się w pieczarze na północnym zboczu Łysej Czaszki, czekał, aż zapadnie ciemność. Obok niego leżało nagie ciało Jeszui Ha — Nocriego. Kiedy strażnicy z pochodnią weszli do pieczary, Lewita wpadł w rozpacz i gniew. Krzyczał, że nie popełnił żadnego przestępstwa i że zgodnie z prawem każdemu człowiekowi wolno pochować ciało skazańca, jeśli tylko ma na to ochotę. Mateusz Lewita mówił, że nie chce się rozstać z tym ciałem. Był bardzo podniecony, wykrzykiwał coś bez sensu, to prosił, to znów groził i lżył…

— Trzeba go było pojmać? — posępnie zapytał Piłat.

— Nie, procuratorze, nie — uspokajająco odpowiedział Afraniusz — udało się uspokoić tego szaleńca, wyjaśniliśmy mu, że ciało zostanie pogrzebane. Zrozumiawszy to Lewita uspokoił się, ale oświadczył, że nie ruszy się stamtąd i że chce uczestniczyć w pogrzebie. Powiedział, że nie odejdzie, nawet gdyby go miano zamordować, i nawet oferował w tym celu nóż chlebowy, który miał przy sobie.

— Przepędzono go? — zapytał stłumionym głosem Piłat.

— Nie, procuratorze, nie. Mój zastępca pozwolił mu wziąć udział w pogrzebie.

— Który z twoich zastępców kierował tym wszystkim? — zapytał Piłat.

— Tolmaj — odpowiedział Afraniusz i dodał z niepokojem: — Może popełnił jakiś błąd?

— Mów dalej — odparł Piłat. — Nie popełniono żadnego błędu. W ogóle jestem nieco zaniepokojony, Afraniuszu, najwyraźniej mam do czynienia z człowiekiem, który nigdy nie popełnia błędów. Człowiek ów to ty.

— Mateusza Lewitę zabrali na wóz wraz z ciałami skazańców i po dwóch godzinach przyjechali do pusty