Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 2 из 3



Piętnaście Minut Poźniej

ON : Z kieszeni marynarki wyjął plik niebieskich banknotów. Wszystkie jakie miał. Jeden schował z powrotem do kieszeni, a resztę położył obok popielniczki z tlącym się cygarem. Ostrożnie, aby nie strącić popiołu, podniósł je i zanurzył ustnik w winie, po czym zaciągnął się głęboko. Wypuścił powoli dym, podniósł kieliszek do ust, zamknął oczy – jak robią to ludzie przy pocałunku – i w skupieniu delektował się smakiem. Przy pocałunku zamyka się oczy, aby wzmocnić i

Wypił wino, zostawiając trochę na dnie kieliszka. Żarzący się koniec cygara zanurzył w resztce. Zgasło z sykiem. Kieliszkiem przycisnął banknoty do blatu. Wstał i bez słowa ruszył do wyjścia.

Ogromne, obite czarnym welwetem drzwi, sterowane kamerą na podczerwień, rozsunęły się i zamknęły za nim. Zapadła cisza. Natalie Cole zniknęła wraz z trzaskiem elektrycznej zapadki w drzwiach i teraz śpiewała o miłości tylko dla tych, co zostali w barze. Jasność, cisza i chłód hotelowego holu otrzeźwiły go. Czuł się jak tuż po przebudzeniu, kiedy pamięta się jeszcze w szczegółach sen i chciałoby się do niego jak najszybciej powrócić. Pamiętał, że gdy był dzieckiem, czasami mu się to udawało. Wracał do snu w miejscu, gdzie go z niego wyrwano i śnił dalej.

Ale to było dawno. Teraz powrócił do świata. Zupełnie i

Bo bar był przecież zupełnie i

Tak, w barach powstawały i rozpadały się całe kawałki cywilizacji.

Może właśnie dlatego ludzie chodzą do baru, zamiast kupić osiem razy taniej wino lub piwo w sklepie na rogu i wypić je przed telewizorem, siedząc na wygodnej kanapie, z kotem śpiącym spokojnie w nogach. Ale jeśli nawet pić przed telewizorem, to lepiej jednak pić to wino przed telewizorem w barze. Bo bary bardzo szybko się dostosowały i wstawiły telewizory na półki pod sufitami. Żeby było jak w domu.

Ludzie najchętniej pili przed telewizorem właśnie w barach. Osamotnieni tak ostatecznie, że wpatrując się niewidzącym wzrokiem w ekrany podwieszone nad szafami z kieliszkami lub kolorowymi butelkami, pili do reporterów meczów koszykówki, piłki nożnej lub rugby, albo do tych teatralnie podnieconych i wyszminkowanych na nienaturalną opaleniznę młodych analityków giełdowych z Wall Street. Podnosili jak w letargu kieliszki i pili, gdy wygrywała jakaś drużyna, której nazwy tak naprawdę nawet nie chcieli znać, lub pili do najnowszej wartości wskaźnika Dow-Jones na giełdzie w Nowym Jorku. Była im zupełnie obojętna, tyle że stanowiła bardzo dobry powód, aby nie pić samotnie w domu.

Czasami jednak lepiej – dla wszystkich – byłoby zostać w domu. Wiedział to od rozmowy z pewną barmanką ze wschodniej części Stanów Zjednoczonych.

Wysłali go z wykładem na kongres w Columbus, Ohio. Nikt z instytutu nie chciał jechać. Wszyscy byli tak zajęci przygotowaniami do Bożego Narodzenia, że kongres w Columbus, Ohio, tuż przed świętami wyglądał na karę za lenistwo lub pierwsze ostrzeżenie przed nadchodzącym zwolnieniem. “A pan przecież, chyba się nie mylę, nie czyni żadnych wielkich przygotowań, prawda?” – zapytał go szef któregoś ranka tak niby przypadkiem, przy automacie do kawy w kuchni. Prawda. On nie “czynił żadnych przygotowań”. Po prostu starał się przetrwać od 23 grudnia do Nowego Roku. To nie wymagało żadnych przygotowań. Wigilia w biurze przy komputerze nie wymaga żadnych przygotowań. Wystarczy jak co dzień przyjechać do pracy. Dopiero wieczorem trzeba uważać. Najlepiej siedzieć przy wyłączonym świetle, aby strażnik nie zauważył. Niby wolno. Ale tak jakoś głupio się tłumaczyć.

Poleciał. Dwa lata temu. Na początku grudnia. Jeszcze przed Nią. Wcale nie chciał tam lecieć, bo w Columbus, Ohio, nawet maj działa depresyjnie, nie mówiąc już o listopadzie i grudniu. Bo Columbus, Ohio, to po prostu miasto, które powstało tylko po to, aby gdzieś można było wybudować kolejnego McDonalda. Pamięta, że w pierwszy wieczór po nużącym kongresowym dniu poszedł do baru przy głównej ulicy. Najbardziej rozświetlony neonami budynek w okolicy. Bar miał współny parking z McDonaldem.





Wszedł do zadymionej, gwarnej sali. Usiadł w rogu na stołku, który pozostawał wolny, choć cały bar był zapchany ludźmi do ostateczności. Dokładnie naprzeciwko telewizora, w którym szedł czarno-biały film z Fredem Astairem. Po kilku minutach zauważył, że mężczyźni patrzą na niego ze nieukrywanym zdziwieniem. Kobiet nie było, tylko barmanka w szarym kostiumie, sportowych granatowych butach i z różową poplamioną apaszką na szyi. Wyglądała na 60 lat. W większości amerykańskich barów, w których bywał, za barem stali mężczyźni albo bardzo młode kobiety. Najpierw przyglądał się barmance. W elipsie przestrzeni wyznaczonej przez bar niemalże biegała, przyjmując zamówienia, napełniając szklanki i kieliszki kolorowymi płynami, wystukując sumy w kasie. Miał wrażenie, że wszyscy w barze są jej dobrymi znajomymi. W pewnym momencie, podając mu kolejny kieliszek, zatrzymała się i powiedziała:

– Wie pan, że na tym miejscu nikt nie siedział od osiemnastu dni?

Spojrzał na nią, zaciekawiony.

– Bo widzi pan, w czwartek osiemnaście dni temu usiadł tutaj nasz Michael. W pana wieku, a może młodszy, tylko bardziej łysy. On miał sklep z gazetami, zaraz przy ratuszu. Dobrze mu się wiodło. Bardzo dobrze. Ostatnio dostał licencję na prowadzanie tego najnowszego totalizatora. Tylko on w Columbus dostał tę licencję. Osiemnaście dni temu przyszedł jak każdego wieczoru, usiadł na tym miejscu i zamówił dwie whisky bez lodu. Przyniosłam mu szkocką, bo przecież wiedziałam, on najbardziej lubi szkocką. To było trochę dziwne, bo on nigdy nie zamawiał dwóch kolejek od razu. Dobrze go znałam. Przychodził tutaj codzie

Patrzył na nią nie rozumiejąc, dlaczego opowiada mu o odstrzelonej głowie kogoś, kto według niej miał długi. Szczególnie że on doskonale wiedział, że Michael nie z powodu długów strzelił w telewizor, a potem w swoją głowę. I w tym momencie ona, jak gdyby czując jego zdziwienie, dodała:

– Mówię to panu, żeby pan nie myślał, że my tutaj w Columbus nie lubimy obcych. Po prostu ludzie nie zbliżają się do tego miejsca, odkąd Michael to zrobił. Myślą, że to miejsce jest napiętnowane. A ja myślę, że po prostu stąd najłatwiej trafić w telewizor.

Uśmiechnęła się do niego, postawiła kolejną kreskę na okrągłej serwetce pod kieliszkiem i odeszła.

Tak, bary to niezwykłe miejsca. Tutaj często wszystko się zaczyna i tak jak w Columbus, Ohio, czasami także kończy. To właśnie w barach pełnych ludzi rodzi się samotność i poczucie, że prawdziwe życie jest gdzie indziej. I ten bar, który właśnie został za jego plecami, był taki. Tak naprawdę tylko dla tego baru w hotelu Mercure przyjechał tutaj z dworca Berlin Zoo. Bo to właśnie tutaj byli pierwszy raz na wyciągnięcie ręki. Tutaj zobaczył po raz pierwszy odbicie jej ust. Na wizytówce. Ale już wtedy nawet to odbicie na tekturce należało do i

Światła hotelowego holu oślepiły go w pierwszej chwili. Przeszedł po marmurowej posadzce do recepcji.

– Mogłaby mi pani zamówić taksówkę do dworca Berlin Lichtenberg? – powiedział, ściszając głos.

Recepcjonistka spała skulona w skórzanym fotelu obok komputera. Obudzona, podniosła kołnierz granatowej marynarki munduru i wyciągnęła go tak mocno, jak tylko się dało, pod brodę. Miała prawie czarne włosy, których kosmyk przykrywał kącik jej ust. Lewą dłonią przeniosła go za ucho, odsłaniając przy tym czoło.

Wpatrywał się przez chwilę w to czoło jak urzeczony. To Jej czoło z tamtej nocy w Paryżu. Ten sam kształt, ta sama wypełniona włosami trójkątna wypustka po prawej stronie. Dotykał tego miejsca palcami. A potem językiem. A rano, kiedy jeszcze spała, wpatrywał się w to miejsce i masował delikatnie opuszkami palców. Pamięta, że obudziła się, wzięła jego dłoń między swoje i tak splecione ścisnęła udami. Wyszeptała: “Jakub, bo ty jesteś taki i