Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 17 из 50



Podjęłam decyzję. Nie mogę tak bardzo nie dbać o siebie. Rzeczywiście chodzę w dżinsach, bo tak jest wygodniej. Ale spojrzałam w lustro! Pożal się. Boże! Nawet śladów po ospie mi nie potrzeba!

Po ciężkich przejściach ostatniego roku należy mi się jakiś wypoczynek. Dzwonię do wszystkich przyjaciółek, czy któraś by ze mną nie pojechała na wczasy odnowy biologicznej. Się odnowię i będę jak nowa. Błota, lampy, masaże itd. Znalazłam już ośrodek, bo któraś czytelniczka zapytała, czy ten w Kurdęczowie jest dobry. Zadzwoniłam do informacji, podali mi telefon. Wypytałam o wszystko! Basen jest, masaże są, terapia karczochami jest, kolagen też wstrzykują, ale sobie nie wstrzyknę – głupia nie jestem. Algi, gimnastyka itd.

Siedzę na telefonie od trzech godzin. Wszystkie nie mają czasu, bo mają mężów. Po trzech godzinach Justyna oddzwania, że jedzie. Nie ma męża. Robię debet na koncie, zawiadamiam Tosię, że wyjeżdżam na dwa tygodnie. Świat się nie zawali!

Tosia radośnie mówi:

– Zgadzam się.

– Nie pytam cię o zgodę – mówię bezczelnie – tylko zawiadamiam.

I idę do Uli. Ula pochwala. Mam się nie martwić, będą mieli pieczę nad Tosią.

Dzwonię do rodziców. Do każdego z osobna. Ojciec doradzałby mi, gdybym go zapytała o zdanie, żeby jednak poczekać z zostawianiem Tosi w domu ze dwa lata, zanim będzie pełnoletnia. Mój ojciec zupełnie sobie nie zdaje sprawy, co to są dwa lata dla kobiety przed czterdziestką. Moja cera ma czekać dwa lata, aż się rozpadnie na kawałki? Moje uda mają czekać, żeby cellulitis wlazł w nie bezpowrotnie? A karczochy? Za dwa lata w ogóle może nie być karczochów. Świat się tak szybko zmienia. A ja schudnę i będę śliczną kobiecą kobietą.

Dzwonię do Kurdęczowa i zamawiam pokój na dwie osoby. Dzwonię do mamy. Moja mama cierpnie na myśl, że Tosia zostanie sama. Cierpnę na myśl, że moja mama cierpnie. Więc muszę jechać.

Ośrodek Odnowy Biologicznej w Kurdęczowie miał wyjść naprzeciw naszym oczekiwaniom. Wyjechałyśmy w pochmurny marcowy poranek prosto z Centralnego.

Wpół do piątej, ciemno, narkomani przecierali czerwone oczka, pijacy zacierali ręce z zimna, kasy były otwarte, bezdomni spali na ławkach i pod ścianami. Odór wczorajszych snów i uzależnienia snuł się nad peronami i w poczekalniach – miał zapach skisłego moczu.

Pociąg relacji Warszawa-Dęblin wjechał. Też śmierdział. Był najwyraźniej zmęczony dniem wczorajszym. W przedziale razem z nami dwie blondyny tlenione na późne lata siedemdziesiąte. Blondyny całą drogę przepytywały się z prawa konstytucyjnego. Justyna próbowała spać, ja byłam zbyt podniecona nowym ważnym etapem w moim życiu. Wrócę nie ta! Potem pójdę sobie zrobić balejaż, niech mnie! Żaden Niebieski nie będzie się ze mnie wyśmiewał!

Na dworcu w Kurdęczowie śnieg z błotem. Bierzemy taksówkę.

– Ośrodek Odnowy.

Taksówkarz uśmiecha się, jeszcze nie wiemy, że znacząco.

Willa. Basenu nie ma. Pokoje są, ale dwa kilometry dalej. Za to solarium jest tu. Ale masaż tam. Sala do ćwiczeń tu. Kosmetyczka tam. Te dwa kilometry w bok, ale za to pod górę. Wizyta u lekarki-dyrektorki, która nam doradzi, pomoże, zaopiekuje się nami, trwa i trwa. Wypisuje zabiegi niezbędne dla naszego zdrowia, oczywiście za określony ekwiwalent pieniężny – jest on znacznie większy niż w ce

Okazuje się, że nasza cera wymaga oksygentów, witaminy H, ostrzykiwania karczochami – choć z tym ewentualnie możemy się wstrzymać. Ale nie radziłaby: „bo potem, po latach, panie żałują”. Odmawiamy stanowczo kolagenu, ale zgadzamy się na algi. Tlenoterapia jest nam niezbędna. Naczyńka w strasznym stanie. Maseczki oksygent lift zrobią z nas nowe kobiety. Ale wszystko to bez H i ostrzykiwania da efekt jedynie doraźny. A przecież nie o to nam chodzi. Masaże – niezbędne. Godzimy się na masaże.

Owszem, chciałyśmy sobie pomóc, ale nie wiedziałyśmy, że konieczna jest reanimacja. Że, jednym słowem, stare z nas pudła w rozsypce. Ale już po tygodniu, naprawdę, „nawet może się paniami zainteresować jakiś mężczyzna, bo to mało takich wypadków było, że klientki zaczynały życie od nowa po odnowie biologicznej u nas?”

Więc odwożą nas do willi dwa kilometry dalej w porywie uprzejmości. Zanim zdążymy zauważyć, że dom nie jest ogrzewany, okazuje się, że szybko, szybko, masażysta już czeka. Kosmetyczka blednie na nasz widok. Kompletnie nie ma miejsca na następne dwie osoby przed południem i tuż przed czterdziestką. My przed czterdziestką. Ona przed południem. Dogaduje się z masażystą. Jak masażysta od razu by wymasował jedną z nas, to ona wtedy drugą też od razu wykosmetyczy. Więc masażysta masuje. Najpierw mnie, potem Justynę. Kosmetyczka kładzie algi, najpierw Justynie, potem mnie.

Siermiężna zastępcza folia szeleści, w pokoju kosmetycznym jest czternaście stopni, algi powi



Pani na obrazku na ścianie cała w algach jest zielona i uśmiechnięta. Justyna szczęka zębami, ja jestem sinozielona.

Szanowna Pani,

dowiadywałam się o ośrodek odnowy, o który pani pyta. Ma bardzo dobrą opinię i rzeczywiście oferuje szereg usług…

Sinawa skóra naszych ud jędrnieje w oczach, obrazek wkurza. Po trzech godzinach odnowy jesteśmy wykończone. W algach i folii biegniemy do łazienki, myjemy się – najpierw ja, potem Justyna. Woda zimna. No, dobra, chłodnawa. Na masaż limfatyczny, który zrobi z nas szesnastki, musimy się przebiec do tamtego ośrodka. Szczękamy zębami.

Po kąpieli próbujemy włączyć grzałkę i zrobić herbatę, ale prądu nie ma. Zapalamy papierosa. Patrzę na Justynę. Nie po to wyjechałam po raz pierwszy od czterech lat, żeby się męczyć. Ostatecznie moja nadwaga nie jest rażąca. Moja skóra się nie rozpada. Nie mam żylaków. O cellulitisie wiem dużo z listów do redakcji, jak na razie. Ale co jej mam powiedzieć? Debet zrobiony, pieniądze pobrane. Z tarczą. Nigdy na tarczy. Wyśmieją mnie wszyscy – jeśli wrócę.

Justyna przygląda mi się. Jej czujny wzrok chyba widzi moje myśli, bo nagle mówi:

– Eeee, na plaster nam taka odnowa. Będziemy biegać po Kurdęczowie tam i z powrotem za pięćset złotych dzie

Nie chcę się nabawiać żylaków. Nie chcę wyglądać jak szesnastka. W pokoju jest coraz zimniej. Jesteśmy dorosłe. Pakujemy się i idziemy na rozmowę do dyrektorki. Pytamy, czemu na obrazku pani jest zielona, a my nie. Dlaczego masaż jest w nieogrzewanym pomieszczeniu. Dlaczego było napisane, że jest basen, a nie było informacji, że jest basen odkryty. Odpowiedzi są mętne.

Podejmujemy decyzję o „natychmiastowym zaprzestaniu odnowy. Pani, gdy dowiaduje się, że pracuję w redakcji, nie bierze od nas ani grosza. Wzywamy taksówkę, pociąg odjeżdża dopiero za dwie godziny, w deszczu ze śniegiem idziemy do znakomitej kawiarni w parku i jemy najlepsze ciastka w tym kraju – trzy ja, trzy Justyna. Są grubsze kobiety niż ja. I po latach żałują, że nie zjadły tych ciastek.

Podjeżdża taksówka. Ta sama. Może tu jest jeden taksówkarz. I uśmiecha się rozczulająco:

– O, to panie też tak szybko wracają?

Żadnej odnowy nigdy w życiu! Co mi padło na mózg?

Prosto z dworca – czyli z centrum Europy – jadę do Justyny. Rano patrzymy na nasze spakowane torby. Liczymy koszty odnowy, a życie płynie. Troszkę nas to wkurza. Może zamiast przygotowywać się do życia warto troszkę pożyć? Skoro już nam niewiele zostało, bo jesteśmy w rozsypce… Trzeba żyć, żyć, żyć – tym bardziej że tak pochopnie zrezygnowałyśmy z magnetoterapii, okładania algami, gimnastyki, masażu (choć ten był przyjemny), witaminy H i ostrzykiwania karczochami. Żyć… Ale jak, ale gdzie?

Bo z kim – to już wiadomo, że niestety bez odnowy jesteśmy skazane tylko na siebie.

Wsiadamy do tramwaju. Zimno. Mokro. Ponuro. W tramwaju otwarte okno, którego nie można zamknąć – to samo, którego nie można otworzyć w lipcu. Wieje zimny wiatr i sypie śnieg z deszczem.

I nagle reklama za oknem! Rzucamy się do wyjścia, potrącając młodego człowieka, który rozmawia przez telefon komórkowy i informuje kogoś, że jest w tramwaju. Biuro podróży – oto jeszcze jedna szansa. Wiemy jedno: drożej niż w Kurdęczowie być nie może. Owszem – właśnie mają Last minute. Last chance . Cypr, wylot jutro. Tańszy dwa razy niż odnowa. Bierzemy.

Wsiadam w kolejkę i jadę do domu przepakować torbę. Bo tam jest ciepło. Nie w domu, tylko na Cyprze. W domu czyściutko, w kominku napalone, w kuchni napalone papierosami. Tosia blednie na mój widok. Udaję, że straciłam powonienie. Uspokajam ją, że za chwilę wyjeżdżam. Przerzucam cały dom w poszukiwaniu paszportu. Nie mam kostiumu kąpielowego, nie mam krótkich spodni, nie wiem, gdzie są sandały.

Nie dzwonię ani do mamy, ani do taty. Proszę Tosię, żeby zadzwoniła jutro i powiadomiła ich o zmianie moich planów. Wsiadam w kolejkę i jadę do Justyny.